Ponad dwa razy więcej uczniów niż zazwyczaj – aż 720 tys. – bierze udział w tegorocznej rekrutacji do szkół maturalnych. To efekt zmian, które wprowadziła była szefowa MEN w rządzie PiS Anna Zalewska (dziś europosłanka). Zlikwidowała gimnazja i wydłużyła naukę w podstawówkach do ośmiu lat, dlatego dziś do liceów i techników chce się dostać prawie 370 tys. więcej osób niż rok wcześniej – absolwentów gimnazjów i ośmioklasowych podstawówek. To tzw. podwójny rocznik.
„Reforma jest przemyślana, odpowiedzialna, w dodatku policzona” – zapewniała Zalewska. Ale pierwsze wyniki rekrutacji potwierdzają to, przed czym ostrzegali nauczyciele i rodzice: szkoły nie są z gumy.
Czytaj też: Wakacyjna nerwówka uczniów
Tysiące absolwentów odeszło z kwitkiem
Wiadomo już, że w Krakowie w pierwszym podejściu nie dostało się do żadnej szkoły ponad 2,5 tys. uczniów. To tak jakby brakowało dwóch dużych liceów albo kilku mniejszych. Rok temu wystarczyło mieć 160 punktów z egzaminów, ocen i dodatkowych osiągnięć, żeby dostać się do wybranej klasy (łącznie można było zdobyć 200 pkt: po 100 za egzamin gimnazjalny lub ósmoklasisty oraz 100 za oceny i dodatkowe osiągnięcia). Dziś ten wynik nie gwarantuje miejsca.
W Gdańsku do żadnej szkoły nie dostało się 1215 uczniów, mimo że przygotowano ponad 10 tys. miejsc, niemal dwukrotnie więcej niż rok temu (5300). To wciąż za mało, bo absolwentów podstawówek i gimnazjów jest prawie 12 tys. Jak informowała prezydent Aleksandra Dulkiewicz, przez dwa lata miasto wydało z własnego budżetu 61 mln zł na dostosowanie budynków szkół do potrzeb „podwójnego rocznika”. Z MEN otrzymało na ten cel do tej pory 700 tys. zł.
W Szczecinie rok temu 318 uczniów musiało wziąć udział w rekrutacji uzupełniającej, w tym roku do szkół nie dostało się 871 osób. Najbardziej oblegane były klasy medyczno-psychologiczne w IX Liceum Ogólnokształcącym. W Olsztynie podobnie: ponad 800 absolwentów podstawówek i gimnazjów nie znalazło się na liście uczniów zakwalifikowanych do wybranych liceów czy techników. Dwustu uczniów musi wciąż szukać szkoły w Elblągu.
W Zielonej Górze, choć prezydent Janusz Kubicki (SLD) informował, że „podwójny nabór zakończył się sukcesem”, to 552 uczniów nie przydzielono nigdzie. Wśród nich także tych z czerwonym paskiem.
Czytaj też: Rozgardiasz w szkole
Protest uczniów pod kuratorium
W Lublinie 605 osób nie dostało się do wybranych szkół, w tym 150 ze świadectwem z wyróżnieniem. Sfrustrowani uczniowie postanowili zaprotestować pod kuratorium oświaty. Jego szefowa Teresa Misiuk najpierw zarzuciła organizatorom, że zależy im na popularności w świetle kamer. A potem stwierdziła, że co roku mamy podobną sytuację. „Zawsze powtarzam, że marzyć warto, ale my z perspektywy lat życia wiemy, że nie wszystkie marzenia się spełniają” – mówiła.
W Warszawie wyniki rekrutacji będą znane 16 lipca. Według wyliczeń magistratu po pierwszym naborze zabraknie miejsc dla 7 tys. spośród 47 tys. absolwentów gimnazjów i szkół podstawowych (rok temu kandydatów i kandydatek do szkół było „tylko” 19 tys.). Licea w stolicy przygotowały 28 tys. miejsc, ale chętnych jest ponad 35 tys. Miejsc zabraknie, choć szkoły robiły, co mogły. Tylko w XXX LO im. Jana Śniadeckiego będzie od września 12 pierwszych klas, czyli po sześć dla uczniów po ukończeniu gimnazjów i szkół podstawowych. W zeszłym roku było pięć.
Czytaj więcej: MEN powołuje fachowca od pobożnych życzeń
Rekrutacja może potrwać do końca sierpnia
Politycy PiS winę próbują przerzucić na samorządy. Według nowego ministra edukacji Dariusza Piontkowskiego zamieszanie rekrutacyjne wiąże się z tym, że pozwoliły one składać uczniom podania do większej liczby szkół i klas niż w latach poprzednich.
I rzeczywiście w tym roku, wyjątkowo, do dowolnej liczby placówek mogli aplikować uczniowie z Warszawy, Krakowa, Łodzi, Kielc i Olsztyna. Dziewięć szkół mogli wybrać absolwenci z Poznania, sześć z Lublina i Białegostoku, pięć – z Rzeszowa i Gdańska.
Ale jak tłumaczy Dorota Łoboda, warszawska radna i jedna z liderek ruchu Rodzice Przeciwko Reformie Edukacji, wszystko po to, by rozstrzygnąć rekrutację jak najszybciej – aby jak najwięcej młodych ludzi już w pierwszym terminie znalazło miejsce. „Gdyby można było wybierać tylko kilka szkół, przy tej liczbie kandydatów wielu młodych ludzi musiałoby szukać miejsc dopiero w rekrutacji uzupełniającej, która kończy się pod koniec sierpnia” – tłumaczyła. System przyporządkowuje kandydata tylko do jednej szkoły, gdzie spełni kryterium punktowe, a więc nie ma możliwości, żeby jedna osoba blokowała miejsce w kilku szkołach.
Uczniowie, którzy w czasie pierwszej tury rekrutacji nie dostali się do żadnej szkoły, muszą teraz czekać, aż ci, którzy zostali przyjęci, potwierdzą swój wybór i złożą dokumenty. Dopiero wtedy będzie wiadomo, ile miejsc będzie jeszcze dostępnych. Rekrutacja uzupełniająca w większości przypadków rozpocznie się w połowie lipca i potrwa do końca sierpnia.
Okrutna szkolna statystyka
Z komunikatów MEN wynika, że dla żadnego ucznia nie zabraknie miejsca w szkole średniej. Ale jak w połowie maja informowała Najwyższa Izba Kontroli, w aż ośmiu województwach miejsc jest mniej niż uczniów. W województwie wielkopolskim – o ponad 5 tys., pomorskim – o 4,2 tys., zachodniopomorskim – o 2,3 tys.
To tylko dane statystyczne. Połowa uczniów chce uczyć się w liceach. Część z nich nie znajdzie tam dla siebie miejsca i od września będzie musiała kontynuować naukę w technikach lub szkołach branżowych, mimo że w innym roczniku z taką samą średnią ocen i osiągnięciami spokojnie dostałaby się do wymarzonej szkoły i nie musiała się uczyć zawodu, którego nie wybrała.
Anna Ostafin, nauczycielka z Krakowa, która pracuje w komisji rekrutacyjnej, zapraszała ostatnio Anną Zalewską do szkół. Po co? „Bo może zna jakieś inne odpowiedzi na pytania, na które nam, nauczycielom, jest teraz ciężko odpowiedzieć. Może poradzi coś tym rodzicom i spojrzy w oczy tym dzieciakom”. Była minister edukacji umywa ręce, a w Parlamencie Europejskim zamiast do komisji kultury i edukacji zapisała się do komisji środowiska naturalnego, zdrowia i żywności.
Z kolei wiceminister nauki i szkolnictwa wyższego Andrzej Stanisławek zdesperowanym uczniom i ich rodzicom radził tak: „Nie wiem, czy jest jeszcze na to szansa, ale może uczniowie, którzy nie dostali się do żadnej szkoły, mogą poszukać odpowiedniej za granicą”. We wtorek podał się do dymisji.
Tymczasem na Facebooku można przeczytać relacje z posiedzeń komisji rekrutacyjnych. Oto opis Renaty Kaznowskiej, wiceprezydent Warszawy odpowiedzialnej za edukację: „Przed nami kolejny dzień tzw. przydziałów do liceów, techników i szkół branżowych I stopnia. Walczymy o każdego ucznia. Szukamy nawet pojedynczych ławek czy krzeseł.
Jak wyglądają takie rozmowy?
– Do klasy angielsko-hiszpańskiej mamy jeszcze dwójkę uczniów z wynikiem 140 pkt. To będzie dla nich straszna krzywda, jeśli się nie dostaną.
– Dzwoń do dyrektorki.
– Pani dyrektor, dwójka uczniów ma po 140 punktów. Przydział zamyka 141 pkt. To będzie dla nich krzywdzące.
– Ale my już w lutym doszliśmy do ściany, tworząc dodatkowe miejsca. Przecież wiecie...
– Pani dyrektor, prosimy, to jedna ławka...
– Kolejna jedna ławka.
Dwóch uczniów uratowanych”.