Jeden kieliszek za dużo? Zasłabnięcie? Wypadek? Wylew? – mnożą się najdziksze spekulacje. Oficjalnie prezydent Czech Milosz Zeman, idąc do toalety, potknął się i upadł, uszkadzając sobie staw kolanowy. Dlatego nie pokazuje się publicznie. Media kreślą teraz wizję schorowanego, zgorzkniałego patriarchy, który knuje kolejny spisek, aby zemścić się na wrogach.
Skłonność Zemana do zakulisowych działań Czesi zobaczyli w pierwszych dniach po wyborach parlamentarnych pod koniec października. Prezydent po ogłoszeniu wyników wezwał do siebie grupę działaczy zwycięskiej socjaldemokracji i nakazał usunięcie lidera partii, typowanego na premiera Bohuslava Sobotki. Wszystko się jednak wydało, media zagotowały się z oburzenia i wewnątrzpartyjny przewrót się nie udał. Zeman najpewniej będzie musiał Sobotce powierzyć misję tworzenia rządu.
Najchętniej by tego nie robił w ogóle i przedłużał powyborczą próżnię w nieskończoność. Od wyborów już ponad tydzień, a negocjacje koalicyjne jeszcze się nawet nie zaczęły. Zemanowi w to graj – od początku lata rządzi bowiem „gabinet techniczny”, mianowany przez prezydenta bez pytania parlamentu o zdanie. Rząd, premier i ministrowie nie mają votum zaufania, teoretycznie tylko administrują. Polega to m.in. na obsadzaniu nowymi ludźmi stanowisk w państwowych firmach. Im dłużej ten stan tymczasowości będzie trwał, tym silniejszy będzie prezydent i jego zwolennicy.
Czeska opinia publiczna, oceniając te podchody, coraz częściej pisze o próbie zastąpienia systemu parlamentarnego – prezydenckim, i to nie metodą reformy prawa, ale za pomocą faktów dokonanych. Coraz częściej pojawia się też słowo „autorytaryzm”.