Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Nauka

Co po Czarnku. Jak zrobić krok naprzód w nauce? Spróbujmy oddolnie

Minister Przemysław Czarnek podczas inauguracji roku akademickiego na Uniwersytecie Rzeszowskim w październiku 2022 r. Minister Przemysław Czarnek podczas inauguracji roku akademickiego na Uniwersytecie Rzeszowskim w październiku 2022 r. Bartosz Frydrych / Forum
Skoro nie da się poprawiać systemu nauki odgórnie, spróbujmy stworzyć mechanizm oddolny. Gdyby w przyszłości ministrem nauki miała zostać jakaś nowa inkarnacja Czarnka, trudniej byłoby o manipulacje.

Od przeszło tygodnia istnieje w Polsce – znowu – Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Nowym ministrem nauki została osoba, która wcześniej miała niewiele wspólnego ze światem akademickim. Minister Dariusz Wieczorek deklaruje otwartość na dialog ze środowiskiem, chce ewaluacji reformy swojego poprzednika Jarosława Gowina i na razie działa dość ostrożnie. Wydaje się, że wciąż szuka swojego programu.

Równolegle zarówno w prasie, jak i mediach społecznościowych trwa debata naukowców o tym, czym przede wszystkim powinno zająć się nowe kierownictwo resortu. Ostatnio w „Polityce” prof. Dariusz Jemielniak zaproponował „Naprawę nauki w 12 krokach”. Właściwie zgadzam się ze wszystkimi punktami, zwłaszcza że cztery z nich dotyczą zwiększenia finansowania. Wydaje mi się jednak, że trochę umknął w tym programie pewien dylemat, z którym zmierzyć się musi każdy minister nauki.

Problem wcześniejszy od Czarnka

Z jednej strony ciągle pojawiają się pomysły, aby odgórnie promować międzynarodowe standardy w nauce, czy to poprzez rozwiązania instytucjonalne, czy poprzez powiązanie finansowania z wynikami. Z drugiej strony większość rozwiązań tego typu wcześniej czy później upada w starciu z niechętną im częścią środowiska naukowego. Cała kadencja ministra edukacji i nauki Przemysława Czarnka była jednym wielkim pasmem likwidowania mechanizmów projakościowych, o czym sam pisałem niedawno w wydaniu internetowym „Polityki”. Ale problem jest głębszy, a przykłady rozmiękczania ambitniejszej polityki naukowej można znaleźć wcześniej.

Weźmy wprowadzony wymóg uzyskania habilitacji w ciągu ośmiu lat po zatrudnieniu na stanowisku adiunkta. Obowiązujący od 2013 r., przeżył pięć lat i został uchylony przez ustawę z 2018. Również zmiany ewaluacji jednostek naukowych szły w kierunku raczej łagodniejszej oceny. Na mocy ustawy z 2010 r. Komitet Ewaluacji Jednostek Naukowych występował do ministra z wnioskiem o nadanie jednostkom jednej z czterech kategorii: A+, A, B lub C. Można powiedzieć, że jednostki należące do dwóch pierwszych grup były w pewien sposób wyróżnione, zarówno finansowo, jak i ustrojowo (uprawnienia do nadawania stopni, prowadzenia studiów czy zasiadania w pewnych gronach).

Jednak ustawa z 2018 r. wprowadziła dodatkową kategorię B+ i rozszerzyła grupę wyróżnionych. Co znamienne, podczas gdy ustawa z 2010 r. określała kategorię C mianem „niezadawalającej”, w 2018 r. mówiło się już tylko o „najniższej”. Sam Komitet został przemianowany na Komisję Ewaluacji Nauki. Dopiero te zmiany twórczo rozszerzył w 2021 r. minister Czarnek, który rozporządzeniem ułatwił sobie ignorowanie zaleceń Komisji.

Wreszcie słynna punktacja czasopism – choć została doprowadzona do absurdu przez Czarnka, już wcześniej nie była wolna od nacisków, o czym niedawno opowiadał w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” dr hab. Emanuel Kulczycki.

Szarpnięcia cuglami nie będzie

Nie ma powodu sądzić, że w tych mechanizmach coś się zmieni. Dlatego chociaż ciągle pojawiają się – zwłaszcza ze strony reprezentantów silnych ośrodków z nauk ścisłych – głosy o konieczności bardziej zdecydowanej oceny, mobilizującej naukowców do efektywniejszej pracy, to idę o zakład, że żadnego „szarpnięcia cuglami” w polityce naukowej nie będzie.

Nowy minister zapewne pójdzie za dyplomatycznie wyrażonymi radami prof. Jemielniaka i dokona zmian w gremiach decyzyjnych, ale powoła do nich reprezentację całej polskiej nauki – w tym tej jej części, która zawsze starała się złagodzić wymagania narzucane przez politykę minister Barbary Kudryckiej i częściowo ministra Gowina. Jest to tym bardziej prawdopodobne, że ministrem nie został naukowiec, a polityk, który nie ma żadnego powodu, aby umierać za jakość w nauce.

Czytaj też: Studia medyczne po rządach PiS. Pomieszanie z poplątaniem

Dobrowolny IDUB 2.0 jako alternatywa

Czy jesteśmy więc skazani na status quo? Niekoniecznie. Skoro tak trudno poprawiać system naukowy odgórnie – można spróbować dokonać tego oddolnie, oczywiście ze wsparciem ministerstwa. Podstawą tego projektu mógłby być zapisany w ustawie program Inicjatywa Doskonałości – Uczelnia Badawcza (IDUB). Co ważne, jest to program, do którego uczelnie zgłaszają się dobrowolnie. Należałoby go znacznie wzmocnić finansowo, ale jednocześnie wprowadzić dodatkowe kryteria uczestnictwa.

Uczelnie powinny się zobowiązywać do podjęcia kilku rodzajów działań. Po pierwsze, do poddania się ocenie naukowej, bardziej wymagającej niż ta ministerialna i ograniczonej do wyników badań, bez np. „oddziaływania społecznego”. Po drugie, do stosowania czytelnych kryteriów wyznaczania recenzentów prac doktorskich i habilitacyjnych, tak aby uniknąć praktyki „recenzji grzecznościowych”, o których pisało wielu obserwatorów polskiej nauki, w tym wspomniany już Emanuel Kulczycki. Po trzecie, do realizacji transparentnych i uczciwych procedur konkursowych i awansowych, np. opartych na komisjach, w skład których wchodzą osoby z zewnątrz, a może i wszyscy chętni badacze z danej jednostki.

Warto się tu przyjrzeć rozwiązaniom brytyjskim, o których pisała ostatnio w serwisie X (d. Twitter) prof. Paulina Kewes z Oxfordu. Konkretne warunki powinny zostać wypracowane z udziałem samych zainteresowanych programem jednostek, zwłaszcza że w różnych miejscach w Polsce praktyki w zakresie recenzowania czy awansowania są już bliskie standardom zachodnim.

Aktualnie IDUB jest programem w skali kraju dość małym: to 500 mln zł na dziesięć uczestniczących w nim uczelni. Pozwala to na realizację uczelnianych programów grantowych, ale chyba nie czyni zauważalnej różnicy. IDUB 2.0 powinien być programem co najmniej dwukrotnie większym. Zdaję sobie sprawę, że tym samym dopisuję kolejny punkt do listy życzeń finansowych kierowanych do nowego ministra. Można jednak rozważyć przekierowanie części obecnych wydatków. Mam na myśli niektóre z tzw. Programów Ministra – ograniczenie ich lub likwidacja powinna dać ponad 100 mln zł rocznie. Kolejne fundusze można uzyskać poprzez realizację postulatów prof. Jemielniaka – weryfikację niektórych nowych instytucji oraz rewizję Krajowego Planu Odbudowy.

Dlaczego warto spróbować

Proponowane rozwiązanie ma kilka istotnych zalet. Po pierwsze, IDBU 2.0 nadal byłby dobrowolny – nikomu niczego by nie narzucał, nie zabierał uprawnień ani tytułów. Po drugie, w ograniczonym stopniu angażowałby ministerstwo, które powinno jednak sprawować pieczę nad programem oraz, co kluczowe, zwiększać jego finansowanie. Po trzecie, gdyby w przyszłości ministrem nauki miała zostać jakaś nowa inkarnacja dr. hab. Czarnka, to IDUB 2.0 byłby trudny do zmanipulowania.

Czytaj też: Szykany w imię boże. Czarnek w starciu z naukowcami

Rzecz jasna zawsze można byłoby go zlikwidować lub zagłodzić, ale może zdążyłby wpłynąć na upowszechnienie się dobrych zwyczajów.

Artykuł wyraża osobistą opinię autora.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Mamy wysyp dorosłych z diagnozami spektrum autyzmu. Co to mówi o nich i o świecie?

Przez ostatnich pięć lat diagnoz autyzmu w Polsce przybyło o 100 proc. Odczucie ulgi z czasem uruchamia się u niemal wszystkich, bo prawie u wszystkich diagnoza jest jak przełącznik z trybu chaosu na wyjaśnienie, porządek. A porządek w spektrum zazwyczaj się ceni.

Joanna Cieśla
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną