Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Jak Czarnek punktuje czasopisma. Takie rzeczy tylko w Polsce. Żenujące i smutne

Przemysław Czarnek, inauguracja roku akademickiego 2022/23 na KUL Przemysław Czarnek, inauguracja roku akademickiego 2022/23 na KUL Jakub Orzechowski / Agencja Wyborcza.pl
Tak to wygląda: Kościół stworzył potężny drugi obieg „naukowy”, pasożytujący na cherlawym i zagłodzonym ciele polskiej nauki. A teraz ma swojego ministra, który bardzo pilnuje, aby na pewno dostał więcej, niż mógł kiedykolwiek marzyć.

W środowisku naukowym zawrzało po raz pierwszy, gdy pod koniec 2021 r. Przemysław Czarnek w sposób całkowicie arbitralny dokonał ponad tysiąca zmian na liście czasopism, masowo dodając punkty prawicowo-katolickim tytułom o tematyce religijnej bądź historyczno-politycznej.

Co więcej, nowa punktacja działała wstecz, dzięki czemu całe zastępy miernot i pseudouczonych, publikujących swoje wyznania wiary, hołdy dla papieża albo przyczynki do narodowo-katolickiej mitologii, nagle z formalnego punktu widzenia zostały wybitnymi badaczami, godnymi wszelkich awansów. Dla polskich akademików było to niemałe upokorzenie, a dla resortu – kolejne ośmieszenie przed światem. Wieści o tym, że w Polsce można zostać profesorem, publikując w przykościelnych pisemkach, ufryzowanych na czasopisma naukowe, rozeszły się bowiem szeroko po świecie.

Teologia i Jan Paweł II? Tylko w Polsce

Poniżenie i upokorzenie polskich naukowców musiało sprawić Czarnkowi nie lada satysfakcję, bo właśnie swój anarchiczny akt religijnej samowoli powtórzył, wprowadzając kolejne korekty do ministerialnego wykazu czasopism naukowych. Jedna z tych zmian jest doprawdy szokująca. Otóż najwyższą, bo opiewającą na 200 pkt (równą „Lancetowi” i „Science”), otrzymało wydawane w Tarnowie pismo teologiczne o barokowym tytule „The Person and the Challenges. The Journal of Theology, Education, Canon Law and Social Studies Inspired by Pope John Paul II”. Jego ideologiczny i religijny charakter wynika wprost z tytułu. W żadnym przyjętym na świecie sensie słowa „nauka”, również tym najszerszym, obejmującym filozofię, teologia nie jest nauką.

Podstawowym warunkiem naukowości jest bowiem wolność od wszelkich dogmatów i niezależność intelektualna. Rozwijanie doktryny opartej na jakichś ludzkich czy ponadludzkich autorytetach nie jest żadną nauką. Ale nie u nas. Teologia to we współczesnej Polsce istny przemysł: produkuje wyznaniowe teksty na użytek księży, a płaci za to państwo. I to niemało, bo są to setki etatów dla „doktorów” i „profesorów” teologii.

A do tego doliczyć trzeba drugie tyle katolickich „pedagogów”, którzy również otrzymują stopnie w zamkniętym obiegu recenzyjnym, w którym jeden ksiądz sprawdza, czy drugi ksiądz, pretendujący do polskiego (nie watykańskiego) stopnia naukowego oraz polskiego (nie watykańskiego) uczelnianego etatu, jest aby wystarczająco ortodoksyjnie katolicki i wystarczająco czołobitnie cytuje Jana Pawła II. Tak to wygląda – Kościół stworzył potężny drugi obieg „naukowy”, pasożytujący na cherlawym i zagłodzonym ciele polskiej nauki. A teraz ma swojego ministra, który bardzo pilnuje, aby na pewno dostał więcej, niż mógł kiedykolwiek marzyć.

Poprą Czarnka po cichu

Nie tylko periodyk na cześć Karola Wojtyły cieszyć się będzie punktami z kosmosu niczym najlepsze czasopisma naukowe świata. „Podwyżkę” do 200 pkt dostały też „Roczniki Teologii Katolickiej” oraz „Studia z Prawa Wyznaniowego”. Jest też całe mnóstwo (setki) mniej spektakularnych korekt; zwłaszcza rzuca się w oczy podniesienie o 100 proc. (z 20 do 40 pkt) wartości punktowej kilkunastu polskich czasopism specjalistycznych związanych z małymi uczelniami czy instytutami pozbawionymi renomy akademickiej.

Zapewne ich redaktorzy pisali stosowne podania, a operacja dowartościowania czasopism katolickich wymagała zabiegu „rozwadniającego”, z czego skorzystało wiele pomniejszych czasopism. Środowiska, które w nich publikują, będą z pewnością zadowolone i kto wie, czy po cichu nie będą Czarnka popierać. On zaś na to właśnie liczy. Zarówno PiS, jak i Kościół czerpią potęgę z prowincji. Prowincjonalizacja polskiej nauki jest więc całkiem logiczną i racjonalną polityką dla kogoś takiego jak fundamentalista katolicki pełniący funkcję ministra edukacji i nauki w ultrapopulistycznym rządzie.

Warto przypomnieć, czym są te „punkty” i dlaczego lista czasopism punktowanych jest ważna. Otóż na całym świecie instytucje naukowe rządzą się zasadą publish or perish, czyli publikuj albo giń. Dotyczy to zarówno całych placówek (jednostek) naukowych, jak i poszczególnych naukowców. Wysokość ministerialnych dotacji dla danej jednostki, takiej jak wydział czy instytut naukowy, zależy od liczby punktów „za publikacje”, które zdobywają jej pracownicy. A jako że pieniądze w życiu uczelni są najważniejsze, doktor, a nawet profesor, który, jak to się mówi, „słabo publikuje”, musi się liczyć z utratą zatrudnienia albo przeniesieniem na etat dydaktyczny.

W świecie naukowym panuje więc nerwowa atmosfera. Nie jest bowiem łatwo opublikować coś w wysokopunktowanym czasopiśmie, bo nie tylko konkurencja jest ogromna, lecz w dodatku praca naukowa zwykle jest wynikiem projektu zwanego grantem. A taki grant, czyli dotację na określone badania, też niełatwo dostać, gdyż trzeba wygrać odpowiedni konkurs, pokonując w rywalizacji wielu kolegów i koleżanek.

Tymczasem aby zostać „wielkim teologiem”... no, powiedzmy, że nie trzeba tego wszystkiego, o czym właśnie napisałem, za to potrzeba innych zasług, o których napisałem nieco wyżej. To żenujące, śmieszne, ale i smutne.

Szkoda, że nie można pisać pod pseudonimem

Wiele złego dzieje się w nauce z powodu niedoskonałości listy czasopism punktowanych. Wymaga ona zmian i z pewnością trzeba je wprowadzić, gdy nasz kraj wróci do normalności i o takich fachowych kwestiach jak wycena czasopism decydować będą stosowne komisje, a nie rozbisurmaniony partyjno-kościelny funkcjonariusz. Praca takiej komisji sama w sobie jest ciężka i „polityczna”, bo nie można w niej uniknąć elementu uznaniowego.

To jednak nie wszystko. Mamy np. problem z ludźmi publikującymi w innych dyscyplinach niż ta, której w pierwszym rzędzie poświęcona jest zatrudniająca ich placówka naukowa. Przynoszą oni swojemu wydziałowi straty, bo ich dorobek zasila punktami inną jednostkę akademicką. Biurokratyzacja nauki jest może i niezbędna, lecz pociąga za sobą wiele mniejszych czy większych komplikacji. Będzie co naprawiać i poprawiać. Ciekawe tylko, czy starczy odwagi, aby odebrać te absurdalne punkty parafialnym pisemkom. Oby.

Tytułem puenty mała anegdota autobiograficzna. Pod koniec roku ukaże się moja kolejna książka filozoficzna. Poważna, średniej objętości. Pod względem treści, powiedzmy, „niewtórna”. Dostanę za nią mniej więcej połowę punktów, które otrzyma absolutnie anonimowy ksiądz piszący rytualny pean na cześć wielkości Jana Pawła II – dokładnie taki sam jak miliony innych – i zamieści go we wspomnianym na początku tarnowskim periodyku. Szkoda, że nie można pisać pod pseudonimem...

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Gra w Zielony Ład. W tym gorącym sporze najbardziej szkodzi tępa propaganda

To dziś najważniejszy i najbardziej emocjonalny unijny spór, w którym argumenty rzeczowe mieszają się z dezinformacją i tępą propagandą.

Edwin Bendyk
07.05.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną