Pierwsze co zrobili zagraniczni korespondenci w Pekinie: podłączyli się do internetu, żeby sprawdzić, na które strony mogą wejść. Najważniejsze NGO (Amnesty International), źródła informacji międzynarodowych (BBC), "Tybet" - to jak sprawdzanie, czy w samochodzie jest olej, płyn w chłodnicy i sprawny akumulator.
Wielki Firewall
Rezultat testu? Brak dostępu do niektórych stron, np. tych na temat ruchu duchowego Falun Gong i stron organizacji praw człowieka. Na kilka dni przed rozpoczęciem Olimpiady okazuje się, że zagraniczni dziennikarze w Pekinie nie mają pewności, co będą mogli omawiać i ile z ich doniesień będzie można przeczytać online. "Już teraz musimy informować Chińczyków o tym, co i kiedy chcemy robić w sierpniu", mówi jeden z dziennikarzy stacji telewizyjnej. "Musimy przedstawić im listę gości, z którymi zamierzamy przeprowadzić wywiady i treść tych wywiadów".
Prasa i organizacje praw człowieka jednogłośnie potępiły restrykcje: "Wybór Pekinu to drastyczny błąd", pisze Financial Times Deutschland, a Frankfurter Allgemeine Zeitung: "chińskie władze robią to, co robi każdy rząd autorytarny i każda dyktatura. Nie ma już żadnych wątpliwości co do prawdziwej natury chińskiego systemu władzy". "Chiny grają według własnych zasad i wszyscy ustawiają się grzecznie w szeregu... To bardziej tragiczne niż sama cenzura". "Chiny nie dbają o wizerunek międzynarodowy i obchodzą ich tylko partnerzy handlowi". "Chodzi o ducha Olimpiady".
Wystarczający dostęp
Oburzenie koncernów medialnych i organizacji monitorujących wolność prasy wywołał fakt, że obiecano im co innego. W 2001 roku, kiedy Pekin wygrał prawo organizacji igrzysk, Wang Wei, przewodniczący Pekińskiego Komitetu Organizacyjnego zapowiedział: "Damy [zagranicznym] mediom pełną wolność, kiedy przyjadą do Chin". Wprawdzie dostęp do internetu dla zwykłych Chińczyków jest ściśle kontrolowany, a Microsoft, Google i Yahoo współpracują z władzami chińskimi oferując przefiltrowane treści, ale Chińczycy zobowiązali się do udostępnienia internetu 30 tys. akredytowanych i nie akredytowanych dziennikarzy zagranicznych. Teraz jednak, tuż przed Olimpiadą, rzecznik Pekińskiego Komitetu Organizacyjnego zaskoczył wszystkich, mówiąc, że dziennikarze otrzymają jedynie "wystarczający dostęp".
Rycerze kontra Smok
Skąd to zamieszanie? Czy to Chińczycy nabrali MKOl? Czy też raczej ktoś w komitecie zawarł z nimi układ i utrzymywał przewodniczącego i wiceprzewodniczącego w niewiedzy? Monroe Price z Huffington Post prześledził historię w artykule "Rycerze Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego negocjują ze Smokiem z PKO" (nie mylić z bankiem).
W niedzielę wyglądało na to, że sprawa jest wyjaśniona. Prezydent MKOl Jacques Rogge powiedział reporterom, że zagraniczne media w Chinach będą mogły pracować swobodnie. "Nie będzie cenzury w internecie". Ale chwilę potem rzecznik MKOl Giselle Davies poinformowała, że Rogge, Belg z pochodzenia, nie wyraził się precyzyjnie, ponieważ jego językiem ojczystym nie jest angielski. Komitet "życzyłby sobie", żeby nie było cenzury.
Kevan Gosper, wiceprzewodniczący MKOl, powiedział wcześniej, że MKOl wiedział, że niektóre strony internetowe będą zablokowane. "Ostatnio poinformowano mnie, że niektórzy przedstawiciele MKOl negocjowali z Chińczykami na temat zablokowania wybranych drażliwych treści. Przeprosił też dziennikarzy za to, że zostali wprowadzeni w błąd.
Podczas sobotniej konferencji prasowej prezes Jacques Rogge umywał jednak ręce, dystansując się od Chin i Pekińskiego Komitetu Organizacyjnego. "Nie będę przepraszał za coś, za co MKOl nie jest odpowiedzialne", powiedział. "Nie my zarządzamy internetem w Chinach. To chińskie władze zarządzają internetem". Wiceprzewodniczący Gosper opowiedział obszerniej o sprawie ("popełniając australijski grzech krańcowej szczerości"): nieograniczony dostęp do internetu nie jest możliwy z powodu autorytarnego charakteru chińskiego rządu i ścisłej kontroli społecznej, jaką sprawuje partia. "Zawsze rozumieliśmy, i niekoniecznie o tym mówiliśmy, że każdy suwerenny rząd blokuje treści pornograficzne i te, które uznaje za wywrotowe lub sprzeczne z interesem narodowym. Powiedziałbym także, że nie działamy w społeczeństwie demokratycznym. To są Chiny, i są dumne z tego, że są komunistyczne. Więc sprawy będą tu wyglądały inaczej".
Lekcja biznesu
Dla tych, którzy chcą zdobyć złoto w interesach z Państwem Środka, płyną z tego nauki, konkluduje Price, który napisał też książkę "Owning the Olympics". Po pierwsze w Chinach "tak" nie zawsze znaczy "tak", a twoi chińscy partnerzy biznesowi zazwyczaj powiedzą ci to, co chcesz usłyszeć. Wszyscy będą zadowoleni aż do momentu, kiedy przyjdzie czas sprawdzianu.