Performerki z Pussy Riot płacą za swój występ wysoką cenę, Nadieżda Tołokonnikowa i Marija Alochina spędzą za kratami jeszcze wiele miesięcy. Trafią teraz do łagrów, instytucji, które w Polsce wzbudzają jednoznacznie złowieszcze skojarzenia, przede wszystkim za sprawą wspomnień tych, którzy przewinęli się przez stalinowskie obozy pracy. Wprawdzie standard rosyjskich kolonii poprawczych, zwłaszcza kobiecych, znacznie się poprawił i nie umiera się tam z głodu, a praca jest dobrowolna, jednak warunki odbywania kary zależą od dobrej woli służby więziennej. Albo poleceń, które dyrektor więzienia dostaje od przełożonych – a takie w przypadku skazanych w głośnych procesach powszechnie uważanych za polityczne płyną bardzo często, czego najgłośniejszym dowodem jest Michaił Chodorkowski.
Na pytanie, czy uznawać Pussy Riot za bohaterki cierpiące w imię walki z putinowskimi porządkami spróbowały odpowiedzieć władze Wittenbergi. Nominowały Pussy Riot do nagrody Lutra, przyznawanej za pielęgnowanie wolności słowa i wierność własnym przekonaniom. Nominacja z miejsca oburzyła niemieckich teologów, którzy nie godzą się, by mieszać ojca reformacji z tak obrazoburczym występkiem i zespołem o tak kontrowersyjnej nazwie. Teologom nie chodzi oczywiście o Putina i wolność słowa, ale fakt, że performerki na wykrzyczenie swojego apelu wybrały świątynię.
Trzecia ze skazanych wychodzi na wolność, jej kara została zawieszona. W ten sposób Jekatierina Samucewicz zostanie zapamiętana jako ta, która uniknie łagru, bo w soborze Chrystusa Zbawiciela nie zdążyła wyjąć gitary z futerału i przez to nie wzięła udziału w punkowej modlitwie w intencji przegnania prezydenta Władimira Putina. Ten oficjalnie dystansował się od sprawy, traktując ją jak zwykły proces karny. Jednak w weekend przyklasnął skazaniu, zresztą ku zadowoleniu rodaków, bo zdanie prezydenta i wyrok sądu podziela większość Rosjan.