Nauka

Kolejna granica przekroczona. Ale rekordy zakażeń jeszcze przed nami

Punkt poboru wymazów w kierunku wykrycia covid-19 (tzw. drive thru) w Częstochowie Punkt poboru wymazów w kierunku wykrycia covid-19 (tzw. drive thru) w Częstochowie Grzegorz Skowronek / Agencja Gazeta
Ministerstwo Zdrowia poinformowało dziś o 2292 przypadkach zakażeń. To nowy rekord, ale pewnie nie ostatni. Nie zdziwię się, jeśli w przyszłym tygodniu będziemy przekraczać kolejne granice.

Bo wirus nie słucha rządzących, którzy latem zaczęli go przedwcześnie lekceważyć, ani nie uaktywnia się szczególnie nocą (czemu ma służyć nakaz zamykania restauracji w czerwonych strefach punktualnie o godz. 22?). Rząd, w ostatnich dniach zajęty samym sobą, postanowił zakpić z epidemii, więc owoce tego rozprężenia będziemy zbierać jeszcze długo. Zwłaszcza że tylu ludzi zapomniało, że ochrona jeszcze obowiązuje.

Minister Niedzielski: Mamy eskalację pandemii, zakażeń będzie jeszcze więcej

Covid-19 w Polsce: będzie gorzej

Oczywiście daleko nam do końca świata! Choć programy informacyjne na okrągło relacjonują sytuację, jakby nadejść miał armagedon, trzeba chłodnym okiem spojrzeć na fakty. Co roku po wakacjach notowano wzrost zachorowań na przeróżne infekcje, co roku zapełniały się łóżka szpitalne i co roku przecież wydłużały wczesną jesienią kolejki w przychodniach. W przyszłym tygodniu liczba chorych na covid-19 przekroczy pewnie w Polsce 100 tys., ale wydaje się to wciąż skromną liczbą w porównaniu z 3–4 mln przypadków grypy, które po każdym sezonie jesienno-zimowym raportuje w naszym kraju Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego PZH.

Ale te kolosalne różnice w statystyce, choć nie powinny sprzyjać medialnej histerii, nie są do całkowitego zlekceważenia. Trzeba spojrzeć na nie rozsądnie, mając w pamięci ostrzeżenia lekarzy, że między grypą a zakażeniami SARS-CoV-2 istnieją różnice w przebiegu tych infekcji, a przede wszystkim różnice te wynikają z konsekwencji i podejścia do nich.

Większość chorych, których dopada grypa lub inne infekcje paragrypowe (za które również odpowiadają koronawirusy!), leczy się sama w domu, rzadko dbając o pozostałych domowników. Z koronawirusem jest inaczej – ponieważ jest to zarazek, na który przed zakażeniem nikt nie jest odporny, a jego przebieg u każdego (co już wiadomo: bez względu na wiek) bywa nieprzewidywalny. Stąd potrzeba większej ostrożności i czujności we wzajemnych kontaktach.

Czytaj także: Czy w Polsce wzrosła śmiertelność z powodu Covid-19? Nie wiadomo

Obecny współczynnik reprodukcji wirusa, tzw. słynne R, będący miarą tego, ile osób zakaża jeden zakażony, systematycznie rośnie i w każdym województwie przekracza już 1 (a więc każda zainfekowana osoba przekazuje wirusa więcej niż jednej osobie). To oznacza, że epidemia rozwija się w najlepsze. W środku lata „R” dla całego kraju wynosił 1,05, a dziś jest to 1,36 (ale np. w województwie kujawsko-pomorskim sięga aż 1,69). I dlatego lekarze nie bagatelizują ostatnich danych o wzroście zachorowań, mimo że daleko im do rekordów grypowych – covid-19 jest infekcją, która wymaga częstszej i dłuższej hospitalizacji, więcej pacjentów pojawia się na izbach przyjęć, w szpitalach potrzebne są izolatki, których na ogół większość z nich nie posiada.

Spóźniona strategia zmieniana w biegu

I na tym polega zagrożenie, jeśli nie będziemy potrafili skutecznie zapanować nad rozwojem epidemii – nasza rachityczna służba zdrowia jest na nią średnio przygotowana. Chodzi o masowy napływ chorych do szpitali i poradni. Brakowało w nich personelu, gdy nie było covid-19, więc ten problem jeszcze uwypuklił się teraz, gdy trzeba przyjąć i opiekować się zwiększoną liczbą chorych wymagających izolacji.

Przy 200–300, a nawet tysiącu dodatkowych pacjentów to jeszcze nie problem. Ale jak będzie wyglądała działalność szpitali, kiedy trzeba będzie zapewnić w nich miejsce dla kilkunastu tysięcy chorych (proszę zwrócić uwagę, że wciąż daleko choćby do jednego miliona!)?

Czytaj także: Już milion ofiar koronawirusa na całym świecie!

Jeśli dziś, po ostatnich danych przedstawionych przez Ministerstwo Zdrowia, lekarze w mediach społecznościowych komentują: „Po ostatnim dyżurze już wiem, co czuli lekarze w Lombardii”, „w niektórych województwach sytuacja na oddziałach intensywnej terapii robi się niepokojąca” – to powinien być to sygnał dla decydentów, by przygotować się na rozwój wypadków, bo czas, który był na to latem, został najwyraźniej zmarnowany. Teraz jesienna strategia resortu zdrowia pospiesznie jest uzgadniana z różnymi środowiskami lekarzy (przy okazji uwidaczniając różnice między oczekiwaniami medyków ze szpitali zakaźnych a specjalistami medycyny rodzinnej) i trzeba ją niemal w biegu zmieniać. Brawo dla obecnego ministra Adama Niedzielskiego, że szybko potrafi dogadać się ze wszystkimi i nie jest głuchy na ich argumenty, ale jaką spuściznę otrzymał po swoim poprzedniku, skoro fala wzrostu zakażeń była przecież do przewidzenia? W całej Europie wirus ponownie wystrzelił i dlaczego Polska miałaby być nieskażoną nim wyspą? Za to zaniechanie nikt na razie nie rozlicza rządu ani Prawa i Sprawiedliwości.

Milczenie prezydenta i premiera świadczy o strachu

Ale wysiłki szefa resortu zdrowia, który od początku na każdej konferencji prasowej pokazuje się w masce i nie lekceważy żadnych obostrzeń, to za mało, by społeczeństwo przyjęło do wiadomości, że koronawirus nadal grozi paraliżem systemu opieki zdrowotnej. Choć na początku epidemii, w marcu i kwietniu, kiedy już mierzyliśmy się z tym zagrożeniem, premier Morawiecki co tydzień występował z jakimś nowym orędziem, teraz tak bardzo pochłonęła go wojna w Zjednoczonej Prawicy, że o kraju w środku pandemii kompletnie zapomniał. Samo zaufanie do ministra Niedzielskiego, z którym się świetnie zna, nie wystarczy, by społeczeństwo nabrało przekonania, że ktoś w Polsce ma pomysł na sytuację kryzysową i potrafi kraj z niej wyprowadzić.

Milczenie premiera oraz milczenie prezydenta być może bierze się z tego, że musieliby ponownie wytłumaczyć się ze swoich wypowiedzi latem, odwołujących epidemię i wmawiających Polakom, że koronawirus „jest w odwrocie”. Trochę wstyd, że SARS-CoV-2 zakpił z tych diagnoz?

Czytaj także: O trzech tenorach, którzy na epidemii się nie znają

Jeszcze jeden dowód na to, że covid-19 jest nieprzewidywalny. Zarówno minister zdrowia, jak i Główny Inspektor Sanitarny zostali niedawno przyłapani na uspokajających proroctwach, że „w najbliższym czasie można oczekiwać kontynuacji trendu mniej więcej tysiąca nowych zachorowań dziennie”, potem mówili o „ok. 2 tys.”. To żaden odwrót! I w przyszłym tygodniu może być tych zachorowań nawet ponad 3 tys., więc przestrzegałbym przed wdawaniem się w takie nietrafione proroctwa. Pacjenci chcieliby widzieć na czele instytucji odpowiedzialnych za ich zdrowie rzetelnych urzędników, potrafiących przewidzieć najgorsze scenariusze, by móc na nie szybko reagować. My wydajemy się wciąż spóźnieni. A nawarzone przez niesubordynację oraz złe, nietrafione decyzje piwo trzeba będzie wspólnie wypić.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną