W brazylijskim Internecie roi się od żartów w rodzaju: „Jeżeli wygram na loterii, to kupię sobie kilo pomidorów”. W realu już nie jest tak wesoło. Lokalne media donoszą o mężczyźnie, który zabił ciężarną żonę, bo wróciła z targu bez tych owoców. Ich cena to ostatnio najgorętszy temat w Brazylii – jeszcze rok temu kilogram kosztował dwa reale (ok. 3 zł), a teraz już siedem. Zdrożały zresztą niemal wszystkie warzywa i owoce. Winna jest dobra koniunktura. W ciągu ostatniej dekady ze skrajnej nędzy do niższej klasy średniej awansowało 30 mln Brazylijczyków. Bezrobocie jest najniższe w historii, przyszłoroczny mundial oraz igrzyska olimpijskie w 2016 r. napędzają rynek pracy. Pensje idą do góry, a Bank Centralny tnie stopy procentowe i napędza konsumpcję, za którą nie nadąża jednak produkcja. Różnica w popycie i podaży wywindowała inflację, która wynosi już 6,6 proc. – znacznie więcej, niż zakładał rząd. I choć większość Brazylijczyków zauważa to przede wszystkim na targu, szukając tańszych pomidorów, to „cierpią” także bogacze: obiad w luksusowej restauracji wychodzi taniej w Nowym Jorku i Paryżu niż São Paulo.
Cieszą się w zasadzie tylko sąsiedzi. Z Argentyny i Paragwaju przemycane są tańsze warzywa, a z Boliwii używane samochody – choć, jak wychodzi w policyjnych śledztwach, często wcześniej skradzione właśnie w Brazylii.