Już przed ostatnim gwizdkiem sędziego podczas niedzielnego blamażu Polaków w Tiranie wiadomo było, że to koniec krótkiej i ekstremalnie nieudanej przygody Portugalczyka Fernando Santosa z polską piłką. Teraz jest to już oficjalna wiadomość. Szczegółów, ile to będzie kosztowało, nie znamy. Chętnie bym się dowiedział, czy po wpadce z Paulo Sousą ludzie z PZPN wyciągnęli wnioski. Ale nie to jest teraz najważniejsze.
Czytaj też: Wrzawa po wywiadzie z Lewandowskim nie gaśnie. Kto z kim zadarł?
Styl PZPN
Santos obejmował kadrę, która stała nad przepaścią, teraz śmiało można powiedzieć, że zrobiła krok naprzód (że tak sparafrazuję stareńki dowcip z czasów PRL). Z łatwością można się nad nim pastwić, bo powodów dostarczył aż nadto. Nie wywiązał się z obietnic sportowych ani żadnych innych. Warto jednak zadać pytanie, dlaczego doświadczonemu trenerowi z dużym dorobkiem zupełnie w Polsce nie poszło. Bo nie wierzę w to, że przyjechał nad Wisłę z cynicznym zamiarem zarobienia sporych pieniędzy za nic.
Na jakie bariery natrafił, które go zniechęciły albo uniemożliwiły jakikolwiek postęp w pracy? Jedną z nich na pewno był styl i sposób działania Polskiego Związku Piłki Nożnej. Cezary Kulesza jest prezesem federacji już dwa lata. To, co sprawdzało się w prowadzeniu interesów w Białymstoku, w najważniejszym sportowym związku już się nie sprawdza. Zresztą owego stylu pracy nie można sprowadzać do zachowań prezesa. Przecież ci, którzy go wybierali, wiedzieli, co robią.