U wybrzeży Kamczatki o godz. 11:25 czasu lokalnego (o 1:25 polskiego) 29 lipca zatrzęsła się ziemia. Było to jedno z najsilniejszych dotychczas zarejestrowanych trzęsień, jego magnituda wyniosła 8,8 st. Po głównym wstrząsie zarejestrowano wiele słabszych już wstrząsów wtórnych.
Nie ma doniesień o ofiarach śmiertelnych, ale kilkanaście osób na Kamczatce zostało rannych – podała agencja Ria Nowosti. Największym zagrożeniem w środę 30 lipca pozostawały fale tsunami.
Fale, które uderzyły w Siewiero-Kurilsk w Rosji, przekroczyły wysokość 3 m. Zalane zostały miejski port i fabryka ryb, uszkodzonych zostało kilka budynków, a miasto jest częściowo podtopione. Na obszarze został ogłoszony stan wyjątkowy. Lokalne służby ratownicze ewakuowały 2,5 tys. mieszkańców miasta.
Im dalej od epicentrum trzęsienia ziemi, tym później dociera fala tsunami – jego wędrówka przez Pacyfik może zająć nawet ponad dobę. Przed tsunami wydano alarmy w Rosji, Japonii, Chinach, na Tajwanie i Filipinach. Ostrzeżenia wydano też dla Hawajów, zachodniego wybrzeża Kanady i Stanów Zjednoczonych, a nawet Peru i Chile.
Chaos na Hawajach
Paweł Żuchowski, korespondent RMF FM w USA, opublikował w mediach społecznościowych nagranie syren ostrzegawczych. „Na Hawajach fale mogą mieć 3,5 m”, pisał.
W rozmowie z Onetem Aneta Borowiec, mieszkająca w Wainae Polka, mówiła: „Bardzo rzadko mamy takie ostrzeżenia. Ostatnie było w 2011 r. po trzęsieniu ziemi w Japonii w Fukushimie”. Jak dodała, panuje chaos, ludzie nie wiedzą, jak reagować. Są i były duże korki. „Są ludzie, którzy w ogóle w to nie wierzą, jak moi sąsiedzi, którzy zostali w domu”.
Polski konsulat w Los Angeles opublikował komunikat o zagrożeniu w serwisie X (daw. Twitter). „Ogłoszone zostały ostrzeżenia przed tsunami dla stanów Hawaje i Alaska. Wszyscy polscy obywatele w strefie zagrożenia powinni stosować się do zaleceń władz lokalnych”. Aktualne informacje o zagrożeniu są dostępne na amerykańskiej stronie rządowej tsunami.gov. Polacy, którzy potrzebują pomocy konsularnej, mogą skorzystać z telefonu alarmowego pod numerem: +1 (310) 699-8092.
Półtora metra w Kalifornii
Po początkowych alarmach w większości krajów redukowano je do ostrzeżeń, a później i te odwoływano – stało się tak np. na Filipinach.
W środę fale dotarły do stanów Waszyngton, Kalifornia i Oregon. Najwyższa zaobserwowana w Kalifornii fala dobiła do Crescent City na północy stanu i miała 1,09 m, podało National Tsunami Warning Center.
Na podstawie danych po trzęsieniach o podobnej sile Japońska Agencja Meteorologiczna poinformowała, że poważnego tsunami można się spodziewać przez ponad dobę od wstrząsów. Alarm utrzymała dla części wysp Hokkaido i Tohoku.
W najtrudniejszej sytuacji są mieszkańcy niewielkich wyspiarskich krajów Pacyfiku, gdzie fale mogą przekroczyć wysokość 2 m. Przestrzegają przed nimi mieszkańców Markizów władze Polinezji Francuskiej.
Ćwierć miliona ofiar tsunami w 2004 roku
Najwięcej ofiar śmiertelnych – niemal ćwierć miliona – przyniosło tsunami 26 grudnia 2004 r. Wywołało je podwodne trzęsienie ziemi na Oceanie Indyjskim o magnitudzie 9,1. Według sejsmologów było to trzecie pod względem siły trzęsienie ziemi od 1900, od kiedy prowadzi się ciągłe obserwacje sejsmiczne.
Jego epicentrum znajdowało się w pobliżu zachodniego wybrzeża północnej Sumatry, 250 km na południowy wschód od Banda Aceh. Fale tsunami najpierw dotarły do wybrzeży Indonezji. Sięgające 15 m, niszczyły nadmorskie miejscowości, chętnie odwiedzane o tej porze roku przez turystów.
Fale dotarły także do wybrzeży Sri Lanki i Indii (stan Tamil Nadu, Andhra Pradesh oraz w archipelagach Andamanów i Nikobarów) i Tajlandii (m.in. na wyspie Phuket). Mniejsze zniszczenia odnotowano w Malezji, Mjanmie, na Malediwach, Seszelach i w Somalii.
Liczba zabitych wyniosła prawie 230 tys. Kilka milionów osób straciło dach nad głową.
Czytaj też: Tak wyglądała Japonia rok po tsunami
Gdy morze się cofa, jest zwykle za późno
Amerykańska Służba Geologiczna (ang. US Geological Survey) sugerowała wtedy, że wiele ofiar tsunami dałoby się uratować. Na przykład do wybrzeży Sri Lanki oraz Indii masy wody dotarły dopiero po trzech godzinach od trzęsienia ziemi.
Niestety mieszkańcy nie potrafili rozpoznać wyraźnych oznak nadciągającej fali aż do jej nadejścia. Wielu ludzi specjalnie przyszło na brzeg, by dokładnie przyjrzeć się żywiołowi, który – trzeba przyznać – wygląda widowiskowo. Gdy nadciąga tsunami, wody oceanu cofają się, odsłaniając setki metrów piasku.
To ostatni moment, by odwrócić się i biec. Jeśli jest dokąd, bo trzeba dobiec w miejsce położone kilka, kilkanaście metrów wyżej.
Systemy ostrzegania przed tsunami najwcześniej rozwinęła Japonia, którą dwa wielkie tsunami nawiedziły w 1896 r. Z czasem wiele nadmorskich miejscowości odgrodzono wysokimi na 10–12 m falochronami. Inne chronią zamykane śluzy. Ich skuteczność bywa różna, bo fale tsunami mogą być znacznie wyższe.
Czytaj też: Drżysz? Pisz! Jak miliardy smartfonów na świecie mogą namierzać trzęsienia ziemi
Ostrzeżenia, nie falochrony
Fale tsunami rozchodzą się niczym pierścienie od miejsca wstrząsów ziemi. Mogą pędzić nawet 900 km na godzinę.
Na pełnym morzu mogą zostać niezauważone. Długość fal dochodzi do kilkuset kilometrów, a ich wysokość nie przekracza kilkudziesięciu centymetrów. Dopiero bliżej brzegów, gdzie wody są płytsze, fala ulega spiętrzeniu. W wąskich zatokach może osiągnąć wysokość do kilkudziesięciu metrów, w fiordach nawet ponad stu.
Kluczowe są zatem nie falochrony, a systemy ostrzegania i plany ewakuacji ludności. Pierwsze pojawiły się w Japonii, później także na Alasce i zachodnim wybrzeżu USA. Dopiero po tragicznym tsunami 2004 systemy takie zbudowano także w innych krajach Pacyfiku i Oceanu Indyjskiego.
Jak widać, tym razem ostrzeżenia przed tsunami zadziałały – ale i fale były znacznie niższe niż spodziewane.
Pamięć trwa trzy pokolenia
Na skraju Aneyoshi, niewielkiej wioski na północno-wschodnim wybrzeżu Japonii, stoi kamienna tablica z ostrzeżeniem dla potomnych. Widnieją na niej słowa: „Pamiętaj o niebezpieczeństwie wielkich tsunami. Nie buduj domu poniżej tego znaku”.
Jest wyjątkowa, bo wyryto na niej ostrzeżenie. Inne kamienie stawiano najczęściej bez inskrypcji, a z czasem zapominano o ich znaczeniu. Takich kamieni w Japonii są setki. Stawiano je często tam, gdzie stała zmyta przez fale wioska.
Gdy przyszło silne trzęsienie ziemi w 2011 r., o znaczeniu tych kamiennych tablic ostrzegawczych pamiętało niewielu. Tsunami uszkodziło wtedy elektrownię jądrową w Fukushimie i zabrało życie niemal 29 tys. osób. Setki tysięcy pozostały bez dachu nad głową.
„Pamięć trwa około trzech pokoleń”, mówił wtedy o kamiennych świadkach tsunami Fumihiko Imamura, profesor planowania kryzysowego na Tohoku University. Dziś kamienie zastąpiły syreny. I alerty wysyłane na smartfony.