Czego należy się spodziewać po zapowiedzi ministra Przemysława Czarnka o nadaniu priorytetowego znaczenia nauczaniu wychowania do życia w rodzinie? Szef MEiN kilka dni temu, podczas XI Ogólnopolskiego Kongresu Nauczycieli Wychowania do Życia w Rodzinie, obiecał, że „WdŻ” takim właśnie „priorytetem w kierunkach realizacji polityki oświatowej państwa” stanie się w nowym roku szkolnym. „Dzisiaj, w dobie kryzysu rodziny pogłębionego rozmaitymi postulatami rewolucji kulturalnej, seksualnej, rewolucji – można powiedzieć wprost – komunistycznej, którą widzimy niekiedy na polskich ulicach, kształcenie dzieci i młodzieży w polskich szkołach na temat tego, czym jest rodzina, na temat tego, jak fundamentalne znaczenie mają wartości wpisane w konstytucji: małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo, rodzicielstwo, jest po prostu przejawem naszej solidarności z przyszłymi pokoleniami” – podkreślał.
Co stoi za zapowiedziami Czarnka
Poglądy w sprawie interpretacji tych słów są podzielone. Według jednego nurtu to tylko ideowe deklaracje, mające dowartościować nauczycieli WdŻ z okazji ich swoistego święta, jakim był wspomniany kongres (organizowany w Częstochowie, choć ze względu na epidemię w formule zdalnej). Według drugiego nurtu interpretacji za zapowiedziami ministra jak najbardziej mogą iść zmiany.
Priorytety w kierunkach realizacji polityki oświatowej państwa – jak sama nazwa mówi – to wytyczne, co w roku szkolnym będzie najważniejsze. – Chodzi o to, jakie kwestie lub przedmioty powinny budzić szczególne zainteresowanie m.in. organów nadzoru oświatowego – tłumaczy Krystyna Szumilas, była minister edukacji, dziś posłanka Koalicji Obywatelskiej. A więc kuratorzy będą się dokładnie przyglądać temu, jak nauka WdŻ wygląda, wizytować szkoły, kontrolować prowadzenie lekcji, sprawdzać, czy nauczyciele mają odpowiednie plany nauczania. Patrząc na dotychczasowe działania np. małopolskiej kurator Barbary Nowak, można się spodziewać, że te weryfikacje będą bardzo wnikliwe.
Kto ma uczyć WdŻ? I kogo?
Zainteresowanie zapewne może też budzić to, kto prowadzi zajęcia. Według danych zawartych w ostatnim raporcie rządowym z 2018 r. nauczycieli WdŻ jest ok. 20 tys. Najczęściej to absolwenci trzysemestralnych studiów podyplomowych. Ich koszt to ok. 3 tys. zł. Zwykle na taką dodatkową kwalifikację decydowali się nauczyciele przyrody czy biologii, lecz także WOS, etyki lub religii. Kilka dodatkowych godzin pozwalało niektórym uratować etaty, ograniczyć zbieranie pensji w kilku szkołach, co wymuszała zmiana struktury oświaty.
Tyle że jak łatwo zaobserwować w ostatnich latach, wśród uczniów zainteresowanie ofertą WdŻ spada. To przedmiot niby niezbyt obciążający, nauczany w wymiarze jednej godziny tygodniowo od czwartej klasy szkoły podstawowej, nieoceniany. Ale z tego właśnie powodu nie ma też nawet waloru łatwego podnośnika średniej. Formalnie WdŻ jest obowiązkowy, ale można z niego zrezygnować. Według wspomnianego raportu rządowego w 2018 r. uczestniczyło w nim ponad 60 proc. uczniów w szkołach podstawowych, ale już o połowę mniej w szkołach średnich. Można przypuszczać, że w ostatnich pandemicznych latach te liczby jeszcze spadły.
Wybór między religią a religią
Jak zapowiada minister Czarnek, teraz WdŻ i jego nauczyciele mają nabrać większego znaczenia. Szef MEiN mówi o dziesięciu „mocnych ośrodkach akademickich”, w których będą mogli się kształcić. A to współbrzmi z jego zapowiedzią sprzed kilku tygodni dotyczącą „nauk o rodzinie” – mają się stać osobną dyscypliną naukową, z której będzie można się doktoryzować. Na marginesie: „nauki o rodzinie” taką osobną dyscypliną już były. Na stosowną listę wprowadziła je w 2011 r. Barbara Kudrycka, szefowa resortu nauki w rządzie PO-PSL. Usunął je w 2018 r. minister Jarosław Gowin w trakcie budzących liczne kontrowersje zmian związanych z tzw. Konstytucją dla nauki. Można się domyślić, że wśród tych „dziesięciu mocnych ośrodków” znajdzie się Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego – z osobnym Wydziałem Studiów nad Rodziną.
Jak przewiduje Krystyna Szumilas, kuratorskie zainteresowanie w przyszłym roku będzie też budzić to, czego dokładnie są uczone dzieci na lekcjach WdŻ, co z kolei może dać asumpt do zmiany podstawy programowej tego przedmiotu. Dziś szczątkowo i w dziwnym kontekście, ale wciąż pojawiają się w nich takie pojęcia jak antykoncepcja.
Układa się to wszystko w konkretną wizję szerokiej kontrrewolucji światopoglądowej, jeśli uwzględnić zapowiedzi dotyczące kolejnego obszaru: nauczania religii lub etyki. Czarnek w niedawnym wywiadzie dla „Gazety Polskiej” mówił, że uczestnictwo w jednym z tych przedmiotów ma stać się obowiązkowe. „Będziemy chcieli zlikwidować to, co wiele lat temu zostało wprowadzone, czyli możliwość wyboru jednego z trzech wariantów: albo religia, albo etyka, albo nic. To »nic« stało się dość powszechne np. w dużych miastach. To »nic« służy temu, by odbywały się zbiegowiska osób, które kompletnie bezrefleksyjnie podchodzą do życia” – tłumaczył, odnosząc się do listopadowych Strajków Kobiet. Tyle że nauczycieli etyki jest bardzo niewielu, w praktyce przedmiotu uczą katecheci. Więc praktyczny wybór, przed którym mogą wkrótce stanąć uczniowie, będzie między religią lub religią.
Wychowywanie według „naszych wartości”
Czy WdŻ też stanie się przedmiotem obowiązkowym? Jak przyznaje Krystyna Szumilas, na poziomie prawnym byłoby to całkiem łatwe – chodzi o prostą zmianę rozporządzenia, możliwą do przeprowadzenia w jeden dzień. Przeciwko takim ruchom przemawia fakt, że po półtora roku pandemii uczniowie i nauczyciele będą mieli od września mnóstwo pracy i wyzwań na zupełnie innych odcinkach, a wśród priorytetów powinno znaleźć się raczej wsparcie psychologiczno-pedagogiczne.
To jednak z perspektywy ministra Czarnka może być niewielki kłopot. Poważniejszy jest ten, że całe to nadawanie znaczenia WdŻ pozostaje w pewnej sprzeczności z poglądami głoszonymi przez środowisko polityczne szefa MEiN, że to rodzice powinni być jedyną instancją decyzyjną i kontrolną w kwestiach wychowania i edukacji seksualnej dzieci. Było to podnoszone całkiem niedawno, przy okazji prezydenckiego projektu ustawy ograniczającego możliwość prowadzenia zajęć na terenie szkół przez organizacje pozarządowe.
Ale szef MEiN tu też z pewnością sobie poradzi. Wychowywanie przez instytucje i nauczycieli również w tym obszarze niewątpliwie jest dopuszczalne. Jeśli tylko będzie to wychowywanie według „naszych wartości”.