Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Bitwa o edukację seksualną: „nadgryzione jabłka” kontra wiedza

Samorządy próbują wprowadzać edukację seksualną do szkół wbrew Kościołowi i prawicowym politykom. Na zdjęciu Marsz świeckości w Krakowie w 2015 r. Samorządy próbują wprowadzać edukację seksualną do szkół wbrew Kościołowi i prawicowym politykom. Na zdjęciu Marsz świeckości w Krakowie w 2015 r. Forum
W Łodzi na lekcje edukacji seksualnej można chodzić od kilku lat. W Poznaniu zaczną w tym roku szkolić nauczycieli takich zajęć. Ale przeciwnicy, wspierani przez władze centralne, nie odpuszczają.

Krucjatę przeciw edukacji seksualnej PiS, Kościół katolicki i organizacje takie jak Ordo Iuris prowadzą od dawna. Zwłaszcza przed wyborami albo początkiem roku szkolnego co chwila jakiś prawicowy polityk czy hierarcha straszy „seksualizacją dzieci w szkołach”.

Kilka dni temu kolejne takie ostrzeżenie wysłali biskupi. „Skutki wprowadzenia edukacji seksualnej na Zachodzie są niewyobrażalne. Przykład rodziców, którzy uciekają z niektórych krajów Europy z powodu seksualizacji dzieci i młodzieży, jest przestrogą dla nas w Polsce” – mówił rzecznik Konferencji Episkopatu Polski bp Marek Medyk. Namawiał rodziców, by składali w szkołach specjalne oświadczenia – dla pewności, że dzieciom nie będą przekazywane treści niezgodne z wyznawanym systemem wartości.

Czytaj też: Kościół, kobieta i ksiądz

Radny PiS: Matematyka jest ważniejsza

Czy te strachy działają? Na początku września poznański magistrat ogłosił, że od następnego roku uczniowie klas siódmych i ósmych podstawówek oraz wszystkich klas szkół średnich będą mogli zapisać się na dodatkowe lekcje z edukacji seksualnej. Urzędnicy chcą, żeby prowadzili je pedagodzy, którzy już pracują w poznańskich szkłach. – Rodzice i uczniowie muszą mieć zaufanie do nauczycieli edukacji seksualnej – tłumaczy Marta Mazurek, radna Koalicji Obywatelskiej i szefowa zespołu ds. polityki równości i różnorodności (wcześniej pełnomocniczka prezydenta ds. przeciwdziałania wykluczeniom). – Te zajęcia muszą być pozbawione ideologii i być zgodne z aktualną wiedzą medyczną.

W budżecie Poznania co roku zapisanych jest 200 tys. zł na politykę antydyskryminacyjną, teraz dołożono 50 tys. na szkolenie nauczycieli. Wystarczy na roczny kurs dokształcający dla 20 pedagogów, który przejdą w Instytucie Psychologii Uniwersytetu Adama Mickiewicza (jego szefową jest prof. Maria Beisert, autorytet z zakresu psychologii i seksuologii).

Radni opozycji pomysł krytykują. – Lepiej wydać te pieniądze na dodatkowe lekcje matematyki, chemii czy historii regionalnej – mówił na sesji rady miasta Przemysław Alexandrowicz z PiS. Jego zdaniem „edukacja skupiająca się na stronie medyczno-biologicznej, bez aspektów etycznych i społecznych, nie chroni młodzieży”, a poza tym są lekcje wychowania do życia w rodzinie, które załatwiają sprawę.

Owszem, są, ale treści związanych z edukacją seksualną jest tam często po prostu za mało. Podejście do seksualności to wciąż temat tabu. Młodzi ludzie nie wiedzą, jak i komu o takich sprawach mówić – mówi Marta Mazurek.

Czytaj też: Nagonka na edukację seksualną – już nawet w kościołach, po mszach

Lekcja o „nadgryzionych jabłkach” wycofana

W Łodzi edukacja seksualna w szkołach jest od 2012 r. Miasto przeznacza na nie co roku 100 tys. zł i przeprowadza konkurs dla organizacji, które chcą je prowadzić. Te mogą składać oferty, ale ostateczna decyzja, czy i z której skorzystać, należy do rodziców.

Nie obyło się bez kontrowersji. W 2017 r. zajęcia proponowały dwie organizacje: Fundacja Nowoczesnej Edukacji „Spunk” i Instytut Profilaktyki Zintegrowanej „Archipelag skarbów”. „Spunk” wykorzystuje wiedzę medyczną, uczy, że „seksualność to ważna strona ludzkiego życia, należy o nią dbać mądrze i odpowiedzialnie”. I jest mocno krytykowany przez środowiska prawicowe i kościelne.

Natomiast „Archipelag skarbów” zachęca do wstrzemięźliwości seksualnej przed ślubem, dziewczyny, które straciły dziewictwo, nazywa „nadgryzionymi jabłkami”, i pyta chłopców, czy taki owoc by chcieli. – Zajęcia prowadzili w formie wykładu w salach gimnastycznych dla kilku klas naraz. Urząd miasta uznał, że powinny być prowadzone w mniejszych grupach, i nie przyznał im kolejnej dotacji – mówi Aleksandra Dulas z fundacji „Spunk”. I dodaje: – Edukacja seksualna to wiedza o zdrowiu i ciele człowieka. Przychodzą do nas dziewczyny i pytają o podstawowe sprawy: o miesiączkę czy możliwość używania tamponów przez dziewice. Polska wciąż jest krajem, w którym to są tematy wstydliwe. Powinni o tym mówić rodzice, ale nie potrafią, bo z nimi też nikt nie rozmawiał.

Choć przez lata z warsztatów prowadzonych przez fundację „Spunk” skorzystało tysiące łódzkich uczennic, uczniów i nauczycieli, jej działalność nie podoba się władzom centralnym. Na początku roku pełniący funkcję kuratora Grzegorz Wierzchowski zagroził cofnięciem rekomendacji dla jej programu nauczania, wydaną jeszcze w 2010 r.

Czytaj też: Plaga homofobicznych deklaracji w polskich samorządach

Warszawa: Nic się nie zmienia, zajęcia będą

W stolicy sukces ogłosili ostatnio radni PiS, bo projekt w budżecie obywatelskim, który zakładał warsztaty z edukacji seksualnej, został zaopiniowany negatywnie. Ale poszło o kwestie formalne. Zgodnie z przepisami projekt powinien być zrealizowany w ciągu jednego roku kalendarzowego, a ten zaplanowano na dłuższy czas. Jego autorzy nie chcieli zgodzić się na skrót.

Chodzi o projekt pod nazwą „Edukacja seksualna – dobrowolne warsztaty dla dzieci, młodzieży i dorosłych”, czyli rocznie 200 godzin dyżurów terapeuty lub psychologa, do których mogliby się zgłaszać chętni i rozmawiać na intymne tematy. Jakie? In vitro, mowa nienawiści, choroby przenoszone drogą płciową, przemoc, zwłaszcza na tle seksualnym, świadomość seksualna, adopcja czy niechciane ciąże. Koszt przedsięwzięcia: 5 mln zł.

Po wypadnięciu projektu radny PiS Błażej Pobożny na facebookowym profilu poinformował, że była to „prowokacja”: „Bardzo się cieszę, gdyż od początku krytykowałem ten pomysł, wskazując na jego formalne mankamenty i ewidentną próbę wykorzystania przeżywającej kryzys instytucji budżetu obywatelskiego”.

Ale ratusz nie wycofuje się z obietnicy oferty takich zajęć. Podpisana przez prezydenta Rafała Trzaskowskiego Deklaracja LGBT+ zakłada, że będą one oparte na standardach Światowej Organizacji Zdrowia. Urzędnicy zapewniają, że tak się stanie. – Zresztą w naszych szkołach już się takie lekcje odbywają. W ramach zajęć antydyskryminacyjnych i antyprzemocowych poruszane są tematy m.in. przemocy na tle seksualnym czy tolerancji wobec osób o różnej orientacji – mówi Kamil Dąbrowa, rzecznik prasowy prezydenta. – Zagadnienia edukacji seksualnej pojawiają się też w czwartej klasie szkoły podstawowej na lekcjach biologii.

Czytaj też: Raport z polskich sypialni

Kuratorzy pod rękę z Ordo Iuris

Przeciwnicy edukacji seksualnej walczą wspierani przez władze centralne. Mazowiecka kurator oświaty Aurelia Michałowska przestrzegała niedawno przed próbami wprowadzania zajęć „poza przyjętymi standardami prawnymi”. Małopolska kurator Barbara Nowak ogłosiła, że takie lekcje „psują dzieciom psychikę”.

Przed rozpoczęciem roku szkolnego Jerzy Kwaśniewski, prezes Ordo Iuris, zapowiedział walkę ze „szkodliwą ideologią i niemoralną edukacją seksualną”. Organizacja przygotowała dla rodziców „pakiet ochronny”: przewodnik o prawach rodziców w szkole, informator „Jak powstrzymać wulgarną edukację seksualną” i wzór oświadczeń rodzicielskich, w których nie zgadzają się na przekazywanie uczniom wiedzy o antykoncepcji, chorobach przenoszonych drogą płciową, przeciwdziałaniu dyskryminacji. Ordo Iuris namawia ich także, żeby zgłaszali się do trójek klasowych oraz rad rodziców i pilnowali, by edukacja nie wykraczała poza konserwatywną ideologię.

Na stronie internetowej episkopatu pod koniec sierpnia można było przeczytać z kolei, że „wystawienie dziecka na demoralizujące treści może stanowić naruszenie dóbr osobistych jego i rodziców, a w konsekwencji skutkować odpowiedzialnością cywilnoprawną organu prowadzącego szkołę lub organizacji prowadzącej zajęcia”.

Pytam o zdanie szefową Instytutu Psychologii UAM prof. Marię Beisert. – Jeśli człowiek posiada wiedzę, to jego decyzje, zachowania i życiowe wybory mają szansę być głębsze i lepsze. Wiedza nie jest elementem szkodliwym, ale czynnikiem, który pozwala człowiekowi żyć lepiej. Natomiast wiedza z zakresu seksualności jest potrzebna każdemu, bo każdy z nas jest seksualny – tłumaczy.

Dodaje, że wiedza o seksualności opiera się nie na dwóch (biologicznym i etycznym), a na trzech filarach. Wymienia powiązane ze sobą podstawy społeczne i psychologiczne. – Ważnym fragmentem wiedzy są informacje o normach społecznych i wartościach, z których się wywodzą. Gdy mówimy o kształtowaniu seksualności człowieka, wiedza o normach społecznych (prawnych, etycznych, obyczajowych) jest konieczna, bo pozwala na indywidualne korzystanie z wiedzy. Na przykład ktoś może wiedzieć, że środki antykoncepcyjne nie powodują raka, ale nie stosować ich ze względu na normy religijne, którymi chce się w życiu kierować – mówi prof. Beisert. – Pokazuję ludziom, że normy prawne, religijne i obyczajowe nie pokrywają się ze sobą. Czasami są rozbieżne. Zdecydowanie nie można powiedzieć, że tylko to, na co zezwalają normy religijne, pokrywa się z normą seksuologiczną. Tak nie jest. Wiedza jest zbiorem zdobytych informacji. Na to nakładamy normy i człowiek decyduje już sam, które fragmenty tej wiedzy będzie stosował w swoim życiu, a których nie.

Czytaj też: „Nie prowadzimy lekcji z masturbacji”, czyli na czym polega edukacja seksualna

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną