Nauka

Skalpel i cep, czyli dlaczego w Polsce epidemia nie gaśnie

Zgorzelec w czasach koronawirusa Zgorzelec w czasach koronawirusa Krzysztof Kaniewski / Zuma Press / Forum
Dlaczego w większości państw pierwsza fala pandemii zdaje się wygasać, a w Polsce nie? Jakich narzędzi potrzeba w następnej fazie tłumienia?

Na początku wystarczał łom, cep, młotek. Większość państw świata do tłumienia pierwszej fali pandemii użyło prostych narzędzi. Lockdown do takich właśnie należy. Zamknąć wszystko i wszystkich.

Potem sprawy się komplikują. Co otwierać najpierw? Kogo? Kiedy? Żaden kraj nie spełnił jeszcze listy kryteriów wychodzenia z blokady przygotowanej przez Światową Organizację Zdrowia (WHO). A mimo to zaczęły wychodzić.

Czytaj też: Ruszają galerie, hotele, przedszkola

Polska w krainie Niewiadomogdzie

Nawet lockdown lockdownowi nie jest równy. Włoski to nie to samo co polski. Na czas pandemii Google upublicznił część danych dotyczących tego, jak się ludzie przemieszczają. Dane pochodzą z ich telefonów komórkowych, ale są całkowicie anonimowe. Nie można na nich budować żadnej teorii, ale można snuć refleksje.

Polacy ograniczyli swoje wizyty w kawiarniach, centrach handlowych, muzeach i kinach o mniej więcej 50 proc., Włosi – 80 proc. Po zakupy spożywcze i do aptek Polacy wybierali się mniej więcej o 20 proc. rzadziej, Włosi – o blisko 40 proc. Na dworcach kolejowych, autobusowych, stacjach przesiadkowych komunikacji miejskiej Polacy pojawiali się o połowę rzadziej, Włosi – o dwie trzecie. I tak dalej. Polacy przymknęli drzwi. Włosi zamknęli się na trzy spusty.

Czytaj też: Odporność bez szczepionki?

Różnice w uśrednionej mobilności obywateli różnych państw wynikają ze specyfiki lokalnych definicji lockdownu. To oczywiste. Tylko jak w takim razie porównywać skuteczność działań w różnych państwach?

Jednym utrudnieniem jest lista ograniczeń – wszędzie inna, wszędzie wprowadzana w innym tempie. Inna rzecz to niepowtarzalne uwarunkowania geograficzne, klimatyczne, demograficzne, ekonomiczne, a wreszcie kulturowe czy psychologiczne: sposób, w jaki żyjemy, jemy i pijemy, z kim to robimy, jak się witamy i żegnamy.

Czytaj też: Polacy zmęczeni izolacją, głodni siebie

Wszystkie te różnice w najbliższej przyszłości będą decydować o kondycji gospodarczej państw. Jeśli dokładnie nie zrozumiemy, jakie konkretnie restrykcje w jaki konkretny sposób zadziałały na konkretne społeczeństwa lub wręcz społeczności, nie dowiemy się, dlaczego jedne państwa są na krzywej zstępującej pandemii, inne na płaskowyżu, inne dopiero się nań wspinają. Lub – jak Polska – są w krainie Niewiadomogdzie.

Prawo miłości

WHO zleciła niedawno przygotowanie systemu do porównywania danych pochodzących z różnych krajów. Proces ten Elizabeth Ginbey opisuje w ostatnim wydaniu magazynu „Nature”. Zadanie jest nietrywialne, bo dane odnotowywane w różnych bazach, w różnych standardach, przez różne zespoły w ponad stu krajach wymagają bardzo inteligentnego ujednolicenia. Oprócz inteligencji wymagają mnóstwa wstępnej obróbki – pracuje nad tym ponad tysiąc osób.

Odnajdywaniem związków między faktycznymi przyczynami zmian w dynamice pandemii a restrykcjami zajmuje się kilka grup badaczy, w tym ludzie z London School of Hygiene and Tropical Medicine, University of Oxford i Complexity Science Hub Vienna, znakomitego ośrodka badań nad złożonością, o którym wkrótce napiszemy.

Czytaj też: Spodziewamy się najgorszego. Źle to wróży gospodarce

Samych rodzajów interwencji odnotowano ok. 170. Ich spektrum jest ogromne – zaczyna się od dystansujących naklejek na podłogach urządów i sklepów czy taśmy blokującej ławki w parku, przez nakaz noszenia maseczek, a kończy na zamykaniu fabryk i szkół. Badacze szukają też wzorców, prawidłowości ukrytych w szumie danych.

Naukowcy próbują też – z trudem – ustalać stopień niesubordynacji populacji poszczególnych państw. Jak bardzo nie leży ona (subordynacja) w ludzkiej naturze, pokazał sam Neil Ferguson, słynny brytyjski epidemiolog, który prawom pandemii przeciwstawił czynnie prawa miłości (złamał warunki dystansowania społecznego), wystawiając na szwank reputację nie tylko swoją, ale i nauki.

Czytaj też: Uczymy się dystansu

Pierwsze przybliżenie

Opracowane w powyższy sposób modele akcji i reakcji będą znacznie precyzyjniejsze niż te stosowane w pierwszej fazie pandemii. Łatwo dziś kwestionować ich ogólnikowość, rozstrzał wyników i podważać sens stosowania – ale bezpodstawnie. Przed dwoma, trzema miesiącami nie mieliśmy żadnych innych. Poza tym, jak już pisaliśmy, trwałe zejście z krzywej infekcji jest dużo trudniejsze niż jej pierwsze wypłaszczenie.

Mamy naturalne tendencje do wypierania wspomnień paskudnych wydarzeń z przeszłości. Lecz dane są bezwzględne. Z opublikowanej przed paroma dniami w „Nature” pracy naukowej wynika jednoznacznie, że gdyby Chiny nie zarządziły tzw. restrykcji niefarmaceutycznych, czyli po prostu lockdownu, liczba infekcji Covid-19 byłaby 67-krotnie wyższa niż odnotowana. A w Wuhanie – 92-krotnie wyższa. Do przekonania władz o konieczności tego typu działań wystarczyły najprostsze modele pandemii.

Ciekawe, że dwukrotnie większy wpływ na te redukcje miało szybkie odnajdywanie osób zainfekowanych oraz ich izolowanie niż środki dystansowania społecznego (choć jedne bez drugich nie miałyby większego sensu). Jeśli ktoś szuka jeszcze dodatkowych argumentów na rzecz zdecydowanego (niekoniecznie masowego) testowania osób podejrzewanych o infekcję i prowadzonego na szeroką skalę śledzenia kontaktów, to już je znalazł.

Czytaj też: Wirus znowu w Chinach i Korei. Szybko się go nie pozbędziemy

Zapytaliśmy rzecznika Głównego Inspektoratu Sanitarnego, ile jest w Polsce grup tropiących kontakty i jaka jest ich wydajność. Nie otrzymaliśmy jeszcze odpowiedzi. Uzupełnimy ten akapit, kiedy tak się stanie.

Wojna miejska

Dotychczasowa wiedza na temat pandemii, także tej ostatniej, każe przypuszczać, że nowy koronawirus nie zniknie w sposób magiczny. Zasadniczy wpływ na najbliższą przyszłość będą więc miały wydarzenia zachodzące w miastach i aglomeracjach miejskich. Tym bardziej że, jak głoszą nowe wyniki badań opublikowane w „Nature Sustainability”, miasta rozrastają się dużo szybciej, niż przypuszczaliśmy. Urbanizacja w latach 1985–2015 zachodziła cztery razy gwałtowniej, niż sugerowały poprzednie godne zaufania przybliżenia.

Ponieważ to przede wszystkim w miastach pojawiają się ogniska zakażeń, należy teraz pewnie myśleć nie tyle o epidemii ogólnokrajowej, ile epidemiach miejskich czy regionalnych. Niska wartość tego współczynnika uśrednionego dla całego kraju niesie już mniej użytecznej treści niż wcześniej. Restrykcje trzeba wprowadzać tam, gdzie rośnie lokalny współczynnik reprodukcji.

Tak się niestety składa, że epicentra pandemii są jednocześnie punktami, gdzie rodzą się pomysły na lepszą przyszłość. Jak w biuletynie Santa Fe Institute piszą Chris Kempes i Geoffrey West, „miasta to maszyny, które wyewoluowały, by umożliwiać, przyspieszać, wzmacniać i zagęszczać społeczne interakcje. Im większe miasto, tym częściej w procesie mnożącego się sprzężenia zwrotnego dodatniego w interakcje z innymi wchodzi przeciętny jego mieszkaniec; angażując się w debatę publiczną, wymianę idei i informacji, w transakcje finansowe i, niestety, w transfer wirusów”.

Czytaj też: Eksplozja wirusa w śląskich kopalniach

Im większe miasto, tym więcej to wzajemne splatanie ma stron jasnych (pomysłowość, wynalazczość, innowacyjność, wynagrodzenia) i tym więcej stron ciemnych (przestępczość, nierówności ekonomiczne, zanieczyszczenie). Wzrost ten nie jest liniowy, a nieco bardziej raptowny. Konkretnie – wspomniane parametry socjoekonomiczne rosną o kilkanaście procent szybciej niż rozmiary miasta.

Tę uniwersalną zależność opisują tzw. prawa skalowania. Jak się okazuje, obejmują one także wartość współczynnika reprodukcji rozmaitych chorób, nie wyłączając Covid-19. Efekt jest taki, wyjaśnia Geoffrey West, że w mieście o milionowej populacji liczba infekcji podwaja się mniej więcej dwa razy szybciej niż w mieście zamieszkałym przez 10 tys. osób.

Wojna z koronawirusem będzie wojną miejską.

Czytaj też: Na tropie SARS-CoV-2 w… ściekach

Drugie przybliżenie

Ten tekst miał dać odpowiedź na pytanie, dlaczego innym państwom spada, a innym rośnie – i czy ewentualnie rośnie im, żeby spaść, lub spada, rosnąc. Jeszcze nie da, bo tego nie wiemy, ale zapewne za parę tygodni się dowiemy. Zespoły badawcze zmobilizowane przez WHO pracują bardzo intensywnie.

Już dziś wiemy natomiast, że wbrew obiegowym opiniom pandemia przebiega wszędzie tak samo. To znaczy – jej ogólne prawa pozostają niezmienne i dobrze znane epidemiologom. Wkrótce poznamy też prawa kontekstowe, czyli „prawa restrykcji”. Będziemy wiedzieć, co naprawdę działa, jak działa, gdzie działa i po jakim czasie widać tego działania efekty.

Jeśli jakiś rząd, np. polski, będzie dysponował precyzyjnymi, aktualizowanymi codziennie danymi na temat przebiegu pandemii w jego kraju, będzie mógł wtedy użyć skalpela. Jeśli nie, zostanie mu tylko cep.

Czytaj też: Cudowny lek na wirusa?

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną