Ludzie i style

Szpilki do piłki

Wyzwiska na boisku

Od lewej: napastnik FC Barcelona Lionel Messi i obrońca Realu Madryt Sergio Ramos podczas meczu ligi hiszpańskiej w Madrycie. Od lewej: napastnik FC Barcelona Lionel Messi i obrońca Realu Madryt Sergio Ramos podczas meczu ligi hiszpańskiej w Madrycie. Manu Fernandez/AP / EAST NEWS
Piłkarze wciąż robią wiele, by umocnić przekonanie, że futbol nie jest grą dżentelmenów.
System wideoveryfikacji VAR, derby Krakowa, mecz Wisła Kraków - Cracovia.Beata Zawrzel/Reporter System wideoveryfikacji VAR, derby Krakowa, mecz Wisła Kraków - Cracovia.

Artykuł w wersji audio

Wiosenna runda piłkarskiej Ekstraklasy zaczęła się od afery. W meczu Jagiellonii Białystok z Wisłą Płock piłkarz gości Dominik Furman miał zwymyślać swojego rywala z Białegostoku Tarasa Romańczuka od „banderowców” i „farbowanych lisów”. Romańczuk, z pochodzenia Ukrainiec, ale mający już polskie obywatelstwo i obdarzany nawet niedawno powołaniami do reprezentacji, poczuł się dotknięty. Rozdmuchiwanie sprawy nie leżało w niczyim interesie, więc pod dyskretnym naciskiem Polskiego Związku Piłki Nożnej została wyciszona. Piłkarze wystosowali zgodne oświadczenie, z którego wynikało, że w meczu iskrzyło, miały miejsce incydenty, w tym również godne ubolewania, za co przepraszają, a na przyszłość obiecują się miarkować. Zwłaszcza że młodzież patrzy i może brać przykład. Adam Gilarski, rzecznik dyscyplinarny PZPN: – Sprawa była poważna, bo padły zarzuty znieważenia z powodu przynależności narodowej, co zagrożone jest trzema latami więzienia. W toku postępowania wyjaśniającego nie udało nam się jednak potwierdzić, że taka sytuacja miała miejsce.

To jednak dla Furmana nie koniec problemów, bo Romańczuka, jako pokrzywdzonego, zdążyła już przesłuchać białostocka policja. Zeznał, że Furman pod koniec meczu wyzwał go od banderowców, co w teorii wyczerpuje znamiona przestępstwa znieważenia na tle narodowościowym. Tomasz Krupa, rzecznik prasowy komendanta wojewódzkiego policji w Białymstoku, poinformował POLITYKĘ, że materiał dowodowy w sprawie cały czas jest gromadzony. Furmana nie udało się na razie przesłuchać, ale wszystko wskazuje na to, że ponieważ piłkarze publicznie się pokajali i zapewnili, że nie chowają urazy, śledztwo zostanie umorzone. Trzeba tylko powołać się na praktykę w tego typu sprawach, to znaczy udowodnić, że sprawca nie nosił się z zamiarem znieważenia kogoś, nie żywi do niego nienawiści z powodu pochodzenia, a w tym konkretnym przypadku pod wpływem boiskowych emocji bezmyślnie chlapnął, czego teraz żałuje.

Boiskowe prowokacje są stare jak futbol. Przeciwnik wyprowadzony z równowagi to przeciwnik łatwiejszy do ogrania. Piłkarze więc się szczypią, kopią po kostkach, częstują łokciami, depczą korkami po stopach, ubliżają sobie nawzajem albo robią słowne wycieczki pod adresem bliskich rywala – byle tylko nie wyłapali tego sędziowie ani kamery. Znane są przypadki wkładania palca w oczy, a nawet wykorzystywania tłoku na boisku do prób wykonywania badania per rectum. – W latach 90., na które przypadł najlepszy okres mojej kariery, na boiskach nie było taryfy ulgowej. Łokcie w żebra, kopanie po kostkach, prowokacyjne odzywki – akcja wywoływała reakcję. Święty nie byłem, ale wtedy obowiązywała zasada: przystosuj się albo zgiń – mówi Grzegorz Mielcarski, napastnik grający m.in. w Porto.

Z byka

Jeśli chodzi o walkę na słowa, za najskuteczniejsze uchodzą wulgarne zaczepki pod adresem bliskich piłkarza, najlepiej kobiet. To przekonanie umocnił słynny incydent z finału mundialu w 2006 r., gdy Zinedine Zidane uderzył „z byka” Marco Materazziego za to, że ten znieważył jego siostrę. W polskim środowisku żywa jest anegdota o tym, jak przed meczem z Anglią pod koniec lat 90. specjalnych poruczeń udzielił Tomaszowi Iwanowi ówczesny selekcjoner reprezentacji Janusz Wójcik. Iwan, nieobdarzony urodą amanta, miał drwić z niewierności żony Davida Beckhama Victorii i chwalić się, że sam z tego skorzystał. Plan powiódł się połowicznie – Beckham kartki nie dostał, ale grał przeciętnie.

Grzegorz Mielcarski mówi, że najbardziej działają na piłkarzy „wrzutki” osobiste, wprost odnoszące się do błędów, kiepskich zagrań. – Przeczuleni bywają ci, którzy grają w reprezentacji albo się o nią otarli, a w ligowym meczu im nie idzie. Słyszą wtedy: „co ty, piłki nie umiesz przyjąć”, „reprezentant, pokaż coś”, „nie kompromituj się, przecież Polska na ciebie liczy” i dalej w tym stylu.

Do wojny na słowa trzeba na boisku przywyknąć, innej rady nie ma, powiada Mielcarski. Do kuksańców też. – Ale gdzieś są granice. Za szczyt chamstwa uważałem plucie. Mnie też to kiedyś spotkało w polskiej lidze. Facet splunął na mnie i uciekł na drugi koniec boiska. Pamiętam mu to do dziś, spotykamy się czasami, nie mamy dobrych relacji.

Piłkarski katalog chwytów niedozwolonych jest zresztą nieoczywisty. Ukradkowe ciosy łokciami albo słowne zaczepki są uznawane za część gry, automatyczne podnoszenie rąk w geście demonstrującym spalonego weszło piłkarzom w nawyk – i bezczelnie kwestionują nawet najbardziej klarowne sytuacje – ale za niedopuszczalne uchodzą cyrkowe zagrania: stawanie na piłce, przytrzymywanie jej na plecach, żonglowanie pod nosem rywala. Odbierane są jako wyrazy lekceważenia. Mielcarski dodaje, że jeśli jakiś zawodnik mimo wszystko sobie na to pozwala, ma przeciw sobie całą przeciwną drużynę. To dlatego Neymar miewa na boisku tak ciężkie życie.

Dziś, gdy mecze są obstawione przez kilkanaście kamer, a sędziowie mogą skorzystać z powtórek wideo, prowokacje trudniej ukryć. – Ale mimo to wciąż na boisku dzieją się zbrodnie doskonałe. Nawet my, eksperci, nie jesteśmy w stanie stwierdzić po obejrzeniu dziesiątków powtórek, czy ten konkretny cios łokciem był celowy. To jak w takim razie wymagać zdecydowania i nieomylności od sędziów? – pyta Mielcarski. Adam Gilarski dodaje: – System wideoweryfikacji bez wątpienia pomaga arbitrom w podejmowaniu prawidłowych decyzji, ale piłkarze mimo wszystko często są niepogodzeni z werdyktem. A frustrację wyładowują potem na boisku.

Za niedoścignionego mistrza boiskowego chamstwa, a zwłaszcza niby przypadkowych ciosów łokciami uchodzi Sergio Ramos, obrońca Realu Madryt. Do dziś trwają spory, czy jego dwa faule w finale ubiegłorocznej Ligi Mistrzów przeciw Liverpoolowi, które kontuzją barku przypłacił Mohamed Salah, a wstrząsem mózgu bramkarz Loris Karius (i wpuścił potem dwa kuriozalne gole), były celowe. Ramosowi wiele uchodzi płazem, przynajmniej dopóki się nie odezwie – niedawno przyznał przed kamerami, że w pierwszym meczu jednej ósmej finału Ligi Mistrzów przeciw Ajaksowi Amsterdam celowo dostał żółtą kartkę, aby mieć czyste konto przed ćwierćfinałami. Bezczelność Ramosa została ukarana podwójnie – za niesportowe zachowanie ukarano go dyskwalifikacją, a Real, pewny awansu po wygranej w pierwszym meczu, został rozbity w rewanżu przed własną publicznością.

Daniel Stefański, arbiter międzynarodowy, w Ekstraklasie z 10-letnim stażem, przyznaje, że utrwalanie wydarzeń na boisku za pomocą kilkunastu kamer pomaga, ale nie rozwiązuje problemu do końca. – Słyszałem o pewnym obrońcy, wychodzącym na mecz ze szpilką i kłującym nią napastnika, którego miał pilnować. Działo się to w niższych ligach, ale teoretycznie można sobie wyobrazić coś takiego w Ekstraklasie. Dowodu rzeczowego łatwo się na boisku pozbyć.

Włos się jeży

Odwoływanie się do powtórek, możliwość oglądania kontrowersyjnych sytuacji z wielu ujęć sprawia, że piłkarze powściągają obsceniczne gesty pod adresem rywala czy publiczności. Daniel Stefański przypomina sobie, że za wyciągnięty w stronę kibiców środkowy palec wyrzucił piłkarza jeszcze w czasach, gdy sędziował na zapleczu Ekstraklasy. Obelżywe odzywki, słowne zaczepki są jednak wciąż trudne do wychwycenia. – Piłkarze zasłaniają usta koszulką albo dłonią. Jeśli sprowokowanemu słowem puszczą nerwy i uderzy zawodnika, dostanie czerwoną kartkę. Prowokującemu mogę dać co najwyżej żółtą, bo kieruję się tylko domniemaniem.

Gdy Adam Gilarski, rzecznik dyscyplinarny PZPN, gromadził materiał dowodowy w sprawie Furmana, włos jeżył mu się na głowie. Przesłuchani w celu ustalenia, czy doszło do mowy nienawiści na tle pochodzenia Romańczuka, opowiadali ze szczegółami o atmosferze, w jakiej mecz się odbywał. – Byłem zniesmaczony przykładami. Piłkarze, nie tylko ci dwaj, obrzucali się najgorszymi wyzwiskami. We wniosku do Komisji Ligi (to ona zajmuje się wymierzaniem kar za przewinienia dyscyplinarne – red.) napisałem, że nie można wobec takiego chamstwa przejść obojętnie – mówi mecenas Gilarski. Wątpliwe jednak, by komisja się nad tym pochyliła – praktyka jest taka, że jeśli sędzia nie dał kartki za prowokacyjne gesty, słowa albo wulgarne odzywki, komisja nie ingeruje. W tym sezonie pięciokrotnie karała piłkarzy za niesportowe zachowanie: faule, frustrację demonstrowaną wobec sędziego w związku z jego decyzją, zniszczenie sprzętu telewizyjnego w reakcji na czerwoną kartkę. W poprzednim sezonie kar za niesportowe zachowanie wymierzono dziewięć, a za nielicującą z zasadą fair play pogardę dla przeciwnika ukarani zostali tylko dwaj piłkarze Lechii Gdańsk – musieli zapłacić symboliczną kwotę (jeden 1 tys. zł, drugi – 2 tys.) za skopanie dmuchanej lalki, którą kibice Lechii ubrali w barwy wroga zza miedzy – Arki Gdynia.

Wulgaryzmy są tolerowane; rzucanie nimi na boisku faktycznie sankcjonuje artykuł 69 regulaminu dyscyplinarnego PZPN. Za używanie słów powszechnie używanych za obraźliwe przewiduje wymierzenie niesprecyzowanej bliżej kary pieniężnej. – W teorii należy się jeszcze żółta kartka za przeklinanie, a czerwona za obelgi mające konkretnego adresata – dodaje Daniel Stefański. – Praktyka jest jednak taka, że wulgaryzmy rzucane w powietrze, będące wyrazem frustracji po nieudanym zagraniu albo niecelnym strzale, zwykle puszczane są płazem. Chyba że piłkarz przesadza, niecenzuralnym słowom towarzyszy agresywna mowa ciała. Sędzia musi być na takie sprawy wyczulony. Mecz, który wymyka się spod kontroli z powodu nerwowej atmosfery, jest potem trudny do opanowania.

Z elementarnym brakiem kultury oraz poszanowania przeciwnika i sędziego mamy już do czynienia w rozgrywkach juniorskich, zauważa Dariusz Mrowiec, prezes futbolowego podokręgu w Żywcu. – Przesędziowałem ze 3 tys. meczów, więc się nasłuchałem. Dopóki wołali „sędzia ch…”, jakoś mogłem przeboleć, ale „Mrowiec ch…” – to już mnie ruszało. Niestety, wulgaryzmy są powszechne – ubolewa. Dlatego gdy jakieś półtora roku temu prezes PZPN Zbigniew Boniek ogłosił koniec tolerancji dla chamstwa na boisku, Dariusz Mrowiec poczuł, że nie należy biernie oczekiwać konkretnych wytycznych z piłkarskiej centrali – które zresztą nigdy nie nadeszły – tylko wziąć sprawy w swoje ręce. – W juniorskich rozgrywkach wprowadziliśmy dwuminutowe kary wykluczenia za przeklinanie na boisku. Teraz zasada ta obowiązuje w całym województwie śląskim – dodaje.

Terapia została zaaplikowana szokowo – w jednym z pierwszych meczów po zaostrzeniu regulaminu sędzia odsyłał zawodników na dwuminutowe kary 32 razy. Mecz się rwał, trenerzy byli wściekli. Ale zdaniem prezesa Mrowca innego wyjścia nie było. – Prowadziłem kiedyś mecz parafialnych klubów sportowych. Najpierw wspólna modlitwa, wymiana uścisków rąk, a gdy piłka poszła w ruch, uszy więdły – opowiada.

Wymuszenie na piłkarzach większej kultury rzeczywiście może się powieść najpierw na futbolowej prowincji – gdzie publiczność jest skromna i cichsza, więc łatwo przypisać „łacinę” konkretnemu zawodnikowi. Materiał wideo z meczów Ekstraklasy, w teorii bardzo bogaty, często okazuje się nieprzydatny. Bluzgi z boiska giną w morzu bluzgów z trybun.

Polityka 12.2019 (3203) z dnia 19.03.2019; Ludzie i Style; s. 67
Oryginalny tytuł tekstu: "Szpilki do piłki"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną