W swoim życiu Lance Armstrong występował w przeróżnych rolach. Był pyskaczem, bohaterem, umierał i ozdrowiał, był wzorem do naśladowania i uosobieniem wroga, tyranem, półbogiem, dupkiem, angażował się w zwalczanie chorób nowotworowych, był zbawcą i oszustem. Zwykle był tym wszystkim naraz: pozornie dobry, w rzeczywistości raczej zły.
Dla Betsy i Frankie Andreusów stał się przekleństwem, które zagroziło ich egzystencji. Frankie przez długi czas jeździł jako zawodowy kolarz u boku Lance’a – w sumie siedem lat. – Byli najlepszymi kumplami – mówi teraz. Ale afera dopingowa zniszczyła przyjaźń i zmieniła ich we wrogów. Niedawno Armstrong został pozbawiony siedmiu zwycięstw w Tour de France i dożywotnio zdyskwalifikowany. Dla małżeństwa Andreus oznacza to, że minął czas, gdy musieli się tłumaczyć i usprawiedliwiać.
Pozdrowienia od oszusta
Dom Andreusów stał się centralą cywilnego oporu przeciwko Lance’owi, kluczowym miejscem zbierania informacji i nawiązywania kontaktów. To do nich napływały e-maile, oni odbierali telefony i organizowali spotkania. Małżeństwo wcale sobie tej roli nie wybrało. Po prostu siedem lat temu zeznali w sądzie pod przysięgą, że Armstrong po operacji nowotworu przyznał się lekarzom do stosowania dopingu. Wszystko byłoby dla nich prostsze, gdyby zeznawali wtedy na jego korzyść. Ale kłamstwo, zwłaszcza pod przysięgą, było dla nich nie do przyjęcia.
Pełna wersja artykułu dostępna w 2 numerze "Forum".