Ma nie tylko luksus kolejnych czterech lat u władzy bez bagażu kłopotliwego koalicjanta, ale – jeśli zechce – za sprawą konstytucyjnej większości znów może przepisywać ustawę zasadniczą, ilekroć będzie to jej potrzebne. W majestacie prawa Orbán może robić, co mu się podoba. I co się podoba Węgrom, którzy nie słuchają opozycji oskarżającej premiera o psucie węgierskiej demokracji.
Zapewne wyborcza wydajność orbánizmu stanie się przedmiotem drobiazgowej analizy. Zwłaszcza ze strony chętnych naśladowców, zastanawiających się, czy i w ich krajach udałoby się powtórzyć numer z przejęciem pełni władzy przez jakieś kolejne wcielenie Orbána. Lidera, który wie, czego chce, „męża stanu” z wizją i zdecydowaniem graniczącym z brutalnością, pozwalającą mu definiować i bronić „racji stanu”, „interesu narodowego” itd. Niestety czas takim wnioskom sprzyja, bo w Europie powraca fascynacja silnymi przywódcami, których można by tak na jedną – a jeśli trzeba, to dwie lub trzy kadencje – po prostu wynająć i w tym czasie pozwolić im przejąć kontrolę, by wyręczyli obywateli i ze wszystkim „zrobili porządek”.
Orbánowi, wskazuje na to wynik wyborów i zadowolenie większości głosujących Węgrów, taka polityka się udaje. Prowadzi ją z żelazną konsekwencją: sprzeciwia się instrukcjom z Brukseli, idzie własną drogą, biorąc kredyty z Rosji, majstruje przy wysokości opłat komunalnych i kredytów hipotecznych we frankach szwajcarskich. Chętni naśladowcy – zazwyczaj od lat czekający na swoją szansę, bo rynek dyktatorów do wynajęcia zawsze jest większy niż zapotrzebowanie – muszą jednak pamiętać, że powtórka z Orbána zakłada, że sukcesy musi poprzedzić kryzys, który poważnie strapi ich kraj. Sam Orbán trafił na szczyt przez polityczne i gospodarcze zgliszcza, które pozwoliły mu przekonać Węgrów, że receptą na diametralne poprawienie sytuacji jest wyłącznie permanentna, konserwatywna rewolucja.
Niepokojącą wiadomością z tych wyborów jest rezultat nacjonalistycznego Jobbiku, wrogiego niewęgierskim innościom. W porównaniu z Fideszem Jobbik będzie znaczył niewiele, ale mając dziesiątą część miejsc w parlamencie, rzuci Orbánowi wyzwanie w konkursie na patriotyzm, co pogłębi węgierski nacjonalizm i nie wygasi sporów z sąsiadami, Słowacją i Rumunią. Zaraz po wyborach szef węgierskich nacjonalistów ogłosił, że Jobbik stał się największą narodową partią w Europie. Ten wynik to też jest dziecko orbánizmu i – z racji obecnych tęsknot Europejczyków – nie najlepsza wróżba przed nadchodzącymi wyborami do Parlamentu Europejskiego.