Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Świat

Latynoamerykańska szkoła tolerancji. Pierwsza taka na kontynencie

Ciężko znaleźć inne państwo z tak progresywną jak w Chile legislacją dotyczącą definiowania własnej płciowości. Ciężko znaleźć inne państwo z tak progresywną jak w Chile legislacją dotyczącą definiowania własnej płciowości. Ivan Alvarado / Forum
W Santiago de Chile niebawem drugi rok szkolny rozpocznie placówka, w której prawie wszyscy uczniowie są transpłciowi.

Pod względem stosunku do zmiany płci, praw mniejszości seksualnych i nastawienia państwa do spraw intymnych obywateli Chile jest krajem pełnym sprzeczności. Z jednej strony przez dekady dominującą postawą był głęboki konserwatyzm, wynikający również z tradycyjnie silnej roli Kościoła katolickiego jako aktora społecznego. Między innymi z tego powodu rozwody w Chile zostały zalegalizowane dopiero w 2004 r.

Z drugiej strony ciężko znaleźć inne państwo z tak progresywną legislacją dotyczącą definiowania własnej płciowości. Wniosek do sądu o zmianę zapisanej w oficjalnych dokumentach płci i nową autoidentyfikację w tym zakresie bez uprzedniej zgody rodziców mogą złożyć już 14-latki. Podobnie podzielona jest tamtejsza scena polityczna. Tradycjonalistów, domagających się całkowitego zakazu aborcji, znaleźć można zarówno w szeregach pozaparlamentarnego Ruchu Patriotyzmu Społecznego, jak i w szeregach rządzącej od marca ubiegłego roku prawicowej partii UDI. Na przeciwnym biegunie znajdują się komuniści, dla których nawet limit wiekowy 14 lat jest zbyt wysoki, i zyskująca na popularności centrolewicowa formacja Frente Amplio, walcząca o swobodniejszy dostęp do antykoncepcji i liberalizację prawa aborcyjnego.

Szkoła dla transpłciowych

W cieniu tego ideologicznego zamieszania w Santiago de Chile powstała szkoła, która dzieciom transpłciowym chce zapewnić swobodny rozwój z dala od przemocy, prześladowania i wyszydzania ich tożsamości. Oficjalnie powstała w 2017 r., placówka o nazwie Les niñes (hiszpańskojęzyczna gra słów mająca na celu zniesienie podziału na chłopców i dziewczynki, tzn. niños i niñas) pierwszych uczniów przyjęła w kwietniu ubiegłego roku. W tej chwili uczy się w niej 28 dzieci w wieku od 7 do 16 lat. Prawie wszyscy są osobami transpłciowymi. Niektórym udało się już sądownie zmienić swoją płeć w oficjalnych dokumentach, inni są na to za młodzi lub znajdują się w trakcie mozolnego procesu prawnego.

Zdecydowana większość z nich trafiła do Les niñes głęboko straumatyzowana przeżyciami z poprzednich szkół. Dzieci regularnie opowiadają reporterom o dość typowych przypadkach prześladowania: wyśmiewanie niemęskich zachowań w przypadku chłopców, wstyd przy zmuszaniu do korzystania z damskiej lub męskiej toalety, przemoc rówieśników w czasie zajęć sportowych i aktywności fizycznej. Regularnie pojawiają się też wątki prześladowania w internecie i cyfrowego stalkingu czy gróźb. Kilkoro z uczniów Las niñes ma też za sobą próby samobójcze, wielu przechodziło terapię lub wciąż korzysta ze wsparcia psychologa.

Czytaj także: Wielkie manifestacje feministyczne w konserwatywnym Chile

Specyfika systemu edukacyjnego w Chile

Szkoła, założona przez fundację Selenna, ma być przede wszystkim odpowiedzią na dyskryminację osób transpłciowych w chilijskiej oświacie. Aby jednak zrozumieć, dlaczego taka placówka powstała właśnie w tym kraju, z pozoru jednym z najlepiej rozwiniętych na kontynencie i dodatkowo posiadającym co najmniej kilka instrumentów prawnych chroniących mniejszości, należy pochylić się nad wewnętrzną konstrukcją tamtejszego systemu edukacyjnego.

W Chile bowiem już od poziomu szkoły podstawowej edukacja to dobro wolnorynkowe, w całości skomercjalizowane. Oczywiście istnieją szkoły publiczne, prowadzone przez władze lokalne i centralne, jednak daleko im do placówek w pełni darmowych. W większości z nich od rodziców pobierane są opłaty, najczęściej za poszerzenie oferty edukacyjnej, prowadzenie lekcji języków obcych czy funkcjonowanie szkolnej infrastruktury. Normą w latynoamerykańskich metropoliach jest chociażby prowadzenie przez szkołę własnego systemu dowozu dzieci na zajęcia mikrobusami – dzieje się to nawet w bogatszych dzielnicach dużych miast, gdzie uczniowie mogliby dojeżdżać komunikacją lub z rodzicami.

Czytaj także: Muszą pozwać do sądu własnych rodziców, żeby móc być sobą

Zarządzanie własną siecią transportową wymaga jednak utrzymania floty pojazdów i zatrudniania kierowców – właśnie za to najczęściej płacą dorośli. Wspomagają oni szkoły również dlatego, że dotacje publiczne są nierzadko minimalne, niewystarczające na pokrycie bieżących kosztów. W dodatku edukacja wciąż jest narzędziem podziału klasowego i – do pewnego stopnia – ideologicznego.

Najlepsze szkoły w stołecznym Santiago czy nadmorskim Valparaiso to wciąż bardzo drogie szkoły katolickie, prowadzone przez zakony, z bardzo wysokim czesnym i silnym elementem edukacji religijnej w swoich programach. Trudno wyobrazić sobie funkcjonowanie w takim środowisku ucznia transpłciowego. Im dalej, tym zresztą gorzej, jeśli chodzi o komercjalizację procesu oświatowego. Uniwersytety w Chile, nawet te państwowe, działają praktycznie jak przedsiębiorstwa. Studentów, a właściwie klientów, przyciągnąć chcą ofertami żywcem zaczerpniętymi z biuletynów banków: pierwszy rok bez opłat, rozłożenie czesnego na raty, nisko oprocentowany kredyt studencki. Wykluczenie edukacyjne – zarówno finansowe, jak i tożsamościowe – jest w Chile realnym problemem niemal na każdym etapie nauki.

Czytaj także: Chilijski episkopat podaje się do dymisji

Pierwsza taka szkoła na kontynencie

Las niñes, noszące imię meksykańskiej aktywistki LGBT Amaranty Gómez Regalado, ma ambicję niwelować w swoich murach oba te problemy. Nauczyciele w szkole pracują społecznie, nie pobierając wynagrodzenia. Z kolei rodzice płacą jedynie ekwiwalent siedmiu dolarów miesięcznie za każde uczące się tam dziecko. Ponieważ Las niñes nie funkcjonuje wewnątrz powszechnego chilijskiego systemu oświaty i nie posiada akredytacji ministerstwa edukacji, uczniowie realizują tam w pełni autorskie programy. Są podzieleni jedynie na dwa poziomy nauczania, w zależności od wieku. Razem nie tylko uczą się tradycyjnych przedmiotów, ale realizują też programy społeczne związane z prawami człowieka, wykluczeniem czy prawami mniejszości etnicznych i seksualnych. Są również pod stałą opieką psychologów, którzy dbają o ich asymilację w nowym środowisku. Przede wszystkim jednak są wreszcie wolni od prześladowań, docinków i publicznych upokorzeń.

Za kilka tygodni w Las niñes rozpocznie się drugi rok szkolny. Nie wiadomo jeszcze, jak liczna będzie ta społeczność. Do Selenny regularnie zgłaszają się kolejni rodzice, chcący zapisać swoje dzieci do pierwszej na kontynencie tak inkluzywnej placówki. Jeszcze w grudniu ubiegłego roku uczniów w Las niñes było 22, dziś liczba ta zbliża się do początku czwartej dziesiątki. Władze fundacji powoli zaczynają rozglądać się za nową siedzibą, aby pomieścić w przyszłości wszystkich chętnych. Bez względu na wynik politycznego konfliktu już teraz można zresztą założyć, że na pewno ich nie zabraknie.

Czytaj także: Cień dyktatury wciąż wisi nad Chile

Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama