Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Trudno przekroczyć tę granicę. Czekanie na uchodźców

W drodze do Polski. Przystanek tuż za przejściem granicznym W drodze do Polski. Przystanek tuż za przejściem granicznym Anna S. Kowalska / Polityka
W Dorohusku wiele osób czeka z wypisanymi na kartonach nazwami miast, do których są gotowe bezpłatnie zawieźć „kobiety i dzieci”, a właściwie kogokolwiek, kogo uda im się na tę podwózkę namówić. Bo najtrudniej tu wypatrzyć przybyszów z Ukrainy.

Sobota wieczór, centrum wsi Dorohusk, kilka kilometrów przed przejściem granicznym. W barokowym pałacu Suchodolskich powstał punkt recepcyjny, w którym uciekający przed wojną mieszkańcy Ukrainy mogą przez kilka godzin odpocząć po trudach podróży, zjeść czy dowiedzieć się o miejsca noclegowe. Ruchem na drodze kieruje policja, miejscowi strażacy sprawnie zarządzają przestrzenią wokół pałacu i na tymczasowym parkingu. Stoi na nim kilkadziesiąt samochodów – w większości na numerach zdradzających, że przebyły daleką drogę – z Gdańska, Bydgoszczy, Szczecina, Krakowa. A nawet z Niemiec i Czech. Parkuję swoje warszawskie blachy tuż obok wielu podobnych, ale mój wzrok przykuwa niemal natychmiast samochód znanej firmy carsharingowej z odpalonym silnikiem.

Czytaj też: Czy Ukraina wystarczy Putinowi?

Luda, Andżela, Szymon

Dobry wieczór – nachylam się do okna z przodu – pan jest z tej akcji firmy Panek, która udostępniła tysiąc samochodów wolontariuszom, żeby mogli odbierać uchodźców z granicy? Nie kryję ekscytacji, bo moi znajomi – podobnie jak setki innych chętnych osób – nie zdążyli wskoczyć na listę „pankowych” wolontariuszy. Za kierownicą siedzi Szymon, który do Panka napisał maila 40 min po tym, gdy firma zapostowała o wyłączeniu połowy floty, by udostępnić ją swoim pracownikom i wolontariuszom i dzięki temu usprawnić transport z granicy. „Jesteśmy z Wami, poszkodowani to również nasi pracownicy i przyjaciele”, można było przeczytać na fan page’u wypożyczalni. – Napisałem tylko, że mam ich aplikację i umiem się trochę porozumiewać po rosyjsku. Po dwóch godzinach dostałem odpowiedź z akceptacją – wzrusza ramionami Szymon. Dla niego podróż pod pałacyk Suchodolskich była jak bułka z masłem, zupełnie inaczej niż w przypadku siedzącej obok Ludmiły. – W 15-kilometrowej kolejce do granicy staliśmy prawie 2 dni – kręci głową Ukrainka. Do Polski uciekała spod Kijowa. Podwózkę do granicy znalazły z córką, 15-letnią Andżelą, dzięki znajomym z Polski, którzy połączyli ją z Wiktorem, kierowcą, który także opuszczał Ukrainę. Ludmiła zostawiła w niej męża i dwóch synów. – Mąż jest wojskowym, przez rok służył w ATO [w tzw. Antyterrorystycznej Operacji na wschodzie Ukrainy, wymierzonej przeciwko separatystycznym bojówkom w obwodach donieckim i Ługańskim po aneksji Krymu przez Rosję – dop. red.], kieruje wozem BTR, transporterem opancerzonym, i zmobilizowany został już wcześniej. Wylądował we Lwowie – relacjonuje Ludmiła. Synowie – 21 i 25 lat – trafili do „obrony terytorialnej”. „Jedźcie z Andżelą”, powiedział Ludzie mąż, „chłopaków i tak nie wypuszczą”. – Faktycznie, jednego, co z nami jechał, zawrócili. Wyruszyły w ostatniej chwili przed największymi zatorami i zerwaniem mostów na Dnieprze. – Później już było bardzo, bardzo trudno przejechać przez miasto – mówi. Pytam, co zabrały. – Co było pod ręką, spodnie, bieliznę, trochę pieniędzy i dokumenty – Ludmiła poprawia chustkę na głowie i wraca do opowieści: o tym, jak od 2017 r. pracuje w Polsce (najpierw jako pomoc kuchenna, potem pomocnik kucharza), jak bardzo jej się tu podoba (bo jest spokojnie) i jak zdecydowała, że jej córka będzie chodziła do polskiej szkoły (ma takie spokojne usposobienie i artystyczne zainteresowania). Z Szymonem pojadą do Warszawy, a stamtąd – darmowym pociągiem – do Jeleniej Góry, do koleżanki Ludy.

Pytam jeszcze Szymona, dlaczego właściwie chciało mu się jechać w sobotni wieczór te kilkaset kilometrów w ciemno, po obce osoby. – Bo czemu nie? Mam czas, przyjechałem pomóc, zwyczajnie, po ludzku.

Czytaj też: Dzielni Rosjanie protestują przeciw wojnie. Co im za to grozi?

Punkt recepcyjny dla uchodźców w pałacu Suchodolskich. Wolontariusze segregują ubrania. Dorohusk, 26 lutego 2022 r.Anna S. Kowalska/PolitykaPunkt recepcyjny dla uchodźców w pałacu Suchodolskich. Wolontariusze segregują ubrania. Dorohusk, 26 lutego 2022 r.

Góra rzeczy

Z parkingu ruszam na niewielki plac przed pałacem. Rozstawiono tu dwa namioty, między nimi krąży kilkadziesiąt osób, trudno się połapać, kto jest kim, i czuć pewną nerwowość. Po kilku minutach już wiem, jakie jest źródło tego napięcia: tłum tworzą wolontariusze segregujący zwiezione „w darze” rzeczy, głównie ubrania, kosmetyki, produkty higieniczne i spożywcze, wolontariusze gotowi tłumaczyć z ukraińskiego i na ukraiński, wolontariusze serwujący ciepłe posiłki, wolontariusze obsługujący punkt recepcyjny... Strażacy, uczynni panowie z Chełmskiego Klubu Morsów w ramach wolontariatu serwujący barszcz i pakujący prowiant do rozwiezienia na przejścia graniczne oraz zawsze obecni gapie. A także osoby z wypisanymi na kartonach nazwami miast, do których są gotowe bezpłatnie zawieźć przybyłe z Ukrainy „kobiety i dzieci”, a właściwie to kogokolwiek, kogo uda im się na tę podwózkę namówić. Bo – jak zaczynam się orientować – najtrudniej tu wypatrzyć przybyszów z Ukrainy.

A wy, co tu właściwie robicie? – przebijam się przez kakofonię ludzkich głosów (a to pytających o marker, a to o ubranka dla niemowlaków), dźwięku rozcinanych kartonów i rozciąganej taśmy klejącej. – Segregujemy! – odpowiada jedna z zajętych kobiet, nawet nie odwracając głowy w moim kierunku.

Czytaj też: Niemoc dyktatora. Czy to początek końca Putina?

Zaglądam do jednego z pudeł – kłębowisko trudnych do zidentyfikowania na pierwszy rzut oka ciuchów. W kolejnych to samo. Uwijające się przy nich osoby mają chyba jednak inne zdanie, bo pracowicie opisują kartony, przekładają poszczególne sztuki odzieży z jednego miejsca na drugie, nadając tym czynnościom wrażenie celowości. I pewnej desperacji. – Cóż, to są dary ludzi dobrej woli – zaczepiona kobieta, Ewelina, jest już przy mnie i szeroko się uśmiecha. – Układamy je, segregujemy, żeby łatwiej było coś znaleźć. Tam kolega klei, tu podpisuje... Przyjechała z koleżanką z Warszawy, na miejscu spotkały innych, którzy tak jak one pędzili przez pół kraju, by rozwieźć uchodźców z granicy do polskich miast. – Przyjechałyśmy rano, ale nie było chętnych na transport, więc... postanowiłyśmy sobie znaleźć coś do roboty. I dobrze, bo piętrzące się przed pałacem bez ładu i składu dary po całym dniu na chodniku nie wyglądały zachęcająco i wiele wskazywało na to, że niedługo po prostu zniszczeją.

W namiocie obok królują z kolei produkty spożywcze i higieniczne, kosmetyki. Teraz już posortowane, jak się okazuje również przez... przygodnych wolontariuszy. – Zaznaczam, że jesteśmy osobami, które przyjechały tu kogoś odebrać. A tym po prostu nikt się nie interesował – mówi jedna z kobiet. – Martwię się, co z tym wszystkim będzie, gdy stąd pójdziemy w nocy – dodaje druga. Tym, czyli czym? – Tu mamy część chemiczną: produkty dla dzieci, pampersy, ręczniki papierowe, podpaski, mokre chusteczki, pasty i szczoteczki do zębów, szampony, żele pod prysznic. A tutaj konserwy, kawa, herbaty, mleko, cukier, chrupki, oleje...Oleje?? – wyrywa mi się, co przerywa wyliczankę. Co przybysze z Ukrainy mają zrobić na przejściu granicznym z olejem, cukrem czy środkami do sprzątania? Potrzebne czy nie, rzeczy są porządnie posortowane i poukładane. Chór głosów przyznaje: wsiąkliśmy w to, zależy nam, żeby się nie zmarnowało, miało jakiś sens. A skąd są? Z Lublina, Białowieży, Warszawy. – Byli też ludzie z Wrocławia, z Poznania. Wszyscy przyjechaliśmy, żeby kogoś zabrać, ale nie było kogo – słyszę.

Punkt recepcyjny dla uchodźców w pałacu Suchodolskich. Dorohusk, 26 lutego 2022 r.Anna S. Kowalska/PolitykaPunkt recepcyjny dla uchodźców w pałacu Suchodolskich. Dorohusk, 26 lutego 2022 r.

Wracam do ciuchów (swoją drogą – po co ich tutaj tyle, przecież ci ludzie wyszli z domu ubrani) i pytam Eweliny i Aleksandra, który opisuje pudła z rzeczami po ukraińsku, czy ich to nie zniechęciło, że nie znaleźli nikogo, kto chciałby skorzystać z pomocy w podwózce. – To był nasz pierwotny plan, ale to, co robimy teraz, też jest ważne – słyszę w odpowiedzi. Na docierających tu mieszkańców Ukrainy z reguły czekają najbliżsi lub inne umówione osoby, z kolei podróżujący autobusami rejsowymi czy busami załatwiają w punkcie recepcyjnym najważniejsze potrzeby – rozprostowania kości, zagrzania się, skorzystania z toalety lub darmowego posiłku – i wracają do swoich pojazdów. Osób, które potrzebowały podwózki do któregoś z miast, było w ciągu dnia naprawdę niewiele. – Może teraz będzie ich więcej – słyszę od Eweliny. – Ale dochodzi 20... – rzucam pytające spojrzenie. – No więc chyba już tu zostaniemy, najwyżej kimniemy się w samochodzie – mówią dziewczyny. – Dobrze, że tu jesteśmy, bo gdzie indziej mielibyśmy być? – kwituje Aleksander.

Czytaj też: Na razie na Ukrainie nikt nie wywiesił białej flagi

Jan z Drezna przyjechał do Dorohuska, żeby odebrać i użyczyć gościny uchodźcom z Ukrainy.Anna S. Kowalska/PolitykaJan z Drezna przyjechał do Dorohuska, żeby odebrać i użyczyć gościny uchodźcom z Ukrainy.

Lublin, Szczecin, Berlin. Bezpłatnie

Okręcam się na pięcie i staję twarzą w twarz z mężczyzną trzymającym dwa zapisane czarnym flamastrem kartony. Od razu pytam, czy mogę zrobić zdjęcie, bo na jednym z nich są co prawda całkiem popularne kierunki, jak Warszawa, Poznań i Wrocław, ale na drugim widzę Berlin. To Jan, przyjechał z kolegą Mathiasem z Drezna, każdy swoim samochodem. – W jednej chwili zdecydowałem, że po prostu trzeba przyjechać i pomóc. Wielu z moich przyjaciół albo jest w drodze, albo wpłaca pieniądze czy zbiera rzeczy potrzebne na granicy lub w Ukrainie. Dużo jest solidarności wokół tej sprawy – mówi Jan. I dodaje, nawiązując do niedawnego kryzysu na polsko-białoruskiej granicy: – Bardzo się cieszę, że także Polska jest tak otwarta na pomoc ukraińskim uchodźcom.

Czekających na uchodźców Polaków faktycznie nie brakuje, są też mieszkający w Polsce Ukraińcy – w środku sobotniej nocy pod dorohuskim punktem recepcyjnym widzę co najmniej kilkanaście postaci z podobnie zapisanymi kartonami.

Jesteśmy bardzo przejęci tym, co się dzieje na Ukrainie, przyjechaliśmy pomóc. Wiemy, że i my możemy też kiedyś potrzebować takiej pomocy – mówią Julia i Bartosz z Lublina. Wyglądają na zmarzniętych (temperatura spadła poniżej zera), ale chcą jeszcze poczekać, czy nie znajdzie się ktoś, kogo mogliby podwieźć po drodze do domu. Sama nasuwam na czapkę kaptur i cieszę się, że mam rękawiczki. Stojący obok Bogdan – bez czapki i w cienkiej skórzanej kurtce – twierdzi, że do takiego zimna przywykł. Jest Ukraińcem, pracuje w Polsce, ma dziewczynę i gotowe miejsce u siebie w domu dla co najmniej dwóch, trzech osób. Ale nie ma kogo zabrać, więc oczekiwanie urozmaica tłumaczeniem rozmów między polskimi wolontariuszami a tymi nielicznymi Ukraińcami, którym udaje się granicę przekroczyć i teraz szukają swoich krewnych. – Takie osoby docierają tu raz, może dwa razy na godzinę. Trudno jest przekroczyć tę granicę – wzdycha.

Julia i Bartosz z Lublina czekają na uchodźców w Dorohusku.Anna S. Kowalska/PolitykaJulia i Bartosz z Lublina czekają na uchodźców w Dorohusku.

Czytaj też: Putin ma w głowie sowiecką strategię

Gdzie są uchodźcy?

No właśnie, dlaczego nikt nie przyjeżdża? – pytam co chwila kogoś innego pod pałacem Suchodolskich, pytam przy samym przejściu granicznym. Odpowiedzi słyszę podobne: „Ukraińcy strasznie długo trzymają, dokładnie kontrolują”; „po ukraińskiej stronie jest zator”, „Rosjanie zhakowali system i odprawa stanęła”. – Wiele osób, szczególnie dzieci, nie ma papierów, ich przejazd musi zostać dokładnie odnotowany, dla ich bezpieczeństwa – dorzuca brodaty Ukrainiec pomagający w tłumaczeniach już przy samej granicy. Ma tu nieco więcej pracy niż inni tłumacze w punkcie recepcyjnym, ale i tak narzeka na znikomy ruch pojazdów od ukraińskiej strony. Przejeżdża ich zaledwie kilka na godzinę, czasem autobus, może dwa. – Wiele osób po tamtej stronie nie ma samochodu, więc nie mają jak się tu dostać – dodaje. Przecież tam są tysiące ludzi – kobiet, dzieci, wymęczonych, marznących, głodnych – co z przeprawą pieszą? Zaledwie kilka godzin wcześniej słyszałam w radiu, że wszystkie polskie punkty graniczne, nawet Dorohusk, do tej pory wyłącznie przejście drogowe i kolejowe, puściły ruch pieszy. – Może – wzrusza ramionami – ale Ukraińcy na nogach i tak nie puszczają. Widzę, jak wbiega po schodkach do autobusu, który chwilę wcześniej odkleił się od budek kontrolnych i przycupnął z włączonym silnikiem tuż za szlabanami. Po brodaczu do autokaru wkracza dziewczyna z jedzeniem dla przyjezdnych, kilka osób wysiada, wypakowuje bagaże, szuka rodziny lub innych odbierających, większość jednak zostaje w środku. Ci, którzy decydują się na rozprostowanie nóg, mieszają się tu z wolontariuszami serwującymi ciepły barszcz i przekąski, policjantami, strażakami, tłumkiem oczekujących na bliskich. I oczywiście z osobami trzymającymi karton z nazwą miasta, do którego chcieliby podwieźć kogoś, kto nie ma jeszcze zorganizowanego transportu. Tyle że takich osób właściwie nie ma.

Autobus z Charkowa, Dorohusk, 26 lutego 2022 r.Anna S. Kowalska/PolitykaAutobus z Charkowa, Dorohusk, 26 lutego 2022 r.

Ja też nie mam nikogo, kto chciałby się ze mną zabrać do Warszawy. Jest zimno i późno, ogarniam więc wzrokiem szlabany i polski punkt kontrolny, mocno oświetlony i wyjątkowo pusty. Do domu zamiast pasażerów powiozę niepokój, myśli o zbyt długiej kolejce nieogrzewanych samochodów, o wyczerpanych, wyziębionych i głodnych ludziach, którzy – a raczej które – do granicy szli po kilka, kilkanaście kilometrów na piechotę, z małymi dziećmi i tym, co udało się zabrać i unieść. Których ucieczka przed wojną wciąż nie znajduje szczęśliwego zakończenia w ciepłych domach, przy polskich stołach, przy których nieoczekiwanie zrobiło się w ostatnich dniach nieco więcej miejsca.

Znikomy ruch na polsko-ukraińskiej granicy w Dorohusku. Mimo olbrzymiej kolejki po ukraińskiej stronie do Polski wjeżdża niewielu uchodźcówAnna S. Kowalska/PolitykaZnikomy ruch na polsko-ukraińskiej granicy w Dorohusku. Mimo olbrzymiej kolejki po ukraińskiej stronie do Polski wjeżdża niewielu uchodźców

Zaraz dotrę do wygodnego samochodu z pełnym bakiem, włączę ogrzewanie, odkręcę termos z ciepłą herbatą. Wcześniej jednak minie mnie wolno autokar, któremu się przyglądałam. Ma wciąż otwarte drzwi i włączone oświetlenie, widzę więc i słyszę, jak ukraińskie kobiety i dzieci biją nam w podzięce brawo. Za co? Czuję się nieadekwatnie i smutno, jak wiele osób spotkanych tego wieczora osób.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama