Choć w niedzielę kapral z jednostki stacjonującej na co dzień w Angoulęme stał się piątą francuską ofiarą w Mali, to Paryż uznaje swoją interwencję za sukces: minister spraw zagranicznych Laurent Fabius zapowiedział, że wojskowi zaczną się wycofywać z afrykańskiego państwa już na początku kwietnia. Przez ostatnie dziewięć tygodni Europejczycy nie tylko odbili z rąk radykalnych islamistów wszystkie okupowane przez nich miasta, ale też zdobyli ich twierdzę w silnie ufortyfikowanym i górzystym regionie północnego Mali, przejęli liczne składy broni, a nawet odkryli tajne plany strategiczne przeciwnika. W walkach zginęło wielu partyzantów, a ich kompani się rozproszyli. Teraz Francuzi lobbują w ONZ za utworzeniem 10-tysięcznej międzynarodowej misji wojskowej, która do przeprowadzenia zaplanowanych na lipiec wyborów pilnowałaby w Mali porządku.
Chociaż interwencja zbrojna okazała się sukcesem, to Paryż zostawia Mali z wieloma nierozwiązanymi problemami. Do miast opuszczonych przez islamistów wkroczyli separatyści z tuareskiej partyzantki, którzy wcześniej sami wojowali przeciwko armii rządowej i wciąż nie uznają władz ze stolicy. Te są zdominowane przez wojskowych, którzy rok temu zorganizowali zamach stanu: mundurowi wprowadzili cenzurę i aresztowania bez sądu, w zeszłym tygodniu wtrącili za kratki redaktora naczelnego popularnego dziennika, który odważył się skrytykować szefa junty. Ale w najgorszej sytuacji są mieszkańcy ogarniętego walkami regionu, którzy musieli porzucić własne domy. W samym tylko Mali jest już 200 tys. wewnętrznych uchodźców, a niemal drugie tyle uciekło do sąsiadów. UNHCR szacuje, że do końca roku liczba uciekinierów może sięgnąć nawet pół miliona.