Oglądam telewizyjny „Kwartet Literacki”, program Reicha Ranickiego, poświęcony książce Haruki Murakamiego. Ranicki grzecznie słucha innych krytyków i dopiero pod koniec przechodzi do ataku. Krzyczy, przerywa, skupia na sobie uwagę i rozmowa zamienia się w show jednego aktora. Wiedział, że krytyk musi być wyrazisty i mówić zrozumiale dla każdego. Jego zadaniem jest wychowywanie czytelników. Pisarze bali się go, a Martin Walser nawet uśmiercił w swojej książce postać na nim wzorowaną. W 2000 roku, kiedy polska była gościem honorowym na targach we Frankfurcie, miażdżył przed kamerami polską literaturę, zarzucając Stasiukowi, Tokarczuk i Tulli, że piszą książki prowincjonalne. Wiedział jak uprawiać krytykę przed kamerami, ale nie był po prostu showmanem. Ceniono go za ostrość ocen, poczucie humoru, ale przede wszystkim za zaangażowanie w literaturę. Literatura była dla niego wszystkim
„Wiedzą panie, jaki jest mój ulubiony ptak? – mówił w rozmowie z Angeliką Kuźniak i Agatą Tuszyńską. - Dzika kaczka Ibsena, mewa Czechowa, żurawie Ibikusa z ballady Schillera. Nie zachwyca mnie świat, którego nie daje się literacko objąć. Krajobraz nabiera dla mnie znaczenia tylko wtedy, kiedy mogę zobaczyć go w kontekście literackim. Rządzą mną słowa. Bo czymże byłaby góra Lorelei, gdyby nie to, że Heine o niej pisał?". Kochał kulturę niemiecką i ją wybrał. Opowiadał, że wyjechał z Polski, gdy zrozumiał, że nie ma dla kogo tutaj pisać esej o Hermanie Hessem. Mówił o sobie: pół Polak, pół Niemiec i cały Żyd.
Urodził się w 1920 roku we Włocławku w żydowskiej polsko - niemieckiej rodzinie. Młodość spędził w Berlinie i tuż przed wojną został, jako polski Żyd, deportowany do Warszawy. W getcie poznał swoją żonę. Udało im się zbiec na aryjską stronę. Po wojnie pracował na placówkach dyplomatycznych w Berlinie i w Anglii, i jednocześnie został agentem komunistycznych służb bezpieczeństwa. Fakt współpracy ujawnił niemiecki dziennikarz dopiero 45 lat później. Świadkowie twierdzili, że w Londynie miał udział w ściąganiu do Polski ludzi z podziemia, którzy potem w kraju trafiali natychmiast do więzienia. Ranicki temu zaprzeczał.
Wyjechał z Polski w 1958 roku. Wcześniej usunięto go z partii i obłożono zakazem publikacji. W Niemczech zrobił oszałamiającą karierę jako krytyk literacki. "Zaraz po przyjeździe zacząłem pisać recenzje w tygodniku Die Zeit, a potem kierowałem działem literatury w FAZ. W krótkim czasie zapoznałem się z życiem literackim. I spotkało mnie zaskoczenie! Wszystko było tak samo jak w Polsce. Każdy tłumacz skarżył się, że tłumacze są źle opłacani, że ich ignorują. Autorzy chwalą innych autorów, których książki ukazują się przypadkowo w tym samym wydawnictwie, co ich książki. Wszyscy narzekają, a jednocześnie boją się o swoich wielkich, których nie można skrytykować. Na całym świcie jest tak samo” – opowiadał mi w rozmowie.
Nie było wcale trudno, wbrew pozorom, umówić się z nim we Frankfurcie. Od pierwszej rozmowy telefonicznej czuć było z jaką ogromną przyjemnością mówi po polsku, zresztą niezwykle staranną polszczyzną. Spotkaliśmy się w Domu Literatury wśród poważnych ciemnych boazerii i solidnych skórzanych mebli. Wkroczył podpierając się na lasce, potężny, groźny, stary Żyd, głośno wydając polecenia obsłudze i zastrzegając, że ma mało czasu. Jednak po chwili maska surowego krytyka zaczęła znikać, a ujawniło się jego wielkie zaciekawienie Polską. Doszło do tego, że to on przepytywał mnie, a nie ja jego. Sypał anegdotami. Przypominał sobie przedwojenną Warszawę: „Niech pani mi nie tłumaczy gdzie jest ulica Hoża! Przecznica Marszałkowskiej. A te kawiarnie jeszcze istnieją, „Świtezianka” na Marszałkowskiej? A zna to pani: Piłsudski jedzie samochodem i pyta się: - gdzie jesteśmy? Plac Piłsudskiego. A, bardzo dobrze. - Gdzie jesteśmy? - Marszałkowska. - Bardzo dobrze. - A teraz? - Plac Zbawiciela. – O, to już przesada!”.
Po dwu godzinach coraz wyraźniej widać było jego tęsknotę za Polską, taką jaką znał przed laty. Współczesnej Polski się obawiał. „Pani leci z Frankfurtu do Warszawy? I loty są codziennie? To tak blisko. A ja nie byłam tam od 1958 roku. Żona też nie. Dziwne. Nienormalne. Ale w domu rozmawiamy tylko po polsku”.
***
CZYTAJ TAKŻE: tekst Marcela Reich-Ranickiego "Skopać wieszcza" opublikowany w POLITYCE w 2001 r.