Świat

Moherowa Dania

Fot. NASA Fot. NASA
Ten kraj coraz bardziej przypomina Polskę. W ostatnich latach przeszedł populistyczną rewolucję, która głęboko podzieliła społeczeństwo.

Od ponad stu lat Uniwersytet Erazma w holenderskim Rotterdamie gromadzi rezultaty międzynarodowych badań naukowych nad szczęściem. Duńczycy od lat są w pierwszej dziesiątce najszczęśliwszych narodów świata. Ich prymat potwierdziły również niedawne badania Eurobarometru. Na pytanie: Czy jesteś bardzo szczęśliwy? – połowa Duńczyków odpowiedziała pozytywnie. Dla porównania szczęśliwych Polaków było zaledwie 19 proc.

Jednocześnie ten kraj szczęśliwości w minionym roku przeżywał największe od 20 lat protesty uliczne. Demonstracje przeciwko cięciom w budżecie zgromadziły ponad 100 tys. osób. Wiosną tego roku Danią wstrząsnęła rewolta młodzieży (według badań to właśnie młodzież ma być najszczęśliwsza w tym kraju) z całym arsenałem walk ulicznych po koktajle Mołotowa włącznie. Na tle Danii Polska, gdzie ojcu Rydzykowi udało się wyprowadzić zaledwie parę tysięcy moherowych beretów w szumnie ogłaszanym marszu na Warszawę, wydaje się spokojnym krajem zadowolonych z życia (a może zastraszonych?) ludzi.

Dania zmieniła wizerunek kraju uważanego od dawna za tolerancyjny i otwarty. Rządzi tu od sześciu lat centroprawicowa koalicja (liberałowie i konserwatyści) pod wodzą Andersa Fogha Rasmussena, która – nie mając większości w parlamencie – stała się zakładnikiem skrajnie populistycznej Duńskiej Partii Ludowej. W zamian za poparcie w parlamencie narzuciła ona rządowi agresywną i ksenofobiczną politykę antyimigracyjną, która praktycznie zamknęła Danię przed przyjezdnymi i stała się przedmiotem ostrej krytyki ze strony Komisji Europejskiej, Rady Europy, Komisji Praw Człowieka ONZ.

W kraju toczy się oficjalnie ogłoszona Kulturkampf – walka ideologiczna i polityczna w obronie rzekomo zagrożonych duńskich wartości, traktowanych bardziej jako oręż polityczny i sprowadzających się do narodowych symboli (flagi zesłanej Duńczykom przez Boga), języka, patriotyzmu i religii. Ich erozja rozpoczęła się, według obrońców, jeszcze w XIX w., kiedy to coraz częściej można było usłyszeć o kosmopolitycznych ideach oświecenia, które osłabiły poczucie wspólnoty narodowej. Zdobycie przez populistów wpływu na politykę rządu w wyborach 2001 r. oznaczało „wyzwolenie od modernizmu i 130-letniej radykalnej tyranii kulturowej”, powtarza rzecznik Partii Ludowej pastor Sören Krarup. Dania została, jego zdaniem, odzyskana.

Lepiej wykształcony i sprawniejszy intelektualnie Krarup, deputowany do parlamentu (Folketingu), jest wiernym odbiciem Tadeusza Rydzyka. W jego krytyce kosmopolityzmu kryje się nieznacznie tylko zawoalowany antysemityzm. Rzecz w tym, że modernizm, oświecenie, internacjonalizm w Danii związane są nierozłącznie z duńskimi intelektualistami przełomu XIX i XX w., braćmi George’em i Edwardem Brandesami, którzy z pochodzenia byli Żydami. George był założycielem popularnego kopenhaskiego dziennika „Politiken”, który dla duńskich populistów jest taką samą czerwoną płachtą jak dla Radia Maryja „Gazeta Wyborcza” czy „Polityka”. „Kulturowy radykalizm jest w dalszym ciągu duchem dziennika, kształtuje jego arogancję i besserwisserstwo. To właśnie od braci Brandes wywodzi się nienawiść tych kulturowych radykałów do duńskiego narodu i do duńskiej kultury” – pisze inna rzeczniczka Partii Ludowej Ulla Dahlerup (na marginesie: Edward Brandes, krytyk literacki, był sympatykiem Polski i gorącym wielbicielem Mickiewicza, którego wyżej cenił niż Szekspira i Goethego).

Kulturowy radykalizm jest w tej debacie synonimem liberalizmu, pojęcia niechętnie używanego otwarcie. Premier Rasmussen uważa się oficjalnie za liberała, chociaż jego partia nosi historyczną nazwę Lewica (Venstre) i była kiedyś ugrupowaniem posiadaczy ziemskich, a dziś prowadzi politykę zbliżoną do socjaldemokratów. To zatarcie się wyraźnych dawniej różnic ideologicznych poważnie osłabiło (podobnie jak w Polsce) tradycyjną lewicę, zarówno socjaldemokratyczną, jak i postkomunistyczną. Dużą część lewicowych wyborców przejęła Duńska Partia Ludowa, rzekomo lepiej reprezentująca interesy tzw. ludu. Partii, która w sondażach opinii publicznej zbiera do 18 proc. głosów, udało się skanalizować niepokój klasy robotniczej przed bezrobociem, pogłębianym rzekomo przez napływ emigrantów i spadkiem dobrobytu, co stało się źródłem jej sukcesu – twierdzi najczęściej cytowany i bardzo wpływowy komentator kopenhaskiego dziennika „BT” Erik Meier Carlsen.

Populiści zwalczają także ideologię poprawności politycznej i praw człowieka, która w ich mniemaniu powstała jako reakcja na wynaturzenia faszyzmu i komunizmu, lecz jest tak samo okrutna w stosunku do odmiennie myślących. Pastor Krarup pisał na łamach dziennika „Dagbladet”: „Nasz Gułag czy obóz koncentracyjny ma wprawdzie mniej bestialski charakter, ale nie jest przez to mniej skuteczny, ponieważ zarządzany jest przez media i poprawne myślenie, które likwidują ludzi mniej krwawymi metodami”. Partia Ludowa, w odróżnieniu od rządzącej koalicji centroprawicowej, jest także przeciwko członkostwu Danii w UE i NATO.

W ramach duńskiej Kulturkampf toczy się również walka o media, zwłaszcza publiczne. Premierowi Rasmussenowi zarzuca się, że dokonuje niedozwolonych nacisków na publiczne radio i telewizję w celu przedstawiania w korzystniejszym świetle uczestnictwa żołnierzy duńskich w wojnie w Iraku (jest to kolejna sprawa, która, podobnie jak w Polsce, podzieliła społeczeństwo). W Skandynawii, gdzie niezależność publicznych mediów jest bardzo chroniona i przestrzegana, to poważne oskarżenie.

Jest oczywiście grupa prywatnych gazet sprzyjających rządzącej koalicji, na czele z konserwatywną „Jyllands-Posten”, która wsławiła się opublikowaniem karykatur Mahometa, co wywołało falę demonstracji antyduńskich w świecie muzułmańskim. Gazecie wypomina się, że jeszcze przed wojną sympatyzowała z nazizmem, i cytuje się jej komentarz po Nocy Kryształowej: „Kiedy się przez dziesiątki lat śledziło problem żydowski w Europie, to można po części zrozumieć niemiecką wrogość wobec Żydów”. Gazecie zarzuca się również, że satyra antyislamska nie była testem wolności słowa, lecz miała w zamyśle rozniecanie nastrojów antyimigracyjnych w kraju.

Ofiarą wojny kulturowej padli w pierwszej kolejności imigranci. Uzyskanie azylu w Danii jest praktycznie niemożliwe. Tylko co dziesiąta osoba dostaje zezwolenie na pobyt. Łączenie rodzin i małżeństwa z cudzoziemcami nawet rodowitych Duńczyków uzależniono od spełnienia wielu warunków, głównie o charakterze majątkowym. Dochodzi na tym tle do tak kuriozalnych jak na Europę wydarzeń, że kiedy duński następca tronu Frederik poślubiał przed paroma laty Australijkę Mary Donaldson, duński Folketing musiał wydać specjalną ustawę zezwalającą przyszłej królewskiej małżonce na ominięcie wymagań. Komisja Europejska nazywa duńskie obostrzenia imigracyjne miękką formą etnicznych czystek.

Kolorowi imigranci, nawet ci z duńskim paszportem, są szykanowani na różne sposoby. Przewodnicząca Partii Ludowej Pia Kjaersgaard domaga się usunięcia przepisu, który nie zezwala na rasistowską propagandę, i używa wobec imigrantów takich epitetów jak „piąta kolumna gotowa do zdrady narodu” lub „subkultura niemieszcząca się w obrębie duńskiego plemienia”.

Zanim jeszcze zmiany obyczajowe utrwaliły się na Zachodzie, Dania była jednym z pierwszych krajów ogarniętych rewolucją seksualną. Powstało nawet z tego powodu określenie porno-Dania. Teraz i tu dochodzi do głosu kontrrewolucja. Partia Ludowa ustami swego eksperta edukacyjnego Martina Henriksena wzywa do wstrzemięźliwości seksualnej i reformy uświadamiania młodzieży, co spotkało się z gwałtownym odporem organizacji szerzącej oświatę seksualną Seks i Społeczeństwo. Restytucja dawnych wartości moralnych jest również częścią kulturowej wojny.

Kulturkampf ma też wyraźnie antyintelektualne oblicze. Duńskie wykształciuchy podjęły wyzwanie. Światowej sławy reżyser Lars von Trier zagroził oficjalnym spaleniem duńskiej flagi w proteście przeciwko konserwatywnemu ministrowi kultury Brianowi Mikkelsenowi, którego przemówienie na partyjnym zjeździe odebrał jako skrajnie nacjonalistyczne. Sztandarowe postacie duńskiej literatury Suzanne Broegger i Klaus Rifbjerg (wielokrotnie tłumaczeni w Polsce) w artykule opublikowanym w „Politiken” nazwali Danię najbardziej przesądnym, bigoteryjnym i ograniczonym krajem Europy Zachodniej (w debacie publicznej w Skandynawii Polska nadal nie jest wliczana do tego obszaru). Premier Rasmussen nazwał ten tekst przekroczeniem granic wolności słowa. Poczuł się też zaniepokojony rozmiarami i intensywnością wojny kulturowej. W wywiadzie dla niemieckiego tygodnika „Der Spiegel” po zimowych zamieszkach w Kopenhadze Rasmussen powiedział, że zainicjowana przez niego Kulturkampf została źle zrozumiana i że „dialog i konsens zawsze były najważniejszymi cechami duńskiego społeczeństwa”. Sojusz z prawicowymi populistami próbuje on tłumaczyć pragmatycznym sposobem zapewnienia sobie większości pozwalającej na rządzenie.

Tak czy inaczej „Dania jest podzielona” (to tytuł popularnej książki znanego publicysty Larsa Olsena) i pełna konfliktów. Czołowy skandynawski etnolog Aake Daum twierdzi, że dopiero w konflikcie człowiek się sprawdza i czuje, że żyje. Może dlatego Dania jest mimo wszystko krajem ludzi szczęśliwych. 

Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Rynek

Siostrom tlen! Pielęgniarki mają dość. Dla niektórych wielka podwyżka okazała się obniżką

Nabite w butelkę przez poprzedni rząd PiS i Suwerennej Polski czują się nie tylko pielęgniarki, ale także dyrektorzy szpitali. System publicznej ochrony zdrowia wali się nie tylko z braku pieniędzy, ale także z braku odpowiedzialności i wyobraźni.

Joanna Solska
11.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną