Społeczeństwo

Ostry spór o film „O tym się nie mówi”. Trzeba go obejrzeć i docenić

Plakat filmu „O tym się nie mówi” Plakat filmu „O tym się nie mówi” O tym się nie mówi / mat. pr.
Spór o film „O tym się nie mówi” może wydawać się niezrozumiały, jeśli się nie pamięta, że w gruncie rzeczy jest pokłosiem konfliktu między zwolenniczkami „utrzymania kompromisu aborcyjnego” a osobami starającymi się „liberalizować aborcję”.

Pamiętam taką scenę z filmu: dwójka ginekologów położników, ona – w wyraźnie rysującej się już ciąży – zagląda do metalowego pojemnika, kręci nim, zmienia punkt widzenia. Wreszcie pani doktor, z wyrazem niesmaku i determinacji zarazem, oświadcza: „Ja bym kochała”. To scena z „Botoksu” (2017) Patryka Vegi, skądinąd rozprawy o prawach reprodukcyjnych. Rzecz zaczyna się od wizyty na oddziale szpitala konserwatywnego polityka z partnerką, który chce przerwania ciąży, bo to „wyjątkowa sytuacja”, kończy się zaś spotkaniem dawczyni jajeczek z chmarą dzieci, które przyszły na świat dzięki jej donacjom. W tej jednej scenie znany z bezkompromisowego podejścia reżyser zrejterował, nigdy nie pokazując, co właściwie lekarze zobaczyli, zaglądając do pojemnika.

Na tych słowach: „Ja bym kochała”, zatrzymała się również debata publiczna, a na pewno świadomość konserwatywnych polityków. Wyrokiem z 22 października 2020 r. likwidującym możliwość przerwania ciąży embriopatologicznej Trybunał Julii Przyłębskiej za wszystkie kobiety w Polsce, które zajdą w ciążę, podjął decyzję, że jednak będą kochać.

Okiem ginekologów i psychiatrów

W drugą rocznicę wyroku premierę miał film „O tym się nie mówi”, dzięki któremu niemal komiksowa scena z filmu Vegi zyskała wielowymiarowość – kieruje bowiem kamerę i na zawartość osławionego pojemnika, i na to, jak naprawdę wygląda owo skazanie na miłość. Autorzy produkcji sfinansowanej ze zrzutek dotarli do kobiet mających za sobą doświadczenie ciąży embriopatologicznej. Część z nich mówi o tym wprost, inne zdecydowały się odwrócić od kamery. Ich opowieści przeplatane są wypowiedziami lekarzy: ginekologów położników (dr. n. med. Macieja Jędrzejki, dr. n. med. Macieja Sochy) oraz psychiatrki i seksuolożki dr n. med. Aleksandry Krasowskiej. Pojawia się także lek. Anna Parzyńska, specjalistka położnictwa i ginekologii.

Film pokazuje skutki wyroku TK likwidującego tzw. drugą przesłankę (wyjątek od zakazu aborcji w przypadku ciężkich i nieodwracalnych wad płodu lub nieuleczalnej choroby). Dr n. med. Maciej Socha oswaja widzów z tematyką, rysując na karteczkach różne typy wad płodów – kiedy potem oglądamy zdjęcia zdeformowanych ciałek z prezentacji dr. Jędrzejki, nasz mózg przynajmniej wie już, co widzi. Z kolei dr Krasowska z perspektywy swojej dyscypliny demontuje mit „furtki psychiatrycznej”, mówiąc o zaskoczeniu liczbą kobiet, które po wyroku TK zaczęły doznawać załamań psychicznych i wymagać opieki w związku z lękiem i depresją już w kontekście samej możliwości zajścia w ciążę. „Te kobiety nie wymagałyby opieki psychiatrycznej w normalnej sytuacji” – podkreśla lekarka, wyjaśniając, że wysoki poziom stresu może prowadzić nawet do samobójczej śmierci.

„Furtka psychiatryczna”

Sformułowanie „furtka psychiatryczna” to banalizowanie problemu, sugestia, że zniesienie drugiej przesłanki z ustawy „obchodzi się”, sięgając po trzecią, pozostającą w mocy (zawieszenie zakazu aborcji w przypadku zagrożenia zdrowia i życia osoby w ciąży). Według dr Krasowskiej nie ma tu mowy o żadnym obchodzeniu, a zaświadczenia o wskazaniach do aborcji wydaje z pełnym przekonaniem, kiedy widzi do tego podstawy.

„Aborcja ciąży embriopatologicznej to sprawa między lekarzem a pacjentką. To nie jest sprawa polityczna, to nawet nie jest sprawa społeczna” – stwierdza w pewnym momencie dr Jędrzejko. To jedno ze zdań lokujących film na określonych pozycjach w debacie publicznej. Dla wielu aktywistek walczących o prawa kobiet i liberalizację przepisów są to pozycje zbyt zachowawcze. Dyskusja po prapremierze filmu na wrocławskim Kongresie Kobiet 8 października była wyjątkowo gorąca, podobnie jak tocząca się od kilku tygodni polemika prasowa.

Marta Lempart, liderka Ogólnopolskiego Strajku Kobiet, w wywiadzie dla „Wyborczej” wylała wiadro goryczy na środowisko lekarskie: „W tym filmie jest właśnie to – środowisko lekarskie chce być uznane za sojuszników kobiet, chce przekonać, że decyzja z 2020 r. była przede wszystkim decyzją o nich. A jest decyzją dotyczącą kobiet. Że to oni mają najgorzej, są najbardziej pokrzywdzeni. Im najwięcej grozi, nie kobietom, które umierają lub cudem unikają śmierci”. Natalia Broniarczyk pisała kilka dni potem w felietonie dla OKO.press: „Aborcja jest o nas, o naszych życiach, o decydowaniu o sobie. To my – osoby mogące zajść w ciążę – musimy stać w centrum tej dyskusji. Nie politycy, nie lekarze i nie płody”.

Długi spór o aborcję

Na łamach OKO.press Inga Iwasiów i Agnieszka Graff starały się z kolei tonować dyskusję, zwracając uwagę, że film był potrzebny i choć z pewnością nie jest radykalny, to opisuje ważny obszar społecznej rzeczywistości ostatnich lat: „To film głęboko empatyczny wobec kobiet, którym przydarzyło się nieszczęście, i proponujący to, co dziś w walce o prawo do aborcji chyba najbardziej potrzebne: sojusz lekarzy z pacjentkami oparty na mocnych etycznych podstawach, głębokiej niezgodzie na niepotrzebne cierpienie”.

Ten ostry spór w środowisku polskich feministek może wydawać się niezrozumiały, jeśli się nie pamięta, że w gruncie rzeczy jest pokłosiem dawnego konfliktu między zwolenniczkami „utrzymania kompromisu aborcyjnego” a osobami starającymi się „liberalizować aborcję”. Ogólnopolski Strajk Kobiet, którego mocnym trzonem były centrowe „KOD-Kobiety”, dochodził do jasnego żądania liberalizacji przez kilka lat, o czym niedawno pisałam.

Dzisiejsze dyskusje są jak lustrzane odbicie debat z 2016 r. – tyle że tym razem jako problematyczne wskazuje się sugestie powrotu do kompromisu, podczas gdy wtedy zwolenniczki liberalizacji słyszały, że „próbują przejmować ruch, który sobie tego nie życzy”.

Rzeczywiście, zaproszenie do udziału w filmie dr. Macieja Sochy, który wypowiadał się wielokrotnie z pozycji zwolennika „kompromisu”, tj. ogólnego zakazu aborcji z trzema wyjątkami, a w filmie konsekwentnie nazywa „dzieciakami” nawet głęboko zdeformowane i niezdolne do życia poza organizmem kobiety płody, może się wydawać pewną deklaracją. Pytanie, czy ta deklaracja jest ważniejsza niż prawda o cierpieniu, jaką niewątpliwie obnaża film „O tym się nie mówi”? Czy to, że o „tym” wreszcie zaczęło się mówić, nie jest wartością samą w sobie?

„O tym się nie mówi”, reż. Marek Osiecimski, premiera 22.10.2022

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną