Najpierw budżety reklamowe spółek skarbu państwa poszły do mediów rządowych i prorządowych. To setki milionów złotych rocznie, które po zmianie władzy w 2015 r. zasilają przede wszystkim TVP, Polskie Radio, tygodnik „W Sieci”, „Gazetę Polską”, Radio Wnet itp. Do tego trzeba doliczyć zlecenia promocyjne ze strony ministerstw i urzędów centralnych realizowane według tego samego schematu. Potem władza dodatkowo wsparła rządowe radio i telewizję kwotą 2 mld zł rocznie, co jeszcze pogłębiło przechył na rynku na korzyść tych dotowanych i pompowanych przez PiS. To nawet nie jest kroplówka, to już jest rurociąg transferujący gotówkę w zamian za prorządową propagandę.
Ale finanse to tylko jedna strona tego opresyjnego modus operandi. Druga to hamowanie rozwoju, czego najbardziej namacalnym przykładem jest blokowanie przez UOKiK przejęcia przez Agorę Radia Zet – stoi to w drastycznym kontraście z ekspresową zgodą udzieloną Orlenowi na zakup gazet regionalnych Polska Press.
Podatek od niepokornych
Obecna sytuacja niezależnych od PiS mediów przypomina trochę znaną metaforę z żabą w garnku z wodą, pod którym ktoś już rozpalił ogień. Woda ogrzewała się stopniowo, ale gdy się okazało, że robi się niebezpiecznie gorąca, było już za późno na reakcję. To skojarzenie ma tę wadę, że media – te naprawdę niezależne, a nie te, które po orwellowsku takimi się nazywały – od początku, czyli od objęcia przez PiS władzy, wiedziały, że woda w garnku w końcu zamieni się we wrzątek.
Gdy pomysł repolonizacji mediów okazał się słabym paliwem, rząd postanowił sięgnąć po inne narzędzia, byleby tylko zniszczyć wścibskie media patrzące władzy na ręce i punktujące jej niekonstytucyjne działania. Cynicznie i bałamutnie sięgnął po podatek, który ma wynieść od 7,5 do 15 proc. wpływów. Według szacunków ekspertów wydrenuje serwisy internetowe, stacje telewizyjne i radiowe oraz gazety z przychodów liczonych w kolejnych setkach milionów złotych. Tak się dziwnie składa, że najbardziej mieliby dostać po kieszeni ci, którzy najczęściej psują dobre nastroje autokracików z Nowogrodzkiej, czyli TVN, Agora oraz Ringier Axel Springer, czyli wydawcy TVN24, „Gazety Wyborczej”, Onetu i „Newsweeka”. Inni dostaną po kieszeni mniej, a nawet jeśli dostaną, ręka PiS hojnie im to zrekompensuje.
Czytaj też: Władza przejmuje prasę
Media łupione przez państwo
Tłumaczenie, że pieniądze pójdą na szczytne cele, czyli na ochronę zdrowia, zabytków i wsparcie kultury, także mediów, jest tylko nieudolną zasłoną dymną. Koniec końców i tak te pieniądze wylądują w przepastnych kieszeniach Rydzyków, Jędraszewskich czy Sakiewiczów. Na ich kościoły, odwierty czy nieudolne kopie Facebooka. Podobnie obłudne jest twierdzenie, że to dostosowanie prawa do unijnych wymogów. Fakt, że Bruksela chce opodatkować internetowych gigantów dysponujących wyższymi budżetami niż niejedno państwo i płacących podatki poza granicami krajów, w których działają. Ale to nie znaczy, że chce uderzyć w wolne media o zasięgu narodowym.
I jeszcze jedna kwestia, która obnaża jak najgorsze intencje pisowskiej władzy. Sięganie po dochody mediów w środku pandemii, gdy gospodarka ledwo zipie, gdy odrzucane są przez PiS senackie projekty przesuwające miliardy z propagandy TVP na służbę zdrowia, gdy wartość spółek skarbu państwa pompujących miliony w prorządowe media szoruje po dnie, jest czymś głęboko niestosownym i oburzającym. Czymś, co rażąco łamie konstytucyjne zasady sprawiedliwości społecznej, państwa prawa i wolności prasy. Media łupione przez państwo to media słabe i zniewolone.
Czytaj też: Od WOŚP do Jakimowicza. Polityka kadrowa mediów publicznych