Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Trzy fale tsunami

Aceh, północne wybrzeże Sumatry, 6 stycznia 2005 r. po przejściu tsunami, które uderzyło w tę część wyspy 26 grudnia 2004 r. Aceh, północne wybrzeże Sumatry, 6 stycznia 2005 r. po przejściu tsunami, które uderzyło w tę część wyspy 26 grudnia 2004 r. U.S. Navy photo by Photographer's Mate Airman Jordon R. Beesley / Wikipedia
W drugi dzień chrześcijańskich świąt Bożego Narodzenia świat nauczył się nowego słowa: tsunami.

W 10. rocznicę uderzenia fal tsunami w wybrzeża Oceanu Indyjskiego przypominamy reportaż POLITYKI z tamtego czasu. Artykuł został opublikowany 8 stycznia 2005 r. »

*

W drugi dzień chrześcijańskich świąt Bożego Narodzenia świat nauczył się nowego słowa: tsunami. Wieści o tragedii w Azji rozchodziły się po globie niczym sama śmiercionośna fala, siejąc zgrozę i wywołując odruch współczucia. Być może ta katastrofa zmieni na trwałe nasze myślenie i działanie w obliczu klęsk żywiołowych: jesteśmy przecież jedną rodziną ludzką, dziećmi jednego Boga o wielu imionach.

Kobiecie w indonezyjskim mieście Banda Aceh został z całego dobytku duży garnek do gotowania, plastikowa piłka i torebka. Nie miała wiele, ale miała rodzinę. Zginęli wszyscy. Teraz rozpacza jak kilka milionów ludzi w 12 krajach muzułmańskich, buddyjskich, hinduistycznych w rejonie Oceanu Indyjskiego, na których wybrzeża runęła o pięknym poranku woda śmierci. Zabrała ze sobą sto kilkadziesiąt tysięcy istnień ludzkich, w przeważającej części dzieci i starców.

Ci, którzy po nich płaczą, uratowali życie, ale większość z nich nie ma z czego żyć. Tysiące nie mogły nawet pogrzebać swoich bliskich zgodnie z nakazami religii. W indyjskich stanach dotkniętych katastrofą i na Sri Lance zaprzestano rytualnego palenia zwłok, bo błyskawicznie rozkładające się ciała, oczekujące na obrzęd, kryły w sobie groźbę zarazy. Telewizje świata pokazywały zdjęcia niczym z obozów koncentracyjnych: koparki zsuwały do masowych grobów półnagie trupy. Niepożegnane, nieopłakane, niezidentyfikowane. Białych ludzi wśród nich nie było. Biali turyści stanowią drobny ułamek śmiertelnych ofiar, lecz tak jak za życia, również i po śmierci mieli los uprzywilejowany – ich ciała miały czekać na specjalistów od identyfikacji przybywających z krajów macierzystych i na członków rodzin.

Ale ta „elitarność” białych ofiar tsunami wzmogła zainteresowanie tragedią. Katastrofy naturalne to dopust Boży, tu jednak światowe media szybko wyczuły coś nadzwyczajnego. Sam wyraz tsunami jest japoński – czyli pochodzi z rejonu Pacyfiku – a symbol graficzny na jego oznaczenie jest kombinacją dwóch znaków: fala i zatoka. W basenie Oceanu Indyjskiego są fale i zatoki, ale nie zdarza się tsunami, przynajmniej na taką skalę – a to, rzecz jasna, usypia czujność. Ma to i ten skutek, że ludzie nie wiedzieli, jak się zachować, gdy nadciągnęło śmiertelne niebezpieczeństwo.

Jest tak, że boimy się raczej tego, co znane, niż tego, co nieznane. Gdy fala była już bardzo blisko, zarówno tubylcy jak i biali turyści zamiast uciekać, patrzyli zaciekawieni, filmowali. Kilka chwil później na ratunek mogło już być za późno. Raj zamienił się w piekło. Trudno zapomnieć opowieści ocalałych, którzy – jak jedna z młodych Indonezyjek – musieli patrzeć, jak woda zabiera ich małe dzieci. Ona czując, że opuszczają ją siły, miała wybór: wypuścić z dłoni rączkę młodszego lub starszego dziecka. Grozy tej chwili nie zapomni, mimo że dziecko, którego rękę puściła, przeżyło.

Takich cudów zdarzyło się 26 grudnia więcej. Cały świat obiegły zdjęcia 2-letniego szwedzkiego chłopczyka, którego znaleziono po przejściu fali. Nie chciał jeść, czekał na bliskich. W cierpieniu wszyscy są równi. Ale czy naprawdę? Trochę o tej równości zapomniano. Dzienniki w naszych telewizjach donosiły z radością, że ktoś z polskich turystów się odnalazł, że liczba „naszych” zaginionych maleje. Wspaniale, ale to jednak nie Polska ucierpiała najbardziej, choćby w porównaniu ze Szwecją czy Niemcami, a co dopiero z krajami Azji.

Kontrast między losem tubylców a zamożnych białych przybyszy rzuca się w oczy. Tsunami spustoszyło rejon uważany wciąż za bardzo biedny, mimo sukcesów Indii, Tajlandii czy Indonezji, choć akurat w tym ogromnym kraju nieszczęście zwaliło się głównie na tereny nie dość, że ubogie, to jeszcze dotknięte pełzającą wojną domową – rejon Aceh. Jak prowadzić skuteczną akcję ratunkową, kiedy nie ma dróg, kończy się benzyna, a rebelianci wszczynają wśród przerażonej ludności fałszywe alarmy o nadchodzącej drugiej wielkiej fali, by potęgować chaos i kraść resztki ocalałego mienia porzuconego w panice?

Biali wrócą do domów, tubylcy zostaną. Turyści będą wspominali najstraszniejsze wakacje w życiu, spustoszone rejony muszą zaczynać wszystko od zera. Kiedy zakończy się akcja ratunkowa i sprzątanie zniszczeń, trzeba będzie odbudować miasta, drogi, linie kolejowe – na Sri Lance w strefie uderzenia zwijały się one w harmonijkę. W jednym pociągu fala zabiła prawie 800 pasażerów. Koszty odbudowy zniszczonych terenów sięgną miliardów dolarów. Reakcje świata i tu odbiegają od znanych schematów.

Globalna wioska zareagowała globalnie także w dziedzinie pomocy. To trzecia – po prawdziwej katastrofie i jej odbiciu w światowych mediach – fala tsunami, oby jak największa. Po początkowej przepychance między ONZ a USA, organizacjami pozarządowymi i rządami, coraz szerszym strumieniem popłynęła pomoc doraźna i deklaracje pomocy w odbudowie zniszczeń. Imponująca jest zwłaszcza hojność osób prywatnych z zamożnych krajów Zachodu – wyróżniają się Brytyjczycy i, jak zwykle, Skandynawowie, na czele ze Szwedami.

Dają mali i wielcy tego świata, wśród nich królowa Elżbieta II, było nie było najbogatsza kobieta na planecie. Prezydent Bush – naciskany m.in. przez organizacje amerykańskich konserwatywnych chrześcijan – zrozumiał, że pomoc USA okazana w takiej chwili największemu muzułmańskiemu państwu świata, Indonezji, ma wielkie znaczenie moralne i polityczne. Waszyngton skierował do akcji ratunkowej na Sumatrze helikoptery wojskowe z lotniskowca USS „Lincoln”, stacjonującego w rejonie klęski. Nie zmienia to faktu, że pomoc amerykańska ma swoje granice: okupacja Iraku pochłania miliardy dolarów.

Ciekawe, że tej wyjątkowej okazji do poprawienia wizerunku nie wyczuły bajecznie bogate państwa arabskie. Deklarowana dotąd pomoc Arabii Saudyjskiej i Kataru, po ok. 10 mln dol., to stosunkowo niewiele wobec ich możliwości. Rząd prezydenta Busha chce nawet formować „koalicję chętnych” do pomocy Azji. To dodatkowy bodziec dla Chin i Japonii, które przystąpiły do dobroczynnej rywalizacji – na razie Japonia zdecydowanie prowadzi, ale trzeba pamiętać, że zwykle pobiera ona wysoki procent od udzielanych kredytów.

Pomoc na krótką i dłuższą metę na pewno byłaby bardziej skuteczna, gdyby lepiej działała jej koordynacja na miejscu i gdyby kraje dotknięte katastrofą współdziałały ze sobą. Tsunami przypomniało tragicznie, że są katastrofy, które zagrażają całemu basenowi Oceanu Indyjskiego. Zupełnie inne niż punktowe trzęsienia ziemi – front walki ze skutkami tsunami ciągnie się tysiącami kilometrów, ignorując granice państwowe. To naprawdę klęska globalna, na którą trzeba globalnie odpowiedzieć.

Może teraz państwa tego rejonu wyłożą fundusze na system wczesnego ostrzegania. Jego koszt jest śmiesznie niski w porównaniu z poniesionymi już stratami – jeden „tsunametr” najnowszej generacji kosztuje 250 tys. dol. plus 50 tys. rocznie na eksploatację. W rejonie Pacyfiku pracuje kilkanaście takich urządzeń i to wystarczy, by ostrzec o nadchodzącym tsunami z co najmniej 33-minutowym wyprzedzeniem. A to z kolei dosyć czasu, by ewakuować ludzi w głąb lądu. Nietypowość katastrofy 26 grudnia polega i na tym, że kraje nią dotknięte, nawet ostrzeżone, nie umiały lub nie mogły już skorzystać z przekazanego alarmu. Do wybrzeży Somalii fala dotarła po 6 godzinach – było dość czasu, by się ratować! Zabrakło widać wyobraźni.

Wyobraźnia podsuwa za to najróżniejsze odpowiedzi na pytanie: dlaczego to się zdarzyło akurat nam? Przez tysiąclecia ludzkość godziła się z wszelkimi klęskami, zadawanymi jej przez naturę lub człowieka, z fatalizmem podszytym metafizycznym lękiem. Tak chcieli bogowie, tak chciał Bóg. To kara za zło, jakiego dopuszcza się człowiek. Rejon Oceanu Indyjskiego wydał dwie wielkie religie – hinduizm i buddyzm – w których słychać do dziś ten fatalizm. Powodzie, tajfuny, epidemie nawiedzają tę część świata regularnie, potęgując poczucie, że życie ludzkie jest niezwykle kruche, a cierpieniom nie widać końca. Ale skala tragedii zrodziła też swoistą „teologię tsunami”. Tylko za jakie grzechy miałyby zostać ukarane dziesiątki tysięcy biednych ludzi?

Głośny francuski pisarz Michel Huellebecq w świeżo wydanej po polsku powieści „Platforma” opisuje rzeź urządzoną przez muzułmańskich fundamentalistów na seksturystach w Tajlandii. Ale do tej fikcyjnej apokalipsy nie mieszał Pana Boga. To absurd, że ofiary tsunami – w tym dzieci – miałyby ponieść zbiorową odpowiedzialność za biznes erotyczny rozkręcony w niektórych krajach zaatakowanych teraz przez wodę. Absurd obraźliwy dla Boga, cofający nas w czasy dosłownego rozumienia biblijnej opowieści o zagładzie Sodomy za rozpustę i homoseksualizm.

Na taką teologię nigdy nie pozwoliłby sobie papież, który modlił się za ofiary nieszczęścia w Azji i wezwał do solidarności. Większość z nas, wierzący i niewierzący, mogła tylko przyklasnąć takiej postawie wobec nieszczęścia. Szwecja i Unia Europejska ogłosiły dzień żałoby, w wielu krajach fetowanie nowego roku przerwano chwilą milczenia ku pamięci tragedii. Jednak wśród przybyszy do kurortów azjatyckiego raju byli też i tacy, którzy nie przerwali urlopów i sylwestra, bawili się na całego. Życie toczy się dalej – tłumaczyli reporterom z puszkami piwa w rękach. Cóż, można i tak, w końcu każdy dolar zostawiony tam teraz liczy się podwójnie. Ale obraz tych imprezowiczów, którzy muszą być happy, bo przecież płacą, kłuł w oczy w zestawieniu z obrazami cierpienia.

Katastrofa tsunami każe pomyśleć na nowo o świecie, w jakim żyjemy. Jak 11 IX 2001, zobaczyliśmy go w tych dniach w niesamowitej emocjonalnej kondensacji. Obrazy śmierci i zniszczenia przeplatały się z opowieściami ocalonych i relacjami o heroicznych nieraz akcjach ratunkowych. Czas i odległość dramatycznie się skurczyły. Jak może nigdy dotąd, Polacy poczuli, że daleki świat jest blisko. I że istnieje coś takiego jak globalna odpowiedzialność.

*

Ofiary

Ósmego dnia po katastrofie liczba ofiar sięgnęła 150 tys., choć zdaniem Jana Egelanda, koordynatora pomocy z ramienia ONZ, precyzyjnych i ostatecznych danych prawdopodobnie nigdy nie poznamy. Najbardziej dotknięta została Indonezja – ponad 100 tys. zabitych, oraz Sri Lanka 42 tys. ofiar śmiertelnych. Dalej Indie15 tys. zabitych i ponad 5 tys. zaginionych uznanych za zmarłych; Tajlandia – ponad 5 tys. ofiar, w tym 2459 cudzoziemców oraz
300 osób, których nie udało się bliżej zidentyfikować; na liście zaginionych znajdowało się 3810 osób, wśród nich najwięcej obywateli Szwecji; Malediwy 75 ofiar i 42 osoby zaginione; Malezja66 zabitych; Myamar (Birma) – 53 ofiary. W Afryce najbardziej ucierpiała Somalia176 zabitych; 10 osób w TanzaniijednaKenii.

*

Skąd się wzięło tsunami

Fale portowe, jak je się nazywa po japońsku, są zjawiskiem opisanym przez geofizyków stosunkowo niedawno. W Encyklopedii Britannica z 1909 r. nie ma o tsunami ani słowa, choć śmiercionośne fale znane są azjatyckim wyspiarzom od stuleci. Trzęsienia ziemi, powodującego gigantyczne fale, nie da się przewidzieć. Mamy na świecie kilka stref aktywności sejsmicznej: okołopacyficzną, okołoatlantycką, gdzie 40-metrowe tsunami zmyło w 1755 r. Lizbonę. Mamy strefę okołośródziemnomorską, i jej zawdzięczamy trzęsienie ziemi odczuwane ostatnio w Krakowie, oraz strefę himalajską, gdzie przed stu laty trzęsienie ziemi zabrało życie milionowi Chińczyków.

Drganie skał na dnie morza – wywołane na przykład obsunięciem się masywu skalnego lub kolizją dwu nacierających na siebie bloków, które poruszają się z zawrotną prędkością 2 cm rocznie – powoduje nagłe wyzwolenie się gromadzonej energii. Fala wodna przez nią wywołana ma kształt gwałtownie rosnącej czaszy. Osiągnąwszy powierzchnię morza wywołuje falowanie, które na środku oceanu trudno dostrzec gołym okiem. Amplituda fali, czyli wychylenie wody między najwyższym i najniższym jej położeniem, nie wynosi więcej niż kilkadziesiąt centymetrów, ale długość fali w tym wypadku, czyli odległość między jej dwoma kolejnymi grzbietami, przekracza nieraz 100 km. Tsunami może też być efektem eksplozji podmorskich wulkanów albo skutkiem uderzenia meteorytu. Nie można tego zjawiska zobaczyć, ale łatwo je odczuć. Im głębiej znajduje się centrum trzęsienia ziemi, tym szybsza jest fala tsunami. Tłumienie działa dopiero wtedy, kiedy fala zbliża się do wybrzeża. Fala o amplitudzie kilkudziesięciu cm rośnie u wybrzeża nawet do wysokości 40 m i osiąga prędkość porównywalną z szybkością odrzutowca (700 km na godzinę), a potem spada do wielkości typowej dla zwykłej fali morskiej. Uderzenie góry wody o wybrzeże nie zostawia żadnych szans na przeżycie.

Basen Pacyfiku, począwszy od lat 20. ubiegłego wieku, jest świetnie zorganizowany jeśli idzie o prewencję. Ćwiczone są, zwłaszcza w Japonii i na Hawajach, procedury związane z ewakuacją. Japończycy ostrzegli cały rejon Azji Południowej natychmiast po odnotowaniu apokaliptycznego wstrząsu w pobliżu Sumatry. Problem w tym, że choć basen Oceanu Indyjskiego (zwłaszcza Indie i Pakistan) nie jest wolny od kataklizmów geofizycznych – powodzi, tajfunów, huraganów – to jednak do tej pory nie było tam podmorskiego trzęsienia ziemi. W związku z tym nikt nie wiedział, jak zareagować na sygnał ostrzegawczy.

Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Mamy wysyp dorosłych z diagnozami spektrum autyzmu. Co to mówi o nich i o świecie?

Przez ostatnich pięć lat diagnoz autyzmu w Polsce przybyło o 100 proc. Odczucie ulgi z czasem uruchamia się u niemal wszystkich, bo prawie u wszystkich diagnoza jest jak przełącznik z trybu chaosu na wyjaśnienie, porządek. A porządek w spektrum zazwyczaj się ceni.

Joanna Cieśla
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną