Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Ludzie i style

„Drag Me Out”: jak queerowa sztuka trafiła na salony. „Kochana, wy tu tworzycie historię!”

„Czas na Show. Drag Me Out” „Czas na Show. Drag Me Out” mat. pr.
Bez wątpienia TVN stworzył najodważniejszy program w historii polskiej telewizji, ale paradoksalnie – jeśli czegoś w nim zabrakło, to właśnie odwagi.

Sześcioro celebrytów trafiło pod skrzydła sześciu drag queenek, które przez sześć tygodni uczyły ich swojego rzemiosła. Debiutancki odcinek „Czas na Show. Drag Me Out” zdeklasował konkurencję, osiągając ośmioprocentowy udział rynku w grupie telewizji komercyjnych. A choć oglądalność stopniowo topniała, a średni wynik na poziomie 534 tys. widzów i widzek nie zbliża się nawet do rezultatów „Tańca z gwiazdami” (1,9 mln) albo „Mam talent” (1,6 mln), z całą pewnością TVN wprowadził queerową sztukę na salony. Zgrabnie podsumował ten awans zasiadający w jury aktor Andrzej Seweryn: – Skończyły się piwnice! Oczywiście drag queenki nadal będą występować w klubach (i cudnie!), ale premiera programu wyznacza koniec partyzantki i początek ogólnopolskiej rozpoznawalności.

Nominalnie magnesem widowiska mieli być aktorzy Tomasz Karolak i Michał Mikołajczak, kulturysta Marcin Łopucki, biznesmen Dariusz Zdrójkowski, influencer Kamil Szymczak oraz model Tadeusz Mikołajczak. Najjaśniej błyszczały natomiast gwiazdy wcześniej nieodkryte: królowe (same mówią o sobie w formie żeńskiej) Ciotka Offka, Shady Lady, Adelon, Gąsiu, Himera i Twoja Stara. To one we wtorkowym paśmie prime time dobierały partnerom stroje, opracowywały makijaże i uczyły ich choreografii, niejako przy okazji dokonując na backstage’u wiwisekcji własnych osobowości. Sednem każdego odcinka były tzw. lip synki, w ramach których celebrycko-dragowe duety tańczyły do radiowych hitów, starając się poruszać ustami synchronicznie do tekstów.

Może i brzmi to jak tęczowy kuzyn leciwego „Mini Playback Show”, ale w rozmowie z „Polityką” Michał Mikołajczak z takim uproszczeniem się nie godzi.

Reklama