Jon Stewart nie byłby sobą, gdyby nie zadbał o kontrdemonstrację – Marsz w intencji Podtrzymania Strachu poprowadzi jego telewizyjny kolega Stephen Colbert. Druga gwiazda Comedy Central występuje zaraz po „wiadomościach” Stewarta ze swoim „Colbert Report”, codzienną parodią autorskich programów w stylu „Tomasz Lis na żywo”. Naśladując napuszone i zakochane w sobie gwiazdy dziennikarstwa, wciela się w radykalnego konserwatystę, który wciąż wierzy w iracką broń masowego rażenia, tropi liberalne spiski i nie uznaje teorii ewolucji.
Dwa lata temu Colbert usiłował dla dowcipu wystartować w prezydenckich prawyborach Partii Demokratycznej. Ale do historii przeszło jego wystąpienie z 2006 r. podczas kolacji wydawanej przez prezydenta USA dla korespondentów przy Białym Domu. Ekipa George’a Busha chciała pokazać, że gospodarz ma poczucie humoru na własny temat, ale Colbert tak bezlitośnie obśmiał prezydenta, że goście na sali nie wiedzieli, czy wypada klaskać: „Najważniejszą cechą tego człowieka jest to, że w środę myśli zawsze dokładnie to, co myślał w poniedziałek. Bez względu na to, co się zdarzyło we wtorek”. Bush gratulował mu po występie z cierpką miną.
Tydzień temu komik znowu otarł się o politykę. Na prośbę jednej z kongresmenek, która chciała zwrócić uwagę mediów na ustawę poświęconą pracy imigrantów, Colbert spędził jeden dzień na zbieraniu owoców i zreferował swoje wrażenia przed Komisją Sądowniczą Izby Reprezentantów USA. Skończyło się jak zwykle na dowcipie: „Oczywistą odpowiedzią na brak rąk do pracy w polu jest zaprzestanie jedzenia owoców i warzyw. Sądząc po statystykach otyłości, Amerykanie już przestali”.