Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Wyzwiska, szarpanie, bicie. Tak się traktuje dziennikarzy na demonstracjach

Świąteczny Piknik Antyfaszystowski 2019 Świąteczny Piknik Antyfaszystowski 2019 WILK / Polityka
Nietykalność osobista i prawo prasowe stały się martwymi przepisami. Są chwile, gdy obsługujący manifestacje reporterzy dokumentują wydarzenia w warunkach zagrożenia zdrowia lub życia.
Marsz Niepodległości 2017WILK/Polityka Marsz Niepodległości 2017

Prasa wciąż zbyt rzadko podejmuje alert w zetknięciu z przypadkami naruszeń wobec swoich przedstawicieli. Wybuchają krótkie medialne burze, a potem temat gaśnie. Jak każdy inny. Dzieje się tak chyba dlatego, że wciąż nie ma wypracowanego mechanizmu, jak reagować w obliczu zagrożenia wolności. A to umacnia sprawców w ich bezkarności.

Czy prawo prasowe wciąż chroni media?

W art. 6.4. Prawa prasowego zapisano: „Nie wolno utrudniać prasie zbierania materiałów krytycznych ani w inny sposób tłumić krytyki”. W art. 44.1: „Kto utrudnia lub tłumi krytykę prasową – podlega grzywnie albo karze ograniczenia wolności”. W najsilniejszym art. 43: „Kto używa przemocy albo groźby bezprawnej w celu zmuszenia dziennikarza do opublikowania lub zaniechania opublikowania materiału prasowego albo do podjęcia lub zaniechania interwencji prasowej – podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”.

Jak w kontekście tych przepisów interpretować np. przetrzymywanie reporterów w radiowozie czy kordonie? Jak mówić o możliwości zbierania materiałów krytycznych, jeśli są usuwani z demonstracji?

22 stycznia 2019 r. podczas pikiety pod hasłem „TVoja wina” przed siedzibą TVP Info policja przetrzymywała w radiowozie dziennikarkę TOK FM Hannę Zielińską. Funkcjonariusze chcieli ją wylegitymować, mimo że miała przy sobie legitymację prasową. „Akcji przygląda się policja, wołana przez demonstrujących na pomoc – komentowała na bieżąco Zielińska. – Obie służby [policja i ochrona w budynku] informuję, że jestem dziennikarką i dokumentuję. Zostaję jednak wyciągnięta za ramię jako – jak mi powiedział jeden z policjantów – »uczestniczka zgromadzenia«. Operator TVP Info filmuje bez zakłóceń. Zostaję odizolowana i skierowana do radiowozu na rewizję osobistą”. Do przeszukania nie doszło, ale dziennikarka nie mogła wyjść z radiowozu.

Inny przykład. 1 sierpnia 2019 r. po interwencji wobec Obywateli RP protestujących na pl. Krasińskich przeciw homofobicznej retoryce nacjonalistów policja wyprosiła z miejsca kilkunastu dziennikarzy. Zostali usunięci na prośbę organizatora demonstracji, która jeszcze się nawet nie zaczęła.

Potem w to samo miejsce wszedł idący z ronda de Gaulle’a Marsz Powstania Warszawskiego organizowany m.in. przez nacjonalistyczne Roty Niepodległości, a ze sceny padły słowa Kai Godek o „prowokatorach z legitymacjami lewackich portali”, którzy „prosili się, żeby ktoś im coś zrobił”. Policja nie reagowała. Nie reagowała także, gdy rzecznik Młodzieży Wszechpolskiej Mateusz Marzoch wskazał palcem ze sceny dziennikarza OKO.press Macieja Piaseckiego i nazwał go „pseudodziennikarzem lewackiej szczujni”. Piasecki został wyproszony, a następnie był legitymowany i przetrzymywany w otoczeniu funkcjonariuszy.

Czy policja przekracza uprawnienia?

Najpoważniejszy incydent 1 sierpnia to interwencja wobec fotoreportera „Gazety Wyborczej” Jędrzeja Nowickiego. Funkcjonariusze zastosowali chwyt obezwładniający i rzucili go na ziemię, choć aktywiści krzyczeli, że to dziennikarz. „GW” napisała do szefa stołecznej policji: „W trakcie wykonywania tych zawodowych, dziennikarskich czynności fotoreporter znalazł się w pobliżu grupy policjantów, z których jeden chwycił go za szyję, a następnie popchnął i powalił na ziemię. Dziennikarz upadł na bruk wraz ze służbowym sprzętem służącym do rejestracji tego typu wydarzeń. Nasz dziennikarz nie był członkiem kontrmanifestacji, zaś policjanci byli informowani, że mają do czynienia z fotoreporterem”.

15 sierpnia na Świątecznym Pikniku Antyfaszystowskim dwóch funkcjonariuszy wyprowadziło Martę Bogdanowicz z Video-KOD, która miała legitymację prasową. Dziennikarka była przetrzymywana w kordonie i legitymowana, co oznacza, że zostaną jej postawione takie same zarzuty jak aktywistom.

Wydarzyło się wtedy jeszcze coś – policja wyprosiła wszystkich dziennikarzy sprzed kordonu. Na Nowym Świecie trwała wówczas interwencja. Policjanci wynosili aktywistów z miejsca demonstracji w głąb bocznej, wąskiej ulicy. Tam stał drugi, mniejszy kordon, gdzie zniesionych legitymowano. Nagle ludzie przetrzymywani za tym kordonem zaczęli krzyczeć – reagowali na skucie kajdankami aktywisty, który nie chciał pokazać policjantowi telefonu komórkowego. Dziennikarze rzucili się w tamtą stronę. Biegli fragmentem bocznej ulicy, która była wcześniej dla nich dostępna (tak jak dla przypadkowych przechodniów). Ale gdy zaczęli robić zdjęcia i nagrywać, funkcjonariusze ich wyprosili.

Zaczęło się od utrudniania i obrażania słowami

Należy podkreślić, że incydenty wobec dziennikarzy z czynnym udziałem policji są jak dotąd stosunkowo rzadkie. W Warszawie to kilka, kilkanaście sytuacji w ciągu czterech lat wzmożonych manifestacji. Więcej naruszeń zdarzyło się w relacji media–demonstrujący.

Sytuacje gdy dziennikarze są obrażani i wyzywani, dotykani czy odpychani, są na ulicach niemal normą, bo protestującym wydaje się, że mogą sami wymierzać sprawiedliwość. W grudniu 2016 r. podczas fali protestów pod Sejmem, kiedy rozstrzygały się losy sądownictwa i gdy (nomen omen) broniono wolności mediów, demonstranci uniemożliwiali pracę reporterowi Telewizji Polskiej. Trąbili mu wuwuzelami wprost do ucha. To utrudnienie dla pracy, ale i zagrożenie dla zdrowia – od tak głośnego dźwięku można stracić słuch, doznać urazu błędnika, szoku, a nawet zawału serca.

Demonstrujący pod Sejmem nie raz świecili latarkami prosto w oko kamery. Krążyli dookoła nadających relacje dziennikarzy, dogadywali i wykrzykiwali rozmaite hasła – żeby relacje były niemożliwe do emisji na antenie albo żeby było słychać na nich „niepożądany politycznie” przekaz. W tzw. Miasteczku Wolności – namiotowej pikiecie przed Sejmem – jeden z prodemokratycznych aktywistów brutalnie wyzwał dziennikarkę TVP.

Z kolei w 2018 r. agresywni uczestnicy Marszu Niepodległości wyzywali i zaatakowali dziennikarza „Gazety Wyborczej” realizującego transmisję live. Regularnie obrażani, popychani, odsuwani (np. przez przeciwników Marszów Równości) są nadający transmisje live reporterzy OKO.press Anton Ambroziak i Maciej Piasecki. Ten ostatni został ostatnio pobity w Lublinie.

Gdy po 11 listopada 2017 r. szerokim echem odbiło się pobicie „14 kobiet z mostu” przez uczestników Marszu Niepodległości, w cieniu pozostał incydent uderzenia fotografa przez służby porządkowe tej imprezy. Chciał wykonać zdjęcie z przodu marszu. I został uderzony w pierś przez ubraną w pomarańczowe kamizelki ochronę. Jeśli tak zachowuje się przeszkolona ochrona jednego z największych, cyklicznych marszów w Europie, to mówi to więcej o nacjonalistach niż wszystkie hasła czy agresywne reakcje mniej lub bardziej przypadkowych uczestników tej manifestacji.

Gdzie są granice przyzwoitości

To był pierwszy fizyczny atak na dziennikarza, jaki widziałam na własne oczy. Gdy wróciłam potem na pobliskie rondo de Gaulle’a, licząc, że uda mi się odnaleźć zaatakowanego, zepchnął mnie z ulicy tzw. Czarny Blok organizowany przez ultraskrajną, promującą rasistowskie hasła grupę Szturmowcy. Wrzeszczeli: „Won stąd!”.

Sądziłam, że to emocja chwili. Nic, co mogłoby się przerodzić w groźną dla życia sytuację. Doszło do takiej dwa miesiące później w Częstochowie podczas pielgrzymki kibiców na Jasną Górę, gdy uczestnicy zaatakowali pokojową pikietę Obywateli RP i palili ich banery. 13 stycznia 2018 r., gdy trzymałam aparat przy oku, jeden z kiboli położył mi swoją głowę na pierś i pchał z całej siły, żeby utrudnić mi pracę. Gdy spytałam, w czym rzecz, odpowiedział: „Głowa mnie boli”. Gdy kibole i członkowie ONR ruszyli na Obywateli RP, podpalili i wyrwali im baner, a ich samych odciągnęli w bok, nagrywałam film. Mimo że miałam na sobie odblaskową kamizelkę, kibole uderzali mnie od tyłu w bark tak, że niemal traciłam równowagę. Krzyczeli: „Opuść ten aparat!”. Nie reagowałam. Popychali mnie i otoczyli.

To był jakiś ponury spektakl nienawiści, wrzasków, palenia i kopania skrawków wyrwanych z rąk Obywateli RP transparentów, w tym tego z napisem „Tu są granice przyzwoitości”. Po zmroku przed klasztorem palił się ogień i atakowano ludzi. Umundurowanej policji zabrakło.

Zaczęło się bicie przedstawicieli mediów na ulicy

W sierpniu 2018 r. po delegalizacji Marszu Powstania Warszawskiego, zorganizowanego przez stowarzyszenie Marsz Niepodległości, z udziałem m.in. Obozu Narodowo-Radykalnego (ONR) czy Młodzieży Wszechpolskiej (MW), dwóch umięśnionych napastników w koszulkach ONR zaatakowało grupkę Obywateli RP „za transparent”, którego nawet nie rozwinęli. Policja pojawiła się niemal natychmiast. W tym samym czasie młody mężczyzna zaatakował fotoreportera. Złapał za aparat, zasłonił go z przodu i próbował wyrwać. Potem pojawił się przy mnie – chwycił za obiektyw i szarpał. Oboje z fotografem krzyczeliśmy: „Media! Media!”, „Co pan robi?!”. Napastnik złapał mnie za ramię (siniaki nie schodziły jeszcze przez miesiąc) i próbował przewrócić. Policja, która była kilka metrów dalej, nie reagowała.

Ten sam napastnik rozbił później aparat innemu fotoreporterowi. Ostatecznie został zatrzymany.

I jeszcze najnowsza historia. We wrześniu policji udało się odnaleźć w tłumie i zatrzymać jednego z agresorów odpowiedzialnych za zaatakowanie dziennikarzy OKO.press na II Marszu Równości 2019 r. w Lublinie. Fotoreporterka Agata Kubis została wtedy zraniona w głowę, ktoś rzucił w nią puszką z napojem.

Na tym samym marszu pobito wspomnianego Macieja Piaseckiego. Na nagraniu widać, że został uderzony pięścią w twarz, szarpano go i kopano. Rozbito mu także telefon, którym realizował transmisję na żywo. Nie wiadomo, czy sprawcy zostali zatrzymani i czy odpowiedzą za ten atak.

W obronie praw dziennikarzy poszkodowanych w Lublinie stanęła m.in. Helsińska Fundacja Praw Człowieka, uznając te ataki za naruszenie wolności słowa. Organizacja wezwała służby do podjęcia skutecznego śledztwa. „Każda próba zastraszenia lub atakowania dziennikarzy stanowi nie tylko zagrożenie dla ich zdrowia i życia, ale także jest oczywistą ingerencją w wolność słowa” – czytamy w oświadczeniu HFPC. „Stworzenie warunków zapewniających dziennikarzom bezpieczeństwo osobiste stanowi najbardziej podstawowy warunek swobodnego przekazywania przez nich informacji oraz skutecznego wypełniania funkcji tzw. publicznego stróża w demokratycznym społeczeństwie”.

Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną