Zalatani
Szybowcem nad Karakorum i K2: jeden lot jest jak dopaminowa bomba. Polacy są królami, daleko zalecą
Lot szybowcem to doświadczenie z kategorii nieoczywistych. Im bliżej jesteś kabiny, tym bardziej widzisz, jak kruchy i delikatny jest szybowiec. Na lęki nie pomaga również świadomość, że nie ma silnika, za to dają spadochron. Jeśli masz szczęście, to przy jego zakładaniu nikt nie będzie żartował, że nie trzeba się starać zapamiętać, jak go użyć, bo i tak szanse na jego skuteczne wykorzystanie są ograniczone. Podobno wyskakiwanie ze spadającego szybowca to tak, jakby chciało się wyjść z wanny przy huraganowym wietrze. Spadochron zakładać warto, bo się wygodniej siedzi. W kwestii zakładania dużo więcej można usłyszeć o tym, jakie to ważne, żeby założyć coś na głowę. Bez nakrycia głowy do szybowca cię nie wpuszczą. W efekcie szybowników łatwo pomylić z wędkarzami, bo po lotnisku kręci się mnóstwo gości w kapelutkach. Po wojnie latało się w beretach, a panie w chustkach na głowie. Wtedy była inna stylówka, ale te same problemy. Owiewka kabiny to zwykła pleksa. Zabezpiecza głównie od wiatru. Przed promieniami UV nie chroni wcale. A tam, w górze, słońce jest inne, silniejsze. Wszystko jest inne i silniej się tego doświadcza.
Duży ptak i małe ptaki
Przygotowanie do lotu nie trwa długo. Siadasz, a właściwie niemal kładziesz się w kabinie. Półleżąca pozycja pilota i pasażera to przełomowa zmiana konstrukcyjna w szybowcach. Dzięki temu zrobiły się bardziej aerodynamiczne i szybsze. Dla oszołomionego przed pierwszym lotem laika wszystko to właściwie didaskalia. Tym bardziej że procedur nie ma przy starcie za wiele. A głównym środkiem sygnalizacyjnym jest zdjęty z głowy kapelutek. Jedno machnięcie na znak, że załoga jest gotowa, a lina wyciągająca szybowiec do góry gwałtownie się napina. Szum trawy tratowanej przez maszynę po chwili zlewa się z szumem wiatru. Na to nakłada się szum w uszach, bo wznoszenie jest nagłe i szybkie.