Jak zatem potraktować informację oficjalną, która pochodzi z Gruzji, iż aresztowano tam trzynastu szpiegów rosyjskich i że dokonano tego dzięki mistrzowskiemu wprowadzeniu własnej, głęboko umocowanej wtyczki w strukturach rosyjskiego wywiadu wojskowego GRU? W sekwencji tych informacji błąd goni błąd. Najgrubszy to przyznanie, że ma się w mola w centrali przeciwnika. Nikt, kto go ma nie piśnie słowem. Dlatego Rosjanie zareagowali śmiechem. Powiedzmy, że kontrwywiad gruziński rzeczywiście namierzył, obserwował i zatrzymał rosyjskich szpiegów wojskowych, którzy co tam robili? Liczyli stary postradziecki sprzęt, jak gdyby wcześniej nie wiedziano w Moskwie, co tam jeszcze jest? Czy może nagle pojawiła się w Gruzji nowa, supernowoczesna fabryka bomb atomowych, którą prezydent Saakaszwili wyjednał psim swędem w Iranie?
Powiedzmy, że Gruzini rzeczywiście coś wymyślili w podziemnych bunkrach i trzeba sprawdzić, co to jest. I powiedzmy, ze as rosyjski dowiedział się, że tam jest – Hospody Pomyłuj – zapalnik od Apokalipsy z figurami. Gruzini go wtedy zgodnie z regułami sztuki chwytają i mówią mu: napiszesz w raporcie, że tam była beczka śledzi, albo jeszcze lepiej – trzy zapalniki, po jednym dla każdego z odwiecznych wrogów. A jak nie na piszesz – Boże nasz, to jest Kaukaz.
Ale powiedzmy, że nie dało się odwrócić, czyli przekręcić rosyjskiego szpiega. Wtedy szef kontrwywiadu gruzińskiego telefonuje do szefa GRU (wszyscy panowie tego typu wiedzą jak i gdzie się dodzwonić w razie czego) i przekazuje mu propozycję: za waszego, złapanego teraz, naszych pięciu. Wymienimy ich na moście w Berlinie.
Skoro pierwsza i druga możliwość z elementarnych podręczników nie dała rezultatu, trzeba przyznać się do błędu, ale niekoniecznie trzeba oznajmić światu, że przerobimy to jeszcze w sukces.
Kiedy czyta się książki Anny Politkowskiej (zabito ją jak psa na progu własnego mieszkania), wtedy – pamiętając Dubrawkę i Biesłan – trzeba na dobro Gruzinów przypomnieć, że wszystkie struktury państwowe Federacji Rosyjskiej znajdują się w rękach premiera Putina – od Kremla, gdzie urzęduje prezydent Miedwiediew, po najmniejszą wioskę w pobliżu Kaukazu.
Premier to były podpułkownik KGB, pochodzący więc nie z wywiadu wojskowego, a wywiadu policyjnego. Na świecie wywiady te są równoległe, nienawidzą się, ale wywiad wojskowy nigdy nie da się zdominować policji. Ówczesny podpułkownik pracował w Dreźnie, bratniej NRD. Co tam było do szpiegowania, jeśli wszystkie służby wschodnioniemieckie, jawne czy tajne, mnożyły tylko okazje, żeby się przypodobać Związkowi Radzieckiemu? Zatem nie wie on, co to jest gra wywiadów, i wobec tego nie mogą wiedzieć jego ludzie. Zatem – w konsekwencji nie wiedzą tego niestety także Gruzini, bo prezydent Saakaszwili nie mógł przywieźć wszystkich obywateli swego kraju z USA. Zresztą zachowuje się czasami nie tak, jak intelektualista wykształcony za oceanem. Zapomniał, że czas, kiedy Soso Dżugaszwili (Koba) – ponoć Osetyniec, bo dziś nikt w Gruzji nie chce się do niego przyznać, a także Ordżonikidze, to zamierzchła przeszłość. A intelektualiście amerykańskiemu o korzeniach gruzińskich warto przypomnieć sentencję Santayany: kto nie pamięta historii, skazany jest na to, żeby ją przeżyć ponownie.