Dzisiaj już nie złożymy wniosku o tzw. Bezpieczny Kredyt 2 proc., chociaż jego nazwa brzmi dość ironicznie, jeśli popatrzymy na spustoszenie, jakiego dokonał. PiS przed wyborami liczył, że otwarcie szerokiego strumienia z dopłatami (oczywiście finansowanymi przez podatników) pozwoli mu utrzymać władzę. Poszedł zatem na całość – tani kredyt hipoteczny z dopłatami aż przez dekadę był dostępny dla wszystkich, którzy do tej pory nie mieli domu czy mieszkania i nie ukończyli 45 lat (w parach jedna z osób mogła być nawet starsza). Nie obowiązywało żadne kryterium dochodowe ani granica ceny za metr kwadratowy lokalu. Kredyt 2 proc. mógł wynieść maksymalnie 600 tys. zł, a wkład własny kolejne 200 tys.
Z destabilizacją rynku w Nowy Rok
Efekt okazał się łatwy do przewidzenia. Pula pieniędzy na dopłaty, zarezerwowana przez poprzedni rząd na drugą połowę 2023 r. (program ruszył w lipcu) oraz cały 2024 r., wyczerpała się już w grudniu 2023 r. Jeszcze przed świętami liczba podpisanych umów przekroczyła 55 tys., podczas gdy w pierwszym roku miało być ich, zgodnie z założeniami ustawy, zaledwie 10 tys. Bank Gospodarstwa Krajowego nie miał zatem wyjścia. Od dzisiaj nowych wniosków o dopłaty składać już nie można, a rozpatrzone będą tylko te, które wpłynęły do banków najpóźniej 31 grudnia.
Kredyt 2 proc. kompletnie zdestabilizował rynek nieruchomości w dużych miastach. Tam klienci przypuścili prawdziwy szturm na mieszkania z przedziału cenowego do 600 tys. zł. Deweloperzy oczywiście nie byli w stanie szybko wprowadzać do oferty nowych lokali, więc ceny eksplodowały. Jak wynika z danych portalu Rynekpierwotny.pl, najmocniej podrożały nowe lokale kosztujące między 400 a 600 tys. zł. W niektórych miastach, jak Warszawa czy Kraków, aż o kilkanaście procent w ciągu zaledwie pół roku. Z jednej strony zdesperowani klienci godzili się na te podwyżki, bo bali się końca programu. Słusznie, jak się okazało. A zarówno deweloperzy, jak i sprzedawcy na rynku wtórnym wykorzystywali okazję, windując ceny z miesiąca na miesiąc.
Czytaj także: Kredyt dla młodych – zarobek dla deweloperów. Ceny mieszkań biją kolejne rekordy
Za drogo i szkodliwie, a więc co dalej? 0 proc.?
Co dalej? Najpierw wszyscy musimy wziąć głęboki oddech. Przed nami zapewne chwila cenowej stabilizacji. Nowy rząd zapowiada, że wsparcie pozostanie, ale na innych warunkach. Zapewne pojawi się wreszcie kryterium dochodowe, czyli z dopłat nie skorzystają już wszyscy młodzi. Być może oprocentowanie kredytu będzie uzależnione od wysokości zarobków i liczby dzieci w gospodarstwie domowym. To pozwoliłoby Koalicji Obywatelskiej zrealizować swoją obietnicę kredytu mieszkaniowego 0 proc. Byłby on dostępny np. dla stosunkowo wąskiej grupy rodzin wielodzietnych o umiarkowanych dochodach. Na razie szczegółów brak, ale zwykła kontynuacja prezentu PiS na wybory nie wchodzi w grę. To nie tylko za drogie dla budżetu, ale też szkodliwe dla nas wszystkich. Poza, oczywiście, deweloperami i właścicielami mieszkań, którzy postanowili łatwo na nich zarobić. Jednak cenowa eksplozja ostatnich miesięcy oznacza, że dostępność nieruchomości dla zwykłych Polaków znacznie się pogorszyła. I z tym przykrym wnioskiem wchodzimy w Nowy Rok.
Czytaj także: Mieszkania i kredyty. Czy nowy rząd wejdzie na minę, jaką zostawia mu PiS?
Czas na budownictwo społeczne
Przyszłość dopłat to niejedyny problem rozchwianego rynku mieszkaniowego. Musimy budować więcej, jeśli ceny mają się ustabilizować. Bo o ich spadkach trudno na razie mówić. Deweloperzy chcą łatwiejszych procedur i dostępu do państwowych gruntów. Ale kluczem pozostaje rozwój budownictwa społecznego – przede wszystkim w gestii samorządów. Na tym polu całkowitą klęskę poniósł PiS i próbował ją przykryć właśnie dopłatami, które zwiększyły nierównowagę podaży i popytu. Teraz trzeba wreszcie wzmocnić tę pierwszą, a wsparcie ze strony podatników kierować nie na ślepo, jak dotąd, lecz w sposób racjonalny.