Z polskim rynkiem pracy jest trochę tak jak z naszymi piłkarzami. Tak bardzo nawykliśmy do złych wiadomości, że gdy raptem pojawia się parę pozytywnych sygnałów, szalejemy z zachwytu. Doroczny raport OECD na temat zatrudnienia powinien nas jednak sprowadzić na ziemię.
Bo dobre wiadomości faktycznie są. Tak niskiego bezrobocia nie było w Polsce od początku transformacji. Te 6,5 proc. prognozowane przez OECD na koniec 2016 r. to faktycznie rekord i jednocześnie wynik dużo lepszy niż aktualna średnia dla strefy euro, która wynosi 10 proc.
Musimy jednak pamiętać, że jest ona zawyżana przez kraje tkwiące po uszy w recesyjno-zadłużeniowej pułapce wspólnej waluty, z Grecją (24 proc.) czy Hiszpanią (19 proc.) na czele. Pamiętajmy jednocześnie, że są kraje – i to całkiem niedaleko od nas – gdzie bezrobocie jest jeszcze niższe niż u nas. Chodzi tu nie tylko o bogate Niemcy (4,5 proc.), lecz również Czechów (4,3 proc.) lub Węgrów (5,4 proc.). Uczciwiej będzie więc powiedzieć, że pod względem bezrobocia trzymamy przyzwoitą średnią OECD. I to jest oczywiście sukces, bo wcześniej bywało dużo bardziej dramatycznie.
Niestety, dobre wiadomości kończą się, gdy OECD bierze rynek pracy pod nieco dokładniejszą lupę. I pyta nie tylko o to, czy jest JAKAKOLWIEK praca, lecz również o to, czy praca, którą generują gospodarki narodowe, jest DOBRĄ pracą.
Odpowiedź na to pytanie składa się z trzech puzzli. Pierwszy to jakość płac. A więc znowu nie tylko ich wysokość, ale również sposób dystrybucji pomiędzy różnymi pracownikami (nierówności) tworzącymi gospodarkę narodową. Drugim klockiem jest bezpieczeństwo zatrudnienia, czyli to, jak łatwo pracę stracić oraz czy po jej utracie obywatel wpada w czarną dziurę, czy może istnieje sieć socjalna, która go przed tym dramatem pauperyzacji ochroni. Jest również i trzeci puzzelek, który OECD nazwała jakością otoczenia pracy. Chodzi tu o wszystkie miękkie elementy związane z zatrudnieniem (od przeciążenia pracą, przez perspektywy awansu, po kulturę relacji z przełożonymi).
Obraz, który się z tych trzech elementów wyłania, nie jest dla Polski zbyt łaskawy. Nasz rynek pracy znajduje się w trzeciej, najgorszej tercji krajów OECD. Jesteśmy tam razem z Grecją, Węgrami, Hiszpanią, Portugalią, Turcją i Słowacją. Najgorzej jest pod względem jakości płac (tu zajmujemy miejsce czwarte od końca, wyprzedzając tylko Meksyk, Chile i Estonię) oraz bezpieczeństwa zatrudnienia (piąte od końca). Troszkę lepiej w kategorii otoczenia pracy. Choć pamiętajmy, że to akurat jest najbardziej „miękki” ze wskaźników.
Raport OECD trzeba traktować poważnie. Przez zaproponowaną tu soczewkę dobrze widać, że polski rynek pracy daleki jest od normalności. Jeśli chcemy je trwale naprawić, trzeba sięgnąć dużo głębiej i nie poprzestawać na laurach tylko dlatego, że bezrobocie spadło wreszcie do „przyzwoitego” poziomu. To tak, jakby fetować drużynę Nawałki jak mistrza Europy tylko dlatego, że udało jej się wygrać dwa (i to po 1:0) z pięciu meczów na Euro. Plus jeden po loterii karnych.