Jak dobrze wiadomo, odstrzał dzików zdarza się corocznie w Polsce i gdzie indziej, a u nas wcale nie jest największy, np. w Niemczech w 2018 r. odstrzelono ich ok. 800 tys., a więc czterokrotnie więcej niż między Bugiem a Odrą. Specjaliści powiadają, że wybicie części tych zwierząt jest konieczne dla zachowania równowagi w przyrodzie z uwagi na to, że dziki plenią się szybko, co sprawia, że ich populacja szybko się odtwarza. Dziki są tzw. wektorem (inni nazywają to rezerwuarem) wirusa ASF powodującego afrykański pomór świń. Jeśli dana hodowla jest zainfekowana, trzeba zabić wszystkie hodowane zwierzęta, co skutkuje olbrzymimi stratami ekonomicznymi. Okoliczność ta stanowi uzasadnienie dla akcji masowego polowania na dziki. Może być tak, że strzela się do nich z powodów łowieckich (równowaga w przyrodzie), a przy okazji walczy się z epidemią wywołaną przez ASF, lub też tak, że spełnia się przede wszystkim ten drugi cel, a przy okazji pierwszy.
To zrozumiałe, że decydujący głos winni mieć specjaliści, w tym przypadku weterynarze, zoolodzy i ekolodzy. Inni mogą być kibicami. To zrozumiałe, że ekolodzy ujmują się za zwierzętami, a rolnicy hodujący świnie kierują się własnymi interesami gospodarczymi. Nic też dziwnego w tym, że jedni i drudzy przesadzają w artykulacji swych postaw w rzeczonej sprawie.
Czytaj także: Wszystko, co warto wiedzieć o ASF i sposobach na zwalczenie wirusa
Jaki jest stosunek Polaków do zwierząt
Nie jestem specjalistą w wyżej wymienionych dziedzinach ani też nie zajmuję się ekologią. Wprawdzie sympatyzuję z tymi, którzy postulują zwiększenie ochrony zwierząt w Polsce, bo uważam, że stosunek Polaków do fauny, domowej i dzikiej, jest zły, nawet bardzo, ale rozumiem postawy innych. Sam jestem wegetarianinem i nie mam nic przeciwko zastąpieniu mięsa potrawami bezmięsnymi, niemniej nikogo nie namawiam do zmiany mięsożernego sposobu odżywiania się na inny. Trzeba być realistą i przyjąć do wiadomości, że nie da się obecnie rozwiązać kwestii żywnościowej wedle zasad wegetariańskich.
Inaczej wygląda zagadnienie warunków hodowli zwierząt na cele spożywcze i to, co dzieje się w ubojniach. Jest tajemnicą poliszynela, iż dzieje się źle i zwierzęta są traktowane okrutnie, czasem nawet bardzo. Podobnie uważam, że coraz mniej uzasadnione jest hodowanie zwierząt w celu produkcji wszelakiej odzieży, bo nie ma żadnego powodu, by preferować naturalne futra czy skóry w stosunku do sztucznych.
Weterynarze: za odstrzałem dzików, przeciw hodowli zwierząt futerkowych
To, że zabieram głos w sprawie polowań na dziki, nie wypływa z tego, że mam coś do powiedzenia ad meritum. W szczególności nie wiem, czy zabicie kilkudziesięciu tysięcy (niektórzy mówią nawet o 200 tys.) tych zwierząt stanowi skuteczne posunięcie w walce z wirusem ASF, czy też nie. Z tego, co usłyszałem, sprawa jest sporna – jedni (specjaliści) powiadają, że tak, inni (też specjaliści) że nie, a jeśli tak, to rozstrzygnięcie, czy trzeba oszczędzić zwierzęta, czy też preferować interes rolników, nie jest proste. Zabieram głos dlatego, że dostrzegam dużą dozę demagogii, zwłaszcza po stronie orędowników zabijania dzików z powodów sanitarnych, jak to się określa. A jeśli w jakiejś sprawie pojawia się demagogia i związana z nią hipokryzja, przypuszczam, że jest tu inne dno.
Czytaj także: Walka z dzikami jest absurdalna i nie wyeliminuje ASF
Lampka ostrzegawcza zapaliła się u mnie, gdy dowiedziałem się, że inicjatorem polowań jest Główny Lekarz Weterynarii. Nie znam p. Niemczuka, ale miałem okazję spotkać p. Jażdżewskiego, jego poprzednika – miało to miejsce na konferencji (bodaj w 2014 r.) poświęconej ubojowi rytualnemu. Byłem jednym z tych, którzy ostro krytykowali orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego z 2014 r. dopuszczające takowy ubój i to na skalę przemysłową. Zdumiałem się, obserwując zachowanie głównego krajowego weterynarza, który z niezwykłą gwałtownością bronił rytualnego sposobu uśmiercania zwierząt.
O ile mi wiadomo, większość weterynarzy, a także naukowców z uniwersytetów rolniczych podobnie zapatrywała się na dopuszczalność uboju interesu. Było jasne, że górę wzięły interesy hodowców i właścicieli ubojni, a nie troska o dobrostan zwierząt. W zeszłym roku brałem udział w telewizyjnej dyskusji na temat hodowli zwierząt futerkowych. Po jednej stronie posadzono tzw. obrońców zwierząt, w tym mnie, po drugiej hodowców i naukowców z Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie. Jedni i drudzy bardzo solidarnie bronili zasadności hodowli wedle norm obowiązujących w Polsce, czyli znacznie liberalniejszych niż europejskie, np. w kwestii liczby zwierząt przypadających na jedną klatkę. Ciekawe, że w sprawie polowań na dziki weterynarze i naukowcy są bardziej przeciw niż za.
Unia Europejska nie zaleca żadnej metody w walce z ASF!
Pomijając krajowego szefa weterynarzy, głównymi promotorami odstrzału dzików są dwaj ministrowie, mianowicie p. Ardanowski (od rolnictwa i rozwoju wsi, prywatnie rolnik) i p. Kowalczyk (od środowiska). Przebieg dyskusji był (i jest) mniej więcej taki. Gdy akcja została oficjalnie ogłoszona, naukowcy i ekolodzy zareagowali ostrzeżeniem, że może zakończyć się wybiciem całego gatunku w Polsce. Panowie Ardanowski i Kowalczyk zaczęli od razu przekonywać, że odstrzał ma być ograniczony i jego rozmiary nie przekraczają tego, co dzieje się każdego roku.
Ale jeśli tak, to nie ma powodu uzasadniać całej akcji względami sanitarnymi. Wykonawcami mieli być myśliwi. Pan Malec, przewodniczący Polskiego Związku Łowieckiego, poinformował, że spełnią obowiązek i zrealizują wytyczne ministerstw. Dość osobliwe stanowisko, ponieważ PZŁ nie jest instytucją podlegającą administracji państwowej.
Czytaj także: Chore świnie idą na Świnoujście
Z drugiej strony wielu myśliwych wyrażało wątpliwości, czy powinno wziąć udział w masowym zabijaniu zwierząt. Chodziło m.in. o strzelanie do ciężarnych loch i takich, które prowadzą warchlaki. Pan Ardanowski stwierdził, że jeśli myśliwi nie podporządkują się jego zaleceniom, to państwo będzie musiało zareagować, aczkolwiek nie wyjawił, jak. Pan Kowalczyk, poparty przez p. Dudę (prezydenta), zapowiedział, że wyda zalecenie, aby nie zabijać samic w ciąży i młodych, ale, po pierwsze, jak powiadają specjaliści, trudno ocenić, czy locha jest ciężarna z kilkudziesięciu metrów, a po drugie, niektórzy zwolennicy odstrzału argumentują, że trzeba zabijać przede wszystkim warchlaki, gdyż one są głównym wektorem przenoszenia wirusa ASF.
Pan Ardanowski w cudacznym czepku i stroju grzmiał (dosłownie), że Komisja Europejska jest za odstrzałem dzików i dziwi się, że opozycja, chociaż jest przeciw akcji, nie protestuje. Po prawdzie rzeczniczka KE stwierdziła, że odstrzał dzików jest jedną z możliwych metod walki z afrykańskim pomorem świń i, jak rozumie, Polska zamierza skorzystać z tej metody. Kancelaria Prezydenta RP wydała takie oto oświadczenie: „W trakcie spotkania [p. Dudy z oboma ministrami] omówiono kwestię zasadności odstrzału dzików w Polsce i w innych krajach europejskich jako formy zapobiegania i zwalczania ASF, zalecanej przez UE”. Pretensja do oceniania tego, co dzieje się w „innych krajach europejskich”, jest nawet zabawna, natomiast nie jest prawdą, że UE cokolwiek zaleca.
Ewa Siedlecka: Etyka myśliwego
Władza manipuluje w sprawie odstrzału dzików
Elementy demagogii są od razu widoczne w wyżej przedstawionym streszczeniu dyskusji. Strona rządowa najwyraźniej manipuluje, gdyż, po pierwsze, mąci rozmiarami odstrzału, po drugie, zmienia uzasadnienie w materii celu całej akcji, po trzecie, zajmuje niejasne stanowisko w sprawie tzw. szczegółów humanitarnych (sprawa ciężarnych loch i warchlaków – to, że nie strzela się do nich, należy do elementarza kodeksu etyki myśliwego), po czwarte, nadużywa stanowiska KE dla uzasadnienia swojego postępowania, po piąte, próbuje wymusić działania wykonawców za pomocą nieokreślonych gróźb.
Dodatkowo zwolennicy odstrzału dzików w ogóle nie polemizują z argumentami strony przeciwnej, która wskazuje, że zmniejszenie populacji dzików nie przyczyni się do zabezpieczenia przed dalszym rozpowszechnianiem się epidemii afrykańskiego pomoru świń, zarażających się nie bezpośrednio od dzików, ale od człowieka (to on jest jednym z wektorów) i za pośrednictwem innych kanałów (np. tego, co pochodzi z lasów). Pan Kowalczyk z wrodzoną sobie dobroduszną naiwnością powiada, że odstrzał dzików zmniejszy prawdopodobieństwo zarażenia wirusem ASF, ale ignoruje ostrzeżenia, że mobilność przepłoszonych dzików może doprowadzić do ich inwazji na tereny wolne od choroby. I wreszcie tzw. sanitarny odstrzał dzików trwa już parę lat, ale nie zmniejszyło to zachorowań na afrykański pomór świń. Dane świadczą o czymś przeciwnym, co wskazuje, że owe inne wektory stanowią poważniejsze zagrożenie.
Odpowiedzialność zrzuca się na dziki
O co więc chodzi? Okazuje się, że 74 proc. polskich gospodarstw, przede wszystkim indywidualnych, hodujących świnie nie ma właściwej bariery sanitarnej. I tu jest pies (czy też dzik) pogrzebany. Rodzime rolnictwo nigdy nie grzeszyło nadmiernym poziomem higieny. To nie przeszkadzało w produkcji zdrowej żywności, ale masowa hodowla, nawet indywidualna, zmieniła standardy, zwłaszcza w sytuacji epidemii wywołanej wirusem ASF. Władza, zarówno poprzednia, jak i obecna, nie ma pomysłu, co z tym zrobić, np. nieznane są koszty doprowadzenia gospodarstw do należytego poziomu sanitarnego. Więc najlepiej przenieść odpowiedzialność na dziki.
Nawet jeśli, co jest bardzo prawdopodobne, akcja odstrzału niczego nie zmieni (lub da minimalne efekty), pp. Ardanowski i Kowalczyk będą mogli z dumą oświadczyć, że zrobili wszystko, co możliwe, ale z tzw. powodów obiektywnych ich wysiłki nie przyniosły efektu. Niewykluczone, że p. Morawiecki wskaże na wyjątkową intensywność grzesznych uczynków mieszkańców Polski, zwłaszcza tych, którzy nie kochają Polski tak jak on, jako na przyczynę neutralności sił nadprzyrodzonych w walce dobrej zmiany z afrykańskim pomorem świń.
Czytaj także: Trzy kwestie, które pomogą zrozumieć zamieszanie z odstrzałem dzików
PiS dobry dla zwierząt? Wybiórczo
PiS ma jeszcze jeden trudny problem. Partia ta epatowała swoim pozytywnym stosunkiem do praw zwierząt. Faktycznie, sędziowie Trybunału Konstytucyjnego związani z PiS głosowali przeciwko ubojowi rytualnemu. Jeszcze raz okazało się, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Projekt ustawy o ochronie zwierząt, dość radykalny, poszedł do kosza, a zachowały się z niego marne resztki, np. regulacja długości łańcucha trzymającego psa na uwięzi, ale toleruje się okrucieństwa związane z hodowlą zwierząt futerkowych.
Mataczenie pp. Ardanowskiego i Kowalczyka w sprawie odstrzału dzików należy tłumaczyć jako próbę przekonania, że i owszem, „my szanujemy zwierzęta, ale, panie dzieju, bardziej ludzi, i dlatego trzeba zabić trochę dzików z powodów sanitarnych”. Jeśli obaj panowie ministrowie mają rację, że rozmiary odstrzału nie przekraczają kwot z lat poprzednich, to nie ma powodu powoływać racji sanitarnych jako głównych. Wystarczyłoby powiedzieć, że względy czysto łowieckie wymagają regulacji krajowego stada dzików, a przy okazji może to mieć znaczenie dla zmniejszenia groźby epidemii. To jednak nie dostarczyłoby pretekstu dla samochwalstwa z powodu nadzwyczajnego sukcesu i wyciągania politycznych profitów z mącenia obywatelom w głowach. Tako toczy się polski światek, sanitarnie przaśny, ale ponuro własny. Jeszcze raz prymitywnie pojmowany interes polityczno-ekonomiczny wygrał z racjonalnością nakazującą poprawę standardów hodowli.
Czytaj także: Czy protesty przeciw rzezi dzików mają dla PiS znaczenie?
Słuszna racja obrońców dobrej zmiany
PS Pan Bukowski Jerzy, dr filozofii, napisał tak: „Skoro rząd zaproponował myśliwym zintensyfikowanie w najbliższym czasie polowań na dziki w związku z panującą w Polsce epidemią roznoszonej przez nie groźnej choroby, opozycja natychmiast wzięła je w obronę. Nie zważając na pozytywną opinię kompetentnych instytucji europejskich w owej materii oraz od dawna obowiązujące w naszym kraju roczne limity odstrzału tych zwierząt wrogowie obecnej władzy uznali, że przytrafiła im się znakomita okazja do zaatakowania jej i postanowili wyprowadzić tłumy swoich zwolenników na ulice, aby dały wyraz miłości do dzików. (...) Wilczym – nomen omen – prawem opozycji jest krytykowanie rządu za wszystko i nieustannie. Warto jednak, aby jej liderzy zastanowili się wcześniej, czy nie przekroczą aby granic śmieszności, wzywając do protestów w sprawach, które nie są tego warte”.
Cóż, dr filozofii Sowiniec, niezłomny bojownik w usprawiedliwianiu wszystkiego, co wymyśli dobra zmiana, oparł się na wielu źródłach, ale tylko usprawiedliwiających jego pogląd. Typowy prawicowy obiektywizm okraszony retoryką, że inni przekraczają granice śmieszności. Radziłbym, aby p. Bukowski przypatrzył się samemu sobie pod tym względem. Rzeczony filozof ma bardzo poważny problem epistemologiczny, bo nie wie, dlaczego jedna z posłanek Nowoczesnej (p. Lubnauer) ma ksywę Staszek (o ile w ogóle tak jest). Jeśli ktoś może dr. filozofii Bukowskiego oświecić w tej sprawie, niech uczyni to na jego (Sowińca) blogu. Oszczędzi mu katuszy poznawczych, które zawsze przeżywają wyznawcy prawdy absolutnej, o ile zdarzy im się pozostawać w stanie niepewności. Dla porządku nie wypowiadam się w sprawie tego, czy opozycja kieruje się miłością do dzików, czy czymś innym. Pan Bukowski ma w tej sprawie tzw. słuszną rację.
Czytaj także: Co władza ma do dzika?