Recenzja spektaklu: „Dobra terrorystka”, reż. Agnieszka Olsten
Niby wszystko się w spektaklu Olsten zgadza, diagnoza jest jednak tyleż słuszna co banalna i wyświechtana.
Niby wszystko się w spektaklu Olsten zgadza, diagnoza jest jednak tyleż słuszna co banalna i wyświechtana.
Nędznicy znów okazali się bogaci.
Polska wersja brzmi gorzej, a stylistyka jest eklektyczna, można by rzec: od Richarda Straussa po Johanna Straussa.
Całość zaczyna się wizytą pisarza i jego brata w domu, w którym umarł, zapił się, ojciec.
Zaczyna się od gry komputerowej, w której można się wcielić w pilota z czasów drugiej wojny światowej.
Oparta na faktach opowieść o aktorze robiącym karierę w czasach faszyzmu.
Carska rodzina w przededniu rewolucji bolszewickiej jako lustro dla dzisiejszych polskich elit i ich reakcji na antyinteligencką retorykę PiS i wstającego z kolan suwerena – oto temat najnowszego przedstawienia duetu Janiczak/Rubin, nagrodzonego Paszportem POLITYKI.
Półtorej godziny świetnej, ciężkiej pracy aktorów, której efektem jest lekki, ale ważny spektakl.
Spektakl utrzymany jest jednak w konsekwentnym, jednorodnym klimacie sennych majaków opowiedzianych poprzez ciąg retrospekcji i wspomnień.
Aktorzy zakładają klub kibica i prezentują świetne, absurdalnie i świeżo brzmiące, żydowskie inteligenckie przyśpiewki.
Skromne, zabawne i absurdalne, jak polska rzeczywistość.
Trudno w szaleństwie przeskoczyć dziś rzeczywistość, nawet Pożarowi w Burdelu.
Domalik epopeję Szwejka pokazuje w scenkach, z których część przypomina komedię dell’arte, część farsę.
Michał Znaniecki ostatnio trochę się uspokoił – w swoich realizacjach już nie epatuje nadmiarem zaskakujących pomysłów.
Mroczne dzieło, opatrzone ilustracyjną, ekspresjonistyczną muzyką.
Sarkazm sąsiaduje z tragizmem, Niebiosa i Piekło ze Śląskiem Cieszyńskim, codzienność PRL z rodzimą wersją realizmu magicznego.
Kto chce w tym spektaklu zobaczyć aluzję do polskiej rzeczywistości – zobaczy, ale na odpowiedzialność własną, a nie twórców.
Przejmujący spektakl o winie i bólu, o niezaspokojonej potrzebie współczucia i opłakania, i o nienawiści czającej się po obu stronach, polskiej i żydowskiej.
Zapowiadało się ciekawie, a także emocjonalnie, skoro za całym przedsięwzięciem stała odzyskana rodzinna historia.
Po latach nieobecności „Jezioro łabędzie” powróciło na scenę Teatru Wielkiego w Warszawie, w autorskiej choreografii Krzysztofa Pastora, z zachowaniem najcenniejszych fragmentów rosyjskiej wersji.