Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Mamy zapaść w lecznictwie. To uboczny skutek pandemii

Dziś w Polsce można mówić o zapaści w lecznictwie. Dziś w Polsce można mówić o zapaści w lecznictwie. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta
Oddziały są praktycznie wypełnione do ostatniego łóżka, o ok. 10 proc. wzrosła liczba pacjentów z zaawansowanym rakiem płuc – to sytuacja postpandemiczna. Ale jest jeden pozytywny efekt koronawirusa: wzrosła świadomość zdrowotna Polaków.

Już przed pandemią mieliśmy do czynienia z czymś, co nazywa się niezaspokojonymi potrzebami zdrowotnymi. Z różnych powodów system nie dostarczał świadczeń, które powinien był dostarczyć – tłumaczy prof. Andrzej Fal, alergolog i ekspert w dziedzinie ochrony zdrowia związany z Uniwersytetem Medycznym we Wrocławiu. Pandemia tylko ten dług powiększyła. Z danych Narodowego Funduszu Zdrowia wynika, że w 2020 r. nie wykonano od 30 do 60 proc. świadczeń w różnych zakresach medycyny, co np. w przypadku pacjentów chorych przewlekle oznacza szybszy postęp choroby.

Hematolog z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu prof. Tomasz Wróbel nie kryje, że w jego specjalizacji zauważalne jest zjawisko opóźnionego dostępu do terapii, rozpoznania choroby w bardziej zaawansowanych stadiach albo stanach, które lekarze ostatni raz notowali 20 lat temu. Pacjenci zjawiają się osłabieni, na noszach, prosto z karetki. – Trafił do nas na oddział pacjent, który w czasie pandemii miał tylko teleporady. Ale na podstawie rozmowy telefonicznej czasami ciężko rozpoznać chłoniaka czy szpiczaka plazmocytowego, ponieważ ich objawy są niespecyficzne – przyznaje prof. Wróbel.

I dodaje: – Można mówić o pewnej zapaści w lecznictwie.

Nie wszystko leczy się ambulatoryjnie

Prezes Oddziału Poznańskiego Polskiego Towarzystwa Reumatologicznego prof. Piotr Leszczyński mówi wprost: – Pacjentów jest zdecydowanie więcej. Oddział Reumatologii Szpitala im. J. Strusia w Poznaniu, na którym pracuje, jest obłożony praktycznie w 100 proc. Przyjeżdżają tu osoby z całej Polski. W miesiącu hospitalizuje się ok. 150 chorych, a przyszpitalna poradnia wróciła do normalności już 1 czerwca 2021 r. W czasie pandemii oddział reumatologiczno-internistyczny został wyznaczony do leczenia przez pełne 18 miesięcy tylko pacjentów zakażonych SARS-CoV-2 i chorujących na covid-19. Wśród nich tylko niewielka część miała jednocześnie chorobę reumatyczną. W efekcie leczenie stałych – i trudnych – pacjentów zostało zdezorganizowane. I to dramatycznie.

Kilkoro naszych najtrudniejszych pacjentów, którzy nie uzyskali pomocy ambulatoryjnie lub w innych szpitalach, zmarło, a jestem przekonany, że nie musiało tak być – mówi gorzko prof. Leszczyński, nie kryjąc, że teleporady i zamknięte dla pacjentów przychodnie POZ doprowadziły do dezorganizacji leczenia – nie tylko reumatologicznego. Z braku dostępu do specjalistów część pacjentów leczyła się bowiem na własną rękę – w przypadku schorzeń reumatycznych przede wszystkim wysokimi dawkami kortykosteroidów, co prowadzi do wielu ciężkich powikłań. Inni przestali chodzić do swojego lekarza w ogóle lub musieli korzystać tylko z leczenia prywatnego.

Nie wszystko da się leczyć ambulatoryjnie wbrew różnym, nawet eksperckim opiniom. Pamiętam młodą pacjentkę z poprzecznym porażeniem rdzenia kręgowego w przebiegu tocznia układowego rumieniowatego, którą pozbawiono terapii w naszym ośrodku. Nic nie udało się zrobić… – mówi prof. Leszczyński. Jak dodaje, obecnie chorzy przyjeżdżają do niego zaniedbani leczniczo, często z powikłaniami związanymi bezpośrednio z chorobą nieskutecznie leczoną lub po leczeniu w innych ośrodkach ambulatoryjnych czy szpitalnych.

Koszty pandemii są wysokie i będą rosnąć

Zdaniem prof. Leszczyńskiego skutki ograniczonego dostępu do leczenia specjalistycznego będą się jeszcze zwiększać. – W mojej specjalizacji leczenie chorób reumatycznych, autoimmunologicznych, układowych będzie spóźnione i utrudnione, a systemowi będzie to przynosić większe koszty związane z hospitalizacją tych pacjentów na innych oddziałach: kardiologicznych, neurologicznych czy nawet chirurgicznych. O tym teraz się nie myśli – przyznaje prof. Leszczyński. Musi minąć trochę czasu, żeby sytuacja uległa stabilizacji, tym bardziej że zmieniły się zachowania i preferencje pacjentów i całego personelu medycznego. Szczególnego dofinansowania i zmiany procedur wymaga opieka ambulatoryjna, w której obecnie wielu lekarzy po prostu nie chce pracować.

Adam Maciejczyk, dyrektor Dolnośląskiego Centrum Onkologii, przyznaje, że onkologicznych pacjentów jest więcej, więcej jest wystawionych kart DILO (Diagnostyki i Leczenia Onkologicznego), a z danych jednoznacznie wynika, że chorzy częściej wybierają szpitale kompleksowo onkologiczne. – Ale nie musi to oznaczać, że trafiają do nas w zaawansowanym stadium choroby. Po prostu wiedzą, że w tych szpitalach mają wszystkie opcje leczenia onkologicznego – tłumaczy dyrektor Maciejczyk i dodaje, że bez cienia wątpliwości można mówić o dużym, bo 10-proc. wzroście przypadków pacjentów z czwartym stopniem zaawansowania raka płuc. W przypadku innych nowotworów: piersi, jajnika, przewodu pokarmowego czy prostaty, wzrostu onkolodzy nie odnotowują.

Jednocześnie w czasie pandemii wzrosła świadomość zdrowotna ludzi. Czytają, szukają informacji w internecie, czasem błądzą, ale to zainteresowanie własnym zdrowiem sprawiło, że wyszli z domów i zaczęli szukać pomocy u specjalistów. I to jest akurat ta dobra konsekwencja pandemii – podkreśla dyrektor Dolnośląskiego Centrum Onkologii.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną