Społeczeństwo

Religia w szkole – nieobowiązkowa i szkodliwa

Krzyże do powieszenia w klasach Krzyże do powieszenia w klasach Artur Kubasik / Agencja Gazeta
30-letnie dzieje opanowywania szkolnictwa przez kler i jego ideologię pokazują, jakim strasznym błędem (żeby nie powiedzieć: zdradą interesu narodowego) było wpuszczenie Kościoła do polskich szkół.

Biskup Marek Mendyk, przewodniczący Komisji Wychowania Katolickiego Konferencji Episkopatu Polski, w oświadczeniu dla PAP zawarł kościelną interpretację przepisów dotyczących organizacji nauczania religii w szkole. Przypomniał smutną prawdę, że zgodnie z rozporządzeniem Ministerstwa Edukacji Narodowej z 1992 r. szkoły muszą organizować dwie lekcje religii tygodniowo, a jeśli miałaby być tylko jedna, to w szczególnych przypadkach i za zgodą biskupa. Jakież to smutne i poniżające, że polski urzędnik musi suplikować do urzędnika podległego obcemu państwu... Cóż, taką Polskę urządziły nam posolidarnościowe elity. Ponadto zdaniem biskupa religia nie jest przedmiotem dodatkowym, lecz do wyboru – przedmiotem, „który staje się obowiązkowy po złożeniu stosownego oświadczenia przez rodziców lub pełnoletnich uczniów”.

Status religii w polskiej szkole

Nisko upadliśmy – dawno już ostrzegano, że wprowadzenie alternatywy religia – etyka będzie oznaczać podniesienie statusu lekcji religii z „przedmiotu dodatkowego/nadobowiązkowego” do statusu „przedmiotu do wyboru”. A jednak to nieprawda. Biskup Mendyk sugeruje, że status lekcji religii nie jest równy, lecz wyższy niż status zajęć nieobowiązkowych, czyli takich jak np. kółka zainteresowań. Ma to wynikać z faktu, że od momentu zapisania się na lekcje religii uczęszczanie na nie staje się obowiązkiem ucznia.

Otóż nie, nie staje się w innym znaczeniu obowiązkiem niż w przypadku, dajmy na to, kółka matematycznego. Staje się zobowiązaniem uczniowskim, a więc pewnym obowiązkiem moralnym. Nie jest i być nie może obowiązkiem z mocy przepisu. Wolność religijna oznacza bowiem, że każdy w dowolnym momencie może zaprzestać udziału zarówno w praktykach religijnych, jak i w formacji religijnej, której odmianą są szkolne lekcje religii.

Kościół ingeruje w świeckie szkolnictwo

Wbrew pozorom nawet wola rodziców nie jest w stanie zobowiązać dziecka do uczestnictwa w takich lekcjach i nie wyposaża szkoły (ani tym bardziej czynników kościelnych) do stosowania represji bądź środków przymusu w przypadku, gdy dziecko (nawet małe) odmówiło chodzenia na religię. Konstytucyjne prawa dziecka stoją bowiem ponad prawem rodziców do wychowania dziecka w wierze. W razie stosowania wobec dziecka jakichkolwiek kar za odmowę udziału w lekcji religii, niezależnie od stanowiska rodziców, sąd musiałby przyznać rację dziecku, gdyby do odnośnego procesu doszło. To sytuacja raczej teoretyczna, ale prędzej czy później pewnie doczekamy się takiego procesu. Nie można wykluczyć, że nieuczestniczenie w lekcjach religii może skutkować obowiązkiem uczestnictwa w lekcjach etyki, czyli pewnym wtórnym przymusem, będącym konsekwencją ingerencji religii w świeckie szkolnictwo.

Katecheza – na której lekcji?

Z przepisów oraz z wysokiego statusu lekcji religii biskup wyprowadza wniosek, iż nie ma podstaw do żądań, aby lekcje religii organizowano wyłącznie na pierwszych i ostatnich godzinach, tak jak w przypadku innych zajęć nieobowiązkowych. Nie jest to takie pewne, gdy chodzi o stan prawny, a już z pewnością budzi sprzeciw moralny.

Skazywanie na „okienka” dzieci niewierzących jest szykaną, a przez małe dzieci może wręcz zostać potraktowane jako kara za niechodzenie na religię; w przypadku zaś dzieci przedszkolnych wyprowadzanie tych niechodzącym na religię do innej sali (co jest przez nie jednoznacznie odbierane jako kara) stanowi gwałt na ich psychice i powinno być prawem zakazane, nie mówiąc już o tym, że samo w sobie – jako trwająca od trzech dekad haniebna praktyka – jest wystarczającym powodem do zmiany prawa i trwałego usunięcia Kościoła z terenu przedszkoli.

Szkoła nie ma prawa wiedzieć, które dzieci są wierzące

Oprotestowanie przez biskupa Mendyka pojawiających się w niektórych szkołach deklaracji (formularzy), w których rodzice pytani są o to, czy życzą sobie, czy też nie udziału ich dziecka w lekcjach religii, jest poniekąd słuszne. Oczywiście biskupowi chodzi o to, by alternatywa „tak” lub „nie” nie stwarzała okazji do grzesznych rozważań nad ewentualnym nieuczęszczaniem przez dziecko na religię. Tak naprawdę jednak nakazane przez rozporządzenie zbieranie deklaracji rodziców odnośnie do udziału nieletnich uczniów w lekcjach religii jest nielegalne z punktu widzenia konstytucji, bo narusza prawo obywatela do zachowania pełnej dyskrecji w sprawie jego (jej) przekonań religijnych. Jest to zresztą jeden z koronnych argumentów przeciwko legalności religii w szkole – szkoła nie ma prawa wiedzieć, które dzieci są wierzące, a które nie. Podnoszony argument, jakoby uczęszczanie na religię nie było równoznaczne z deklaracją przynależności religijnej, a nieuczęszczanie z nieprzynależnością do danego Kościoła, jest tak obłudny i absurdalny, że nie zasługuje na odpowiedź.

Niekonstytucyjność nauczania religii w szkole polega nie tylko na braku dyskrecji, do której obywatel ma prawo, lecz również drastycznej kolizji treści nauczania z porządkiem aksjologicznym państwa wyrażonym w konstytucji. Kościół uczy dzieci skrytej pogardy dla osób homoseksualnych oraz „seksualizuje” je, poruszając we wścibski i godzący w ich delikatność sposób tematy masturbacji i pornografii. Ponadto krzywdzi dzieci, całkowicie bezpodstawnie wmawiając im naiwne i fałszywe przekonanie, iż nie są naprawdę śmiertelne, gdyż po śmierci wstaną z grobu, by żyć w raju. Tego rodzaju okłamywanie dzieci prowadzi do zaburzonego, fałszywego oglądu przez późniejszych dorosłych najważniejszych aspektów kondycji ludzkiej.

Czy państwo powinno finansować katechezę?

Ludzie żyjący w stanie iluzji i zakłamania odnośnie do fundamentalnych okoliczności egzystencji, jak śmiertelność, są w niewybaczalny sposób krzywdzeni. Państwo nie ma prawa do tego się przyczyniać. Dzieci podlegają specjalnej ochronie konstytucyjnej, której organizowanie lekcji religii katolickiej w szkołach wprost się sprzeniewierza. Ponadto jest czymś uwłaczającym godności państwa polskiego i niezgodnym z polską racją stanu, aby ze środków publicznych finansowano działalność wychowawczą i edukacyjną, której merytoryczną zawartość definiuje wyłącznie obce państwo (Stolica Apostolska), podczas gdy Rzeczpospolita Polska występuje tu jedynie w roli posłusznego, biernego i bezwolnego płatnika. Państwo musi mieć wpływ na to, za co płaci.

Nie da się też pogodzić z neutralnością religijną państwa opłacania przez nie nauczania religii – państwo może bowiem łożyć wyłącznie na cele, które znajdują uzasadnienie w porządku prawnym, a więc – w przypadku edukacji – na nauczanie treści uznanych przez naukę; co do treści religijnych państwo zaś nie może twierdzić, że są one prawdziwe (czy też fałszywe), wobec czego nie ma powodu przykładać się do ich propagowania.

Religia w szkole bez ustawy

Na żądanie Kościoła lekcje religii wprowadzono do szkół w 1990 r. bez żadnych konsultacji społecznych ani decyzji Sejmu. Premier Tadeusz Mazowiecki z szefem MEN prof. Henrykiem Samsonowiczem posłużyli się formą „instrukcji” ministerialnej. W ten sposób rozpoczął się proces klerykalizacji szkoły, którego rezultatem jest narodowo-katolickie zindoktrynowanie współczesnej młodzieży oraz zapaść demokracji. 30-letnie dzieje opanowywania szkolnictwa przez kler i jego ideologię pokazują, jakim strasznym błędem (żeby nie powiedzieć: zdradą interesu narodowego) było wpuszczenie Kościoła do polskich szkół.

Sprawy zaszły tak daleko, że powiedzenie „stop” niczego już nie zmieni. „Stop” trzeba było powiedzieć trzy dekady temu. W wolnej Polsce trzeba będzie wypowiedzieć konkordat i raz na zawsze, ostatecznie i nieodwołalnie oczyścić szkoły z homofobii i wszelkich ideologii obiecujących rajskie rozkosze, a nawet nieśmiertelność w zamian za posłuszeństwo jedynie słusznej władzy czy religii. W wolnej Polsce nie ma miejsca dla religii w szkole.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama