Czternastego marca br. komentarz tego bankiera, opublikowany na łamach dziennika „The New York Times”, a zatytułowany po prostu „Dlaczego odchodzę z Goldman Sachs”, spadł niczym grom na dyskretny świat finansjery. Potem Greg Smith zamilkł, pozwalając, by jego tekst mówił sam za siebie. Po siedmiu miesiącach wrócił jednak do tematu w książce „Why I Left Goldman Sachs: A Wall Street Story”. Goldman Sachs usiłuje zdyskredytować wszystkie anegdotki przytaczane przez tego Południowoafrykańczyka, stypendystę Uniwersytetu Stanforda. A przecież przyszedł on do pracy w tym banku z takim entuzjazmem, że jego wypowiedź wykorzystano w filmiku adresowanym do nowo przyjętych pracowników.
W swojej książce Smith opisuje panującą w firmie niezwykle silną kulturę korporacyjną, porównuje ją nawet do mechanizmów panujących w sekcie. Ten wewnętrzny kodeks na początku XXI w. został wypaczony przez obsesję na punkcie zysku. Stało się normalne, że dyrektorka sporego działu bez mrugnięcia okiem przypisuje sobie 15 proc. przychodów wypracowanych przez podwładnych. Człowiek numer dwa w banku, Gary Cohn, pojawia się na firmowej imprezie otoczony wianuszkiem ochroniarzy. Fundacjom czy funduszom emerytalnym podsuwa się egzotyczne produkty, które tak naprawdę są wielkim szwindlem. Starzy klienci są nagle zaniedbywani, bo dana transakcja giełdowa nie przyniesie wystarczająco dużego zysku, a bank koncentruje się na „słoniach”, czyli zleceniach przynoszących powyżej miliona dolarów przychodu netto…
Smith opowiada o tych wypaczeniach bez zasadniczej wrogości wobec Wall Street – jako golden boy, który z własnej woli porzucił lukratywną karierę, by stawiać niewygodne pytania, na które trzeba będzie pewnego dnia udzielić odpowiedzi.
Pełna wersja artykułu dostępna w 47 numerze "Forum".