Rynek

Rząd robi za mało i ślamazarnie. Firmy mogą nie doczekać pomocy

Z jednej strony mamy „narrację”, że rząd przygotowywał kraj na kataklizm już od 9 stycznia, z drugiej – rzeczywistość, która pokazuje, że ciągle jesteśmy w lesie. Z jednej strony mamy „narrację”, że rząd przygotowywał kraj na kataklizm już od 9 stycznia, z drugiej – rzeczywistość, która pokazuje, że ciągle jesteśmy w lesie. Dawid Żuchowicz / Agencja Gazeta
Każdy dzień zwłoki w udzieleniu pomocy firmom, które nie ze swojej winy zostały pozbawione zarobku, powiększa straty. Małe przedsiębiorstwa mogą już tej pomocy nie doczekać. Padną, pociągając na bruk pracowników.

Na konferencjach prasowych premier Morawiecki chwali się, że dobrze przygotował kraj do walki z pandemią koronawirusa. Gospodarkę ma ochronić tarcza antykryzysowa, która w telewizji prezentuje się atrakcyjnie – rząd na ratowanie przedsiębiorstw oraz ich pracowników przeznaczył aż 212 mld zł. Firmy, zwłaszcza te najmniejsze i bez żadnych oszczędności, spodziewały się, że tuż po wystąpieniu premiera będą mogły zwracać się po wsparcie. To złudzenia, bo rząd się nie spieszy. Słowa premiera to tylko barwna opowieść, której nie towarzyszy stosowny projekt ustawy. Bez ustawy o żadnej pomocy mowy nie ma.

Z jednej strony mamy więc „narrację”, że rząd przygotowywał kraj na kataklizm już od 9 stycznia, czyli od niespełna trzech miesięcy, z drugiej – rzeczywistość, która dowodzi, że ciągle jesteśmy w lesie. Ministerstwo Rozwoju zapewniało, że organizacje przedsiębiorców, skupione w Radzie Dialogu Społecznego, otrzymają do konsultacji projekt ustawy w ostatni piątek do południa, więc całe sztaby ekspertów stanęły w blokach startowych, gotowe do jego oceny i zgłoszenia ewentualnych poprawek. Nic z tego, w sobotę też projektu nie było. Może będzie w poniedziałek.

Czytaj też: Kraj w pandemii. Kto za to zapłaci?

Firmy czekają na wsparcie w gotówce

Są tylko przecieki, które budzą głęboki niepokój. Przedsiębiorstwa, z dnia na dzień pozbawione możliwości zarabiania pieniędzy, ponieważ albo musiały zaprzestać działalności (m.in. restauracje, sklepy przemysłowe w galeriach handlowych, kina, teatry, imprezy kulturalne i sportowe), albo straciły klientów, którzy powinni zostać w domu, gwałtownie potrzebują wsparcia finansowego. Czystej gotówki, aby wypłacić pensje pracownikom, którzy także przestali świadczyć pracę nie z własnej winy.

Otóż, jak wszystko na to wskazuje, o pieniądzach dla najmniejszych i średnich firm nie ma mowy. Bez niego zaś nie przeżyją, splajtują. I to jak najszybciej, żeby nie powiększać zadłużenia wobec pracowników, którym nie mają z czego wypłacić wynagrodzeń.

Czytaj też: Rząd w niedoczasie. Lepszy wirus własny niż obcy?

Pakiet antykryzysowy chudnie w oczach

Przedstawiciele pracodawców i pracowników skupionych w Radzie Dialogu Społecznego w oczekiwaniu na pakiet antykryzysowy apelują więc o „odważne działania, które zagwarantują bezpieczeństwo socjalne pracowników, ochronę miejsc pracy i pomoc w przetrwaniu firm”. Ich zdaniem skala tych zagrożeń nie została uwzględniona w pakiecie proponowanym przez premiera. Żeby nie wpaść w ogromną recesję, przedsiębiorstwa powinny otrzymać dużo większą pomoc. Natychmiast.

Analitycy twierdzą, że ten szumnie zapowiadany pakiet wyceniony na 212 mld zł chudnie w oczach. Janusz Jankowiak, ekonomista Polskiej Rady Biznesu, twierdzi, że jego największa część, czyli ok. 70 mld zł, to wartość rezerw obowiązkowych, jakie muszą mieć banki komercyjne. Ponieważ te rezerwy będą mogły być mniejsze o te 70 mld zł, banki będą mogły je wydać. Na co? Jankowiak przypuszcza, że po prostu kupią obligacje Skarbu Państwa. Dla małych i średnich firm, najpilniej potrzebujących wsparcia, pożytek z tego żaden.

Czytaj też: Gospodarcze domino ruszyło. Kogo dotknie wirus upadłości?

Kolejne 68 mld zł to koszt gwarancji, jakich państwo udzieli firmom zaciągającym kredyt, co także „misiów” (małych i średnich przedsiębiorstw) raczej nie dotyczy. Następne 30 mld w kolejnych latach państwo chce przeznaczyć na inwestycje publiczne. Gotówki, jaka zostaje na realną pomoc z budżetu, jest już tylko 38 mld zł. Gdy w końcu Ministerstwo Rozwoju napisze projekt ustawy, zobaczymy, na co zamierza ją przeznaczyć.

Odroczenia w spłacie podatków nie pomogą

Z dotychczasowych deklaracji rządu wynika, że zasadniczą częścią tarczy antykryzysowej mają być odroczenia w płaceniu podatków oraz składek na ZUS. Zdaniem Zbigniewa Żurka z BCC to pomoc pozorna. Cóż bowiem z tego, że firma nie będzie musiała zapłacić tych danin już teraz, skoro za trzy miesiące jej kasa pozostanie pusta, a dług wobec państwa będzie o wiele większy? Daniny na okres trzech miesięcy trzeba anulować, a nie zawieszać – postuluje BCC. A przedsiębiorcy, którzy się o pomoc do państwa zwrócą, nie powinni musieć wypełniać stosów formularzy uzupełnionych zaświadczeniami np. o niezaleganiu z podatkami. Wszystko należy radykalnie uprościć.

Żeby nieco poprawić płynność przedsiębiorstw, trzeba przyspieszyć zwrot podatku VAT oraz umożliwić firmom korzystanie ze środków zgromadzonych na osobnych kontach w ramach płatności podzielonej VAT. Zrozumiałe jest też, że w czasach zarazy lepiej nie udawać się do przychodni osobiście i L4 na telefon jest dużym ułatwieniem. Ale też okazją do wyłudzania zwolnień dla nieuczciwych. Więc pracodawcy oczekują, że koszt tych zwolnień, raczej nie dłuższych niż pięciodniowe, pokryje jednak budżet.

Czytaj też: Drożyzna się rozkręca: najbardziej ucierpią rodziny z dziećmi

Polskie przedsiębiorstwa zostawione same sobie

Oczekiwania, jakie mają przedsiębiorcy wobec rządu, są głośno przez nich formułowane za pośrednictwem Rady Dialogu Społecznego. Jeśli rząd nie wspomoże firm, nie będą w stanie ratować dochodów swoich pracowników. Jedne firmy, padając, pociągną za sobą inne. Kryzys się pogłębi. Rząd, który hojnie rozdawał pieniądze, teraz najwyraźniej zamierza na pomoc dla gospodarki przeznaczyć dużo mniej, niż wymaga tego sytuacja. I w dodatku robi to dość ślamazarnie. Jeśli nie potrafi szybko przygotować nawet projektu ustawy, to co będzie z rozporządzeniami, bez których nie zacznie ona działać?

Tymczasem wsparcie firm powinno być natychmiastowe, bo „kto szybko daje, dwa razy daje”. Rząd ciągle niczego nie daje i nie pomaga nawet tym firmom, które próbują jeszcze zarabiać. Wszyscy pracodawcy domagają się np. przedłużenia wiz i pozwoleń na pracę dla pracowników z Ukrainy, żeby nie musieli wyjeżdżać z Polski, gdzie są tak potrzebni. Żeby chętni do pracy nie musieli legitymować się stosownymi zaświadczeniami medycyny pracy, bo żadna medycyna pracy obecnie nie funkcjonuje. Okazuje się, że rzeczy tak proste do wykonania też są dla władzy za trudne. Wszystko, co wymaga szybkiej i sprawnej organizacji, okazuje się za trudne.

Więc premier Morawiecki w telewizji opowiada o sukcesach rządu w ratowaniu gospodarki przed koronawirusem, a polskie przedsiębiorstwa w tym samym czasie nie mogą się doczekać pomocy – nawet symbolicznej.

Czytaj także: Koronawirus zainfekował gospodarkę

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Kasowy horror, czyli kulisy kontroli u filmowców. „Polityka” ujawnia skalę nadużyć

Wyniki kontroli w Stowarzyszeniu Filmowców Polskich, do których dotarliśmy, oraz kulisy ostatnich wydarzeń w PISF układają się w dramat o filmowym rozmachu.

Violetta Krasnowska
12.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną