Audycja „Żyletka” prezentera Mario Silvy w wenezuelskiej telewizji państwowej była ulubionym programem prezydenta Hugo Cháveza (jeśli nie liczyć jego własnego, wielogodzinnego „Aló Presidente”). Nic dziwnego: Silva co tydzień gorliwie wychwalał przywódcę i mieszał z błotem jego przeciwników, wyzywając ich od dziwek i skurczybyków oraz ujawniając kompromitujące ich nagrania, które podobno dostawał od kolegów ze służb specjalnych.
Teraz sam stał się ofiarą takiej taśmy, a jego program został zdjęty z anteny.
Opozycja ujawniła nagranie, w którym Silva dzieli się swoją wiedzą o problemach kraju z oficerem kubańskiego wywiadu. Gwiazdor kpi, że nowy prezydent Nicolás Maduro jest sterowany przez żonę, a przecież „to kontynent przywódców i kobiety powinny siedzieć cicho”. Powątpiewa też, czy Chávez naprawdę chciał go zrobić swoim następcą, i ostrzega, że może dojść do zamachu stanu, bo chrapkę na władzę mają przywódcy frakcji wojskowej w rządzie. Na koniec sugeruje, że Maduro powinien zrobić pierwszy ruch i rozstrzelać rywali. Cały czas narzeka też na wszechobecną korupcję, podsumowując: „Siedzimy w gównie”.
Ta opinia dobrze oddaje ostatnie nastroje w Wenezueli. Od tygodni w miejscowych sklepach brakuje coraz więcej produktów, a tym najbardziej pożądanym stał się papier toaletowy. Dzień po ujawnieniu nagrania Silvy parlament przegłosował ustawę, która pozwoli rządowi zaciągnąć 79 mln dol. kredytu specjalnie na import tego luksusu.