Pigułka „dzień po” dla 15-latek? Tylko nie to! W Polsce to zawsze budzi wielkie emocje
Właściwie tyle co nic w ostatnich latach państwo oferowało nastolatkom, jeśli chodzi o zdrowie i prokreację. To grupa od lat pozostawiana z większością problemów sama sobie. Bez publicznej edukacji seksualnej z prawdziwego zdarzenia. Bez samodzielnego dostępu do ginekologa, nieważne, czy profilaktycznie, czy na cito, i nie tylko w małych miejscowościach. Antykoncepcja hormonalna? Na receptę, za zgodą mamy oraz jeśli mama zechce wyłożyć na to pieniądze. A i to przy założeniu, że jedyny lekarz w mieście nie zasłoni się klauzulą sumienia.
Jak pokazuje niedawny sondaż na zlecenie koncernu farmaceutycznego Gedeon Richter, młode kobiety tuż po osiągnięciu dojrzałości (w wieku 18–25 lat) to te, które najrzadziej chodzą do ginekologa – w tej grupie z usług specjalistów korzysta zaledwie 28 proc. Polek. Dlaczego? To jedna z konsekwencji niedomagań systemu opieki zdrowotnej, a takie zaniedbania pokutują potem latami.
Pandemia jako środek antykoncepcyjny
Według Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę wiek inicjacji w Polsce oscyluje (w zależności od środowiska, miejsca zamieszkania, statusu rodziny) między 15. a 18. rokiem życia, natomiast aktywność seksualna przed ukończeniem osiemnastki dotyczy już ok. 80 proc. nastolatków. Jak się zabezpieczają? – Najpopularniejszym środkiem jest oczywiście prezerwatywa. Inne sposoby, które młodzież uważa za skuteczne, to seks analny i oralny – mówi dr Agnieszka Nalewczyńska, ginekolożka, założycielka Fundacji Jeszcze zajmującej się m.in. edukacją ginekologiczną i wsparciem w dostępie do antykoncepcji awaryjnej.
Jak na razie najskuteczniejszym środkiem antykoncepcyjnym dla młodzieży okazała się… pandemia.