Wpadka w Jemenie
Pierwsza antyterrorystyczna operacja Trumpa. Niemal wszystko poszło źle
Była bezksiężycowa noc 29 stycznia tego roku, gdy zespół złożony z operatorów Navy Seals z Team 6 (zasłynął zabiciem Osamy bin Ladena) i komandosów ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich wylądował osiem kilometrów od celu, jakim była wioska Yakla w jemeńskiej prowincji Al-Bajda w południowo-zachodniej części kraju.
Zgodnie z ustaleniami wywiadu znajdowała się tam silnie strzeżona baza Al-Kaidy Półwyspu Arabskiego (AQAP). Sealsi mieli przejąć dokumenty organizacji, odpowiedzialnej m.in. za zamach na redakcję magazynu „Charlie Hebdo” w Paryżu w 2015 roku, a także komputery, telefony komórkowe i elektroniczne nośniki informacji.
Co się stało w Jemenie?
Zaczęło się fatalnie. Grupa uderzeniowa została wykryta, zanim dotarła na miejsce akcji. „Wiedzieli od samego początku, że są w głębokiej d…pie” – przyznał w rozmowie z „New York Timesem” były członek Team 6. Mimo to operację kontynuowano. Kiedy Sealsi zbliżyli się do wioski, od razu znaleźli się pod ciężkim ostrzałem z dobrze umocnionych stanowisk ogniowych.
Ku ich zaskoczeniu za broń chwyciły także kobiety. Rzecznik Pentagonu kapitan Jeff Davis przyznał później, że opór amerykańskim i emirackim komandosom w Yakli stawiły m.in. uzbrojone dżihadystki, które sprawiały wrażenie dobrze przeszkolonych i przygotowanych na atak. W wymianie ognia, która trwała blisko godzinę, śmiertelny postrzał otrzymał 36-letni weteran operacji specjalnych William „Ryan” Owens, trzech innych operatorów zostało rannych.
Straty byłyby pewnie większe, gdyby nie wsparcie lotnicze. Myśliwce i śmigłowce szturmowe z okrętu desantowego USS Mankin Island zaatakowały pozycje bojowników Al-Kaidy, równając sporą część Yakli z ziemią. Nie był to jednak koniec kłopotów. Jeden z samolotów hybrydowych, MV-22 Osprey, wysłanych, by ewakuować Sealsów, został poważnie uszkodzony podczas twardego lądowania (rannych zostało kilku kolejnych komandosów). Wartą 70 mln dolarów maszynę trzeba było zniszczyć z powietrza, by nie wpadła w ręce wroga.
W wymiarze propagandowym też nie sposób było odtrąbić zwycięstwa. Wkrótce po zakończeniu starcia AQAP zaczęła zalewać internet zdjęciami dzieci i kobiet rzekomo „zamordowanych z zimną krwią” przez amerykańskich komandosów. Wśród ofiar miała być także 8-letnia córka byłego przywódcy Al-Kaidy Anwara al-Awlakiego, zabitego w Jemenie przez amerykańskiego drona w 2011 r.
Dziadek dziewczynki, a zarazem były minister rolnictwa Jemenu Nasser al-Awlaki, potwierdził w rozmowie z NBC, że istotnie zginęła ona podczas amerykańskiej operacji. „Moja wnuczka była w domu z matką, gdy rozpoczął się atak. Dostała kulę w szyję, w tym samym budynku zginęły też inne dzieci” – opowiadał.
Początkowo amerykański CENTCOM (United States Central Command), odpowiedzialny za operacje wojskowe na terenie Afryki Północnej, Bliskiego Wschodu i Azji Środkowej, nie informował o ofiarach cywilnych, później przyznał jednak, że „najprawdopodobniej” takowe były, i wszczął własne dochodzenie. Źródła jemeńskie podały natomiast, że zginęło co najmniej kilkunastu cywilów.
Al-Kaida wiedziała o ataku?
Przepytywany przez NBC anonimowy oficer związany z operacją w Jemenie stwierdził, że „niemal wszystko poszło w niej źle”. Skąpe i czasami sprzeczne informacje wciąż nie pozwalają stwierdzić na pewno, dlaczego Sealsi zostali odkryci zaraz po wylądowaniu. Ich obecność mógł równie dobrze zdradzić czujny pies, zbyt nisko lecący dron albo ktoś, kto usłyszał rozmawiających przez walkie-talkie komandosów ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich.
Jedno nie ulega wątpliwości – AQAP wiedział z wyprzedzeniem o nadchodzącym ataku. „Nie wygląda to jednak na błąd planowania czy niedociągnięcie ze strony wywiadu” – podkreślił informator NBC.
Podobnego zdania jest rzecznik Białego Domu. „Była to starannie przemyślana i precyzyjnie wykonana operacja” – stwierdził Sean Spicer, podkreślając, że Sealsi wykonali swoje zadanie – zdobyli „cenne” materiały i wyeliminowali 14 bojowników AQAP.
Który prezydent wydał zgodę na operację?
Spicer ujawnił też niektóre szczegóły na temat samej operacji. Pierwszy jej plan CENTCOM przedstawił na początku listopada ubiegłego roku, gdy w Białym Domu urzędował jeszcze Barack Obama. W grudniu w rejon operacji udała się morska grupa uderzeniowa z okrętem desantowym USS Mankin Island, a Sealsi z Team 6 przeprowadzili w Dżibuti symulację ataku.
6 stycznia w Waszyngtonie zebrał się zespół doradców ds. bezpieczeństwa ustępującego prezydenta Baracka Obamy.
Według obecnego rzecznika Białego Domu to wtedy prezydent zapalił zielone światło dla jemeńskiej operacji. Zaprzeczają temu jednak byli współpracownicy Obamy, m.in. Colin Kahl (doradca ds. bezpieczeństwa wiceprezydenta Joe Bidena), który twierdzi, że prezydent nie podjął takiej decyzji, lecz pozostawił ją swemu następcy wraz z memorandum, w którym nakreślił możliwe scenariusze i zagrożenia dla planowanej operacji (jednym z nich miał być udział komandosów ZEA w akcji Sealsów).
Ostatecznie, co przyznał Spicer, o ataku zadecydował 25 stycznia Donald Trump, po konsultacjach w Białym Domu, w których uczestniczyli m.in. sekretarz obrony Jim Mattis (który już wcześniej zaakceptował odziedziczony plan operacji), doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Michael T. Flynn, a także przewodniczący Kolegium Połączonych Szefów Sztabów gen. Joseph F. Dunford.
Następnego dnia Donald Trump złożył podpis na stosownym dokumencie, autoryzując atak. Niespełna tydzień później w bazie sił powietrznych Dover oddawał hołd zabitemu w nim operatorowi Seals Ryanowi Owensowi, pierwszemu, który poległ na jego „warcie”.
Amerykańskie media spekulują, że operacja w Yakli była częścią szeroko zakrojonej kampanii wymierzonej w AQAP i próbą odzyskania inicjatywy w Jemenie, gdzie w 2015 r. po wybuchu rebelii wspieranych przez Iran szyickich Huti i odsunięciu od władzy sojusznika Waszyngtonu prezydenta Abd Rabbuha Mansura Hadiego Ameryka straciła ważny przyczółek w wojnie z terroryzmem.
Ostatnie wydarzenia w Yakli pokazują, że odzyskać go może być niezwykle trudno.