Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Tajlandia i Kambodża znów zawzięcie walczą. Sypie się Pax Trumpiana

Centrum ewakuacyjne w prowincji Surin, 11 grudnia 2025 r. Centrum ewakuacyjne w prowincji Surin, 11 grudnia 2025 r. Lillian Suwanrumpha / AFP / East News
Donald Trump zapowiada, że wystarczy, że zadzwoni, i od razu „zakończy wojnę”. Na razie jednak nie chwyta za słuchawkę. I nikt nie ma ochoty przestać walczyć pierwszy.

Sypie się Pax Trumpiana. Z ośmiu wojen, które prezydent Stanów Zjednoczonych rzekomo w tym roku zakończył, co najmniej dwie właśnie odżyły. Porozumienie podpisane w Waszyngtonie w obecności Donalda Trumpa między Demokratyczną Republiką Konga a Rwandą nie wytrzymało nawet tygodnia. Dłużej, bo przez nieco ponad dwa miesiące, utrzymało się to zawarte między Kambodżą a Tajlandią. I o ile między DRK a Rwandą rzeczywistość wraca na utarte tory, o tyle na południowym wschodzie Azji sytuacja szybko się pogarsza. Grudniowe walki w ciągu kilku dni uruchomiły kroczącą katastrofę humanitarną.

Tajlandia i Kambodża: chwiejne porozumienie

Tajlandia i Kambodża obudziły przewlekły konflikt graniczny. Strzela artyleria, latają rakiety i samoloty. Są ofiary cywilne i wśród wojskowych. Miny przeciwpiechotne pozbawiają żołnierzy kończyn. Są też jeńcy, trzymani od czasu walk prowadzonych kilka miesięcy temu. Obie strony oskarżają się o pogwałcenie umowy, którą zawarły 26 października w Kuala Lumpur. Sęk w tym, że oba kraje – w przeciwieństwie do Malezji i USA, które uczestniczyły w wypracowaniu dokumentu – nie przedstawiały go jako porozumienia pokojowego. Miały go raczej za coś, co wzmocni uzgodnione wcześniej chwiejne zawieszenie broni.

Po obu stronach granicy, z pasa długiego na setki kilometrów, ewakuowano pół miliona mieszkańców. Nie wszyscy wyjechali, zostali m.in. rolnicy, którzy doglądają swoje zwierzęta. Działania zbrojne może są ograniczone, ale ta wznowa wojny zrobiła się dolegliwa dla licznych społeczności. Tym bardziej że wiele osób trafia w miejsca nieprzygotowane do przyjęcia dużych grup.

Choćby po kambodżańskiej stronie w pierwszych ośrodkach, do których trafiają ewakuowani, nikt nie rozwija czerwonych dywanów, nie zaprasza nawet do namiotów. Dostępne są jedynie plandeki. Można nimi opatulić sklecone z gałęzi szałasy, które jednak nie ochronią przed częstymi w tamtych stronach rzęsistymi deszczami.

Czytaj też: Piotr Tymochowicz mami z Kambodży. On chce być bogaty, oni liczą straty

Donald Trump się wmieszał

Korzenie sporu tkwią m.in. w podziałach kolonialnych. Idzie o względnie niewielkie i słabo zamieszkane obszary, ale uważane za święte, zwłaszcza związane są z nimi miejsca kultu. Mimo wyroku Międzynarodowego Trybunału Karnego, który w 2013 r. potwierdził prawo Kambodży do świątyni z XI w., oba kraje uważają, że trybunał trybunałem, ale same sobie wymierzą sprawiedliwość. Z tą różnicą, że do wiosennej rundy walk wmieszał się Trump.

Zdolność do wygaszania konfliktów ma być jego specjalnością i na tej podstawie domaga się dla siebie Pokojowej Nagrody Nobla. Jednego z niewielu splendorów, którego nie może kupić lub wymusić. Bardzo mu na tym zależy, zabiegali o to jego urzędnicy, co doskonale podchwycili czuli na ludzkie słabości działacze piłkarscy, organizujący mundial tym razem w Kanadzie, USA i Meksyku. Tytułem pocieszenia dopiero co dali Trumpowi specjalną nagrodę pokojową FIFA.

Tajlandia – jako większa i silniejsza – nie była zadowolona z tego, że gospodarz Białego Domu się włącza. Ale Trump zagroził jej zaporowymi cłami, bo akurat negocjowano ich wysokość, i chcąc nie chcąc skorzystała z propozycji nie do odrzucenia. Mniejsza i słabsza Kambodża była natomiast udziałem Amerykanina zachwycona. Do tego stopnia, że nominowała go do Nobla. Teraz też Trump zapowiada, że wystarczy, że zadzwoni, i od razu „zakończy wojnę”. Na razie jednak nie chwyta za słuchawkę.

Czytaj też: Trump grzmi, chwali się, powtarza nonsensy. Takiego przemówienia w dziejach ONZ nie było

Kambodża nie odstawia nogi

Obie strony w minionych miesiącach budowały drogi dojazdowe. Umacniały graniczne pozycje. Pretekstem do wznawiania walk bywają incydenty z minami. Tajlandia oskarża Kambodżę o zakładanie nowych, które mają ranić żołnierzy – pokazała zagranicznym dziennikarzom miny rzekomo podłożone przez Kambodżę. Eksperci przyznają jednak, że brakuje dowodów, i patrząc na konflikt z daleka, nie sposób przypisać odpowiedzialności którejś ze stron. W każdym razie mierzący się z własnymi wyzwaniami rząd mniejszościowy Tajlandii dał armii wolną rękę w dobieraniu środków do prowadzenia konfliktu. A armia oświadczyła, że postara się sfinalizować to, czego nie pozwolono jej dokończyć latem. Przede wszystkim ograniczyć potencjał sił zbrojnych sąsiada, by Kambodża przestała być zagrożeniem dla pogranicza.

Kambodża nie odstawia nogi. Rządzący nią z tylnego siedzenia były kilkukrotny premier i pięciogwiazdkowy generał Hun Sen, formalnie przewodniczący wyższej izby parlamentu i ojciec obecnego premiera Hun Maneta, ujawnił wiosną treść rozmowy telefonicznej, którą odbył z premierką Tajlandii Paetongtarn Shinawatrą, której ojciec Thaksin, a przy tym wieloletni przyjaciel Huna, jest głową najpotężniejszego od ćwierćwiecza klanu politycznego. Dał krajowi – a przede wszystkim sobie – czwórkę premierów i osoby z wysokimi miejscami na krajowej liście bogaczy. Paetongtarn Shinawatra pozwoliła sobie na daleko idącą szczerość, Huna nazywała „wujkiem”, polecała swoją pomoc i krytykowała posunięcia swojego wojska. Kosztowało ją to stanowisko. Na dodatek we wrześniu jej ojciec w innej sprawie usłyszał wyrok rocznego pozbawienia wolności, więc wpływy familii na bieg zdarzeń drastycznie stopniały.

Konflikt jest zawzięty, bo stał się politycznym złotem, potrzebnym na użytek wewnętrzny. W pogrążonej w kryzysie konstytucyjnym Tajlandii w ciągu kilku tygodni muszą odbyć się przyspieszone wybory. Można się spodziewać, że dynamika na froncie wpłynie na ich wynik i na korzyść dla siebie liczy rządząca koalicja. Z kolei Hunowie w Kambodży ciułają społeczną legitymację, więc i im walki pasują. Nikt nie ma ochoty przestać pierwszy. Co prowadzi do wniosku, że walki będą trwały, a ewakuowani nie mają szans na szybki, bezpieczny powrót.

Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Następca? Co się dzieje między Nawrockim a Kaczyńskim. Ten drugi na pewno ma kłopot

Karol Nawrocki po stu dniach prezydentury jest najpopularniejszym politykiem prawicy. Budowaniu jego pozycji pomaga ostry konflikt z rządem, ale też kłopoty w samym PiS. Prezydent do obrony polityków partii Kaczyńskiego się nie pali i dzięki temu zachowuje popularność wśród elektoratu Konfederacji czy braunistów.

Anna Dąbrowska
03.12.2025
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną