Recenzja płyty: Johnny Winter, „True to the Blues: The Johnny Winter Story”
Publikacja tego smakowitego albumu zbiega się z 70 urodzinami Wintera.
Publikacja tego smakowitego albumu zbiega się z 70 urodzinami Wintera.
To pierwsza od 16 lat studyjna płyta zespołu, który na początku lat 90. był chyba najbardziej wyrazistą i dosłowną w stylu rodzimą odpowiedzią na amerykański grunge.
Lekko, elegancko i dowcipne.
Pierwsze, jasne wrażenie po przesłuchaniu płyty streszcza się w okrzyku entuzjasty: „Pustki są fajne!”.
To nie jest dobra płyta. I można by na tym skończyć, gdyby nie to, że jest to płyta ciekawa.
Ogromnie dynamiczna mieszanka klasycznego hard rocka ze śladami bluesa.
Ten wspaniały amerykański instrumentalista przez całe krótkie życie pozostawał nieco w cieniu.
Muzyka, szlachetnie prosta w wyrazie, nie pozostaje tylko wehikułem dla słów, raczej jest ich uzupełnieniem, elementem równoprawnym i koniecznym w obrębie spójnej całości, jaką jest ta niezwykła płyta.
Świetna praca zespołowa.
Płyta nagrana w 1974 r., która jednak światło dzienne ujrzała dopiero po 40 latach.
12 soczystych, pełnych świetnego gitarowego grania kawałków.
Nadrzędnym walorem tej muzyki jest niezwykła sprawność instrumentalna i wokalna, a także umiejętność tworzenia melodyjnych, różnorodnych piosenek.
Jedno z najwybitniejszych nagrań w tej wytwórni.
Znakomite teksty, które mogłyby być literackim emblematem współczesnej kultury miejskiej.
Przejażdżka rollercoasterem, momentami na granicy wytrzymałości, ale pełna wrażeń.
Jedna z najżywszych i najbardziej znaczących koncertowych płyt wydanych u nas w ostatnich latach.
Formacja odrodzona po przerwie związanej z chorobą lidera, brzmi potężnie, gra z witalnością i siłą.
13 idealnie wystylizowanych kompozycji lidera grupy Jima Heatha, to smakowita dawka muzycznej zabawy wcale nie tylko dla emerytów.
Bardzo dobre granie, a co za tym idzie, bardzo dobre słuchanie.
Sharon niesie przeszłość w sobie, jej alt brzmi niczym najlepsze głosy epoki.