Recenzja spektaklu: „Fantazy”, reż. Michał Zadara
Czterogodzinna inscenizacja, męcząca, bo pozbawiona reżyserskich akcentów, oparta na krzyku, deklamacji i przerysowanym aktorstwie.
Czterogodzinna inscenizacja, męcząca, bo pozbawiona reżyserskich akcentów, oparta na krzyku, deklamacji i przerysowanym aktorstwie.
Pomysł niezły, ale wykonanie nieznośnie pretensjonalne.
Ogląda się ten spektakl z mieszanką zmęczenia, zażenowania, fascynacji i wzruszenia.
Spektakl powstał jako wkład Polskiego Baletu Narodowego w obchody 250-lecia teatru publicznego w Polsce.
Adaptacja Igora Sawina pomija historyczne szczegóły opowieści Szczypiorskiego, skupiając się na tym, co ponadczasowe: mechanizmach manipulacji ludem.
Burdelowo-kokainowy Wrocław epoki międzywojnia, a całość kończy pretensjonalna i wyświechtana wizja nadchodzącego Jeszcze-Większego-Zła, czyli faszyzmu.
Przez potok dosłowności, pretensjonalności i nadmiaru reżyserskich pomysłów przebija się główny – dla odmiany sączony delikatnie i subtelnie rozgrywany – temat spektaklu: życie fikcją.
Koprodukcja Opery Narodowej z brukselskim Théâtre de la Monnaie to bardzo udany spektakl.
Reżyser inteligentnie gra z konwencją komedii salonowej.
Jedna z ciekawszych premier ostatnich czasów, którą wysoko oceniła również prasa brytyjska.
Mimo wszelkich niekonsekwencji spektakl jest bardzo emocjonalny, a przyczynia się do tego znakomite prowadzenie muzyczne przez Tadeusza Kozłowskiego.
Ze związku snu i faktu narodził się spektakl-oratorium, na sześciu aktorów performerów, szeleszczących, śpiewających i melorecytujących do wtóru dźwięków wydawanych przez instalację z miedzianych rur.
Reżyserka, słynąca z ostrych, rozliczeniowych i kontrowersyjnych spektakli, tym razem wzięła sobie do serca miejsce i czas premiery.
Opowieści Polaków o tym, w jaki sposób dowiadywali się o swoich żydowskich korzeniach.
W zestawieniu z prostą scenografią à la art deco i iście operetkowymi kostiumami spełnia swoje zadanie, solidnie poprowadzona przez Przemysława Fiugajskiego.
Kiedy najsłynniejszy monolog mamy już odfajkowany, okazuje się, że głównym tematem spektaklu, który wygląda jak próba do tegoż, jest aktorstwo.
Już od półwiecza do Szczecina zjeżdżają wiosną kameralne produkcje.
Bohaterowie to polska pracująca szlachta kresowa na powojennej tułaczej emigracji w Ameryce Południowej.
Cała ta mozaika perspektyw służy ilustracji dość banalnej myśli: że mord w domu Zarembów i sama Gorgonowa pozostaną tajemnicą, zagadką bez rozwiązania.
Sens całości staje się tak nieuchwytny jak prawdziwa osobowość Ripleya.