Maggie! Wynoś się! To życzenie lewicy, skandowane po wielokroć, wreszcie się spełniło. W trakcie niezliczonych demonstracji przez całe lata 80. wyrażało ambiwalentny stosunek oponentów do Żelaznej Damy – poufałość, z jaką posługiwali się zdrobnieniem jej imienia, a jednocześnie wściekłą niezgodę na wszystko, co wspierała.
Wszystkim nam, skonsternowanym jej żywą niechęcią do świata zdominowanego przez opiekuńcze państwo, nie brakło powodów, by nie lubić Margaret Thatcher.
Uwielbialiśmy jej nie znosić. Zmusiła nas do zastanowienia się, co jest naprawdę ważne. Wiele nieprzychylnych jej komentarzy często było skażonych seksizmem. Feministki utrzymywały, że choć była kobietą, nie była ich siostrą. Opozycja zjednoczyła się przeciw jej programowi w przekonaniu, że intencją „tej córki sklepikarza” było spieniężenie ludzkich wartości. Oskarżano ją o brak serca i obojętność na sprawy łączące jednostki w społeczeństwo.
Gdyby współcześni czytelnicy cofnęli się w czasie do schyłku lat 70., z irytacją przekonaliby się, że program telewizyjny na następny dzień jest tajemnicą państwową, do której gazety nie mają dostępu. Specjalną licencję na publikację programów radiowo-telewizyjnych przyznano jedynie tygodnikowi „Radio Times”. Samowolne przedłużenie kabla telefonicznego było nielegalne. Na przyjście technika trzeba było czekać sześć tygodni. W sprzedaży był tylko jeden rodzaj automatycznej sekretarki, z państwowym atestem. Thatcher zmiotła monopol państwa na różne usługi pod nowo ukutym hasłem „prywatyzacji” i zmieniła życie codzienne obywateli w coś, co dziś wydaje się nam oczywistością.
Fragment artykułu pochodzi z najnowszego 15 numeru tygodnika FORUM w kioskach od poniedziałku 15 kwietnia 2013 r.