Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Historia

Spotkałem Anioła Śmierci i Anioła Życia

Rabin, który przeżył kilka obozów, w tym Auschwitz

Obóz Auschwitz-Birkenau wyzwolono 27 stycznia 1945 r. Obóz Auschwitz-Birkenau wyzwolono 27 stycznia 1945 r. Rachel Titiriga / Flickr CC by 2.0
Nie wiedziałem wtedy, kim jest, ani jak się nazywa. Siedział po turecku na wielkim stole, bez przerwy palił – rabin Nissen Mangel opowiada o spotkaniu z dr. Mengele.
Rabin Nissen MangelLeibel A Mangel/Youtube Rabin Nissen Mangel

AGNIESZKA ZAGNER: – Oko w oko z doktorem Mengele, tego się nie zapomina?
RABIN NISSEN MANGEL: – Nigdy, ale nie uprzedzajmy faktów.

Dobrze, zacznijmy więc od początku. Jak to się stało, że znalazł się rabin w Auschwitz?
Pochodzę z Czechosłowacji, z Koszyc, gdzie urodził się również mój ojciec. W 1941 roku Węgry zaanektowały część Słowacji, od tej chwili wszystko się zmieniło. Koszyce przemianowano na Kassa, a moje imię z czeskiego Victora na węgierskie „Győző”. Mój ojciec miał sklep z tekstyliami przy głównej ulicy w mieście, szło mu świetnie, ale po zajęciu Koszyc przez Węgry, wszyscy Żydzi musieli zamknąć swoje sklepy, także mój ojciec. Od tej pory żyliśmy z oszczędności, ale nadal byliśmy bardzo zamożnymi ludźmi, a ja, jako siedmioletni chłopiec, miałem bardzo szczęśliwe dzieciństwo. To skończyło się w marcu 1944 roku, kiedy Niemcy weszli do Koszyc. Zrobiło się niebezpiecznie. Ojciec, który do tej pory chodził dwa razy dziennie do synagogi, musiał z tego zrezygnować. Od tej pory pozwalał sobie na to tylko w szabat. Pamiętam ten dzień dokładnie, był piątek, początek kwietnia 1944 roku, ojciec modlił się w domu, mama na targ, żeby zrobić zakupy na szabat, ja z moją półtora roku starszą siostrą Gertrudą jeszcze spaliśmy. Nagle, usłyszeliśmy głośne walenie do drzwi, do domu weszło siedmiu esesmanów, mieli listę z naszymi nazwiskami, ale w domu brakowało mamy. Kazali mojej siostrze jej poszukać na targu. Wyskoczyłem z łóżka i powiedziałem, że ona nie może pójść sama, esesman odepchnął mnie z powrotem na łóżko, i tak jeszcze kilka razy. W końcu ojciec przekonał go, żeby pozwolił nam pójść razem. Na targu był ogromny tłum, bo wtedy w mieście mieszkało 20 tys. Żydów, wszyscy musieli przygotować się na szabat. Mamy nie udało się znaleźć, uznaliśmy, że wróciła do domu, na szczęście spotkaliśmy ją na ulicy. „Ima, przyszli po nas Niemcy”, mówimy. Mama chciała, żebyśmy natychmiast pobiegli do domu. Próbowałem tłumaczyć jej, że skoro jesteśmy jeszcze wolni, to może ojcu też udało się uciec. Na parterze naszego domu w Koszycach, który zresztą nadal jest w rękach naszej rodziny, mieszkał dozorca, a jego córka Iwanka pracowała w tawernie. Ustaliliśmy, że poprosimy Iwankę o sprawdzenie, co dzieje się z ojcem. Kiedy czekaliśmy, aż Iwanka dojdzie do naszego domu, a to było niedaleko, zaledwie kilka przecznic dalej, nagle pojawił się ojciec. Zapytałem go, „Tati, jak udało ci się wymknąć siedmiu esesmanom?”. Tata powiedział, że nie ma czasu na gadanie, musimy uciekać.

Ale w końcu opowiedział?
W tamtych czasach meble były solidne, ciężkie, z grubego drewna. Esesmanom bardzo spodobał się nasz olbrzymi stół o ośmiu nogach, a także meble w sypialni, Niemcy kazali ojcu przenieść je do innego pokoju, ale ojciec, mimo że był potężnym i silnym mężczyzną, nie był w stanie tego podnieść. Esesmani nie chcieli mu pomóc, powiedział im, że nawet jeśli będą go bić do nieprzytomności, nie może tego zrobić. Zaproponował więc, że poszuka jakiegoś pomocnika, żeby przenieść te meble. Gestapowcy zgodzili się, pod warunkiem, że sam zapłaci za tę usługę. W ten sposób udało mu się uciec.

Zamieszkaliśmy u kuzynki, a stamtąd mieliśmy być przerzuceni na Słowację, gdzie w 1944 roku było już po deportacjach Żydów. Rozpaczliwie potrzebowaliśmy gotówki. Ojciec miał sporo pieniędzy, ale one były ukryte w ścianie naszego domu w Koszycach, wysłał więc tam kuzynkę. Niestety w domu natknęła się znowu na tych samych siedmiu esesmanów. Próbowała tłumaczyć im, że przyszła w odwiedziny do cioci i wujka. Esesmani nie uwierzyli, nakazali jej powiedzieć nam, że jeśli nie wrócimy w ciągu godziny, oni nas złapią i zastrzelą na miejscu. Rodzice postanowili jednak uciekać, dzięki pomocy braci mamy, udało nam się przedostać na Słowację, dotarliśmy do Bratysławy. Po dwóch miesiącach od ucieczki z Koszyc, Niemcy nas w końcu dopadli w Bratysławie, zawieźli do obozu w Sereď, a stamtąd wprost do Auschwitz. To była moja pierwsza wizyta w Polsce.

„Wizyta” tylko eufemizm, stanęliście przecież na progu obozu śmierci.
Dosłownie naprzeciw śmierci, chociaż jeszcze wtedy tego nie wiedzieliśmy, powiedziano nam przecież, że jedziemy do pracy. Najpierw była przecież selekcja – starsi, chorzy, matki z dziećmi kierowani byli natychmiast do komór gazowych, reszta do pracy. Staliśmy więc, cztery tysiące osób z transportu, czekaliśmy na naszą kolej. Nigdy tego nie zapomnę. Stałem obok mamy, która trzymała mnie za rękę, obok niej stał ojciec, a obok niego moja siostra. Do matki podszedł Samy, młody chłopak z Sonderkommando, mówiąc jej, by oddała mnie do starców, a sama się ratowała­. Rozumiałem, co powiedział, ale w tej samej chwili czułem, jak ręka mamy coraz mocniej zaciska się na mojej. Przysięgam, że gdyby mnie oddała, nie byłbym na nią zły, wiedziałbym, że ona się uratowała. Samy przyszedł za chwilę znowu, znowu ją namawia, mówił, że dopiero wczoraj był transport z Węgier, w którym była matka z niemowlęciem na ręku, esesmani nakazali rozdzielić ich, a ponieważ matka nie chciała oddać dziecka, esesmani przywiązali jedną nóżkę dziecka do jednego samochodu, drugą do drugiego, samochody ruszyły w przeciwnych kierunkach, na oczach matki. Matka doznała ataku i zmarła na miejscu, tak opowiada ten Samy, coraz bardziej naciskając, by mama mnie oddała. Aż nadeszła selekcja.

Wtedy spotkał rabin po raz pierwszy doktora Mengele?
Nie wiedziałem wtedy, kim jest, ani jak się nazywa. Siedział po turecku na wielkim stole, bez przerwy palił. O życiu lub śmierci decydował kciukiem, wskazując nim, dokąd ma trafić kolejna osoba przechodząca obok tego stołu podczas selekcji. Kciuk w lewo – komora gazowa, w prawo – do pracy. Kiedy nadeszła nasza kolej, ojciec poprosił, bym trochę się za niego schował, może wtedy Mengele mnie nie zauważy. Ale on mnie zauważył, zszedł ze stołu, podszedł do nas i zapytał mnie, ile mam lat. Miałem wtedy 10 i pół roku, ale powiedziałem mu, że 17. Jako dziesięciolatek nie miałem przecież szans, ale jako 17-latek już tak. Wybuchnął śmiechem, powiedział „Masz może 11 lat, na pewno nie 17”. I wtedy zdarzył się cud…

Czytaj także: Kto zaprojektował i wybudował obozy śmierci?

Cud?
O losie człowieka decydował ten jeden kciuk. Mengele nie pytał przecież, kim jesteś. W Biblii jest opowieść o Nimrodzie, który nakazał spalić Abrahama w wielkim palenisku, ale Abraham wyszedł z tego cało. Dlaczego?

Znowu cud?
Oczywiście. Nieprzypadkowo moje imię pochodzi od hebrajskiego „nis”, czyli „cud”. Jak inaczej to wytłumaczyć? Mengele wysłał mnie do pracy, ale po dwóch, trzech tygodniach poważnie zachorowałem. Niemcy mówią na to Scharlach, co oznacza szkarlatynę. Wtedy wysłano mnie do Lageru F, tego, w którym Mengele i inni lekarze przeprowadzali eksperymenty medyczne, głównie na bliźniętach i karłach. Dlaczego bliźnięta, bez względu na wiek, płeć i stan zdrowia, były dla nich takie ważne? Do 1944 roku Hitler stracił ponad 10 mln żołnierzy. Eksperymenty miały pomóc Trzeciej Rzeszy w ustaleniu, co należy zrobić, by kobiety rodziły więcej dzieci na raz. Chorzy, którzy trafiali do obozu F w ciągu jednego, dwóch dni musieli wyzdrowieć, w przeciwnym razie czekała ich komora gazowa. Tam właśnie po raz drugi spotkałem Mengele. W towarzystwie kilku innych lekarzy wszedł do baraku, który był kliniką, dostrzegł mnie i zapytał kapo, co tam robię. Kiedy dowiedział się, że mam szkarlatynę, kazał mi zejść z łóżka i podejść do niego. Miał strzykawkę i jak wyjaśniał innym obecnym w pokoju lekarzom, że chce sprawdzić, czy w ciągu kilku minut od podania zastrzyku będę sparaliżowany czy umrę. Kiedy to usłyszałem, wskoczyłem na górne łóżko i zacząłem krzyczeć, że eksperymenty mogą sobie robić na małpach, a nie na mnie, płakałem.

Co zrobił Mengele?
Trzeba pamiętać, kim był „Anioł Śmierci”. Wszyscy, generałowie Gestapo i SS-mani się go bali, nieposłuszeństwo wobec niego nie istniało. Wtedy zobaczyłem jak jego twarz bladnie, domyślam się, że do tej pory nikt tak do niego tak nie mówił. Zawsze nosił przy pasku pistolet czy rewolwer, byłem pewien, że mnie po prostu zastrzeli. Ale nic takiego się nie stało, po prostu wyszedł, a za nim lekarze. Myślałem, że wyślą mnie natychmiast do komory gazowej, ale i to się nie stało.

Jak rabin myśli, dlaczego?
Oczywiście także zadaję sobie to pytanie, dlaczego ja przeżyłem, a 1,5 mln innych dzieci nie? Co o tym zdecydowało? Że jestem bardziej charyzmatyczny, urodziwy, sprytny? Do dziś nie znajduję odpowiedzi na to pytanie. Tylko On wie. Jedyne, czego jestem pewien to tego, że jestem tu dziś, bo dokonał się cud. Tak samo wtedy, kiedy udało mi się odnaleźć w obozie moją siostrę. Była tak wychudzona, że jej nie poznałem, uwierzyłem, że to ona dopiero wtedy, kiedy prawidłowo wymieniła imiona naszych rodziców.

Zarówno rabinowi, jak i siostrze oraz mamie udało się przeżyć.
Znowu cud, ale i wielkie cierpienie. Kiedy zbliżali się Rosjanie, naziści postanowili ewakuować ludzi i zniszczyć obóz. Chorzy i umierający zostali, w tym moja siostra – miała zginąć w płomieniach, bo Niemcy podłożyli ogień w baraku, w którym ona była, ale Rosjanie ugasili płomienie. Gdyby zjawili się 10 minut później, byłoby za późno. W muzeum Jad Vashem czy Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie wśród zdjęć z wyzwolenia z obozu jest takie, na którym ukraińska pielęgniarka niesie na rękach młodą dziewczynę. Tą dziewczyną była moja siostra. Nie mogła chodzić, ponieważ miała odmrożone stopy. Nas, pozostałych więźniów wypędzono w marszu śmierci do kolejnych obozów, najpierw do Mauthausen, potem do Melk, a stamtąd do Gunskirchen, co było piątym obozem, w którym byłem, bo do Auschwitz trafiłem z obozu pracy Sereď. Szliśmy całymi dniami, bez jedzenia, picia, braliśmy do ust jedynie brudny śnieg, bo nic innego nie było. Wcześniej, w Auschwitz trafiłem przypadkiem w obozowej kuchni na kucharki, które gotowały dla oficerów – nie tylko dały mi jedzenie, ale również dużo ciepłych ubrań na drogę. Tyle że po kolei wymieniałem je na jedzenie – zacząłem od skarpet, co okazało się fatalnym błędem. Bo kiedy zdjąłem skarpety, buty nagle stały się za duże, obtarły mnie do żywej kości. Ból był nie do wytrzymania, nie mogłem już dłużej iść, choć wiedziałem, że kiedy się zatrzymam, zostanę zastrzelony. W chwili, gdy podjąłem jednak tę decyzję, podszedł do mnie młody człowiek, jeden z obozowych bliźniąt i zaczął ze mną rozmawiać. To było niezwykłe – podczas marszu nikt nie rozmawiał, wszyscy byli skupieni na tym, by przeżyć. To tak jak na tonącej łodzi, ludzie na pokładzie nie rozmawiają, tylko wylewają wodę. I tu nagle ten człowiek, który do mnie mówi! Powiedziałem mu, że już nie mogę dłużej iść, a ponieważ okazało się, że on też jest z Koszyc, poprosiłem, by zapamiętał moje dane i miejsce, gdzie się zatrzymam. Liczyłem, że rodzice przeżyją, odnajdą moje ciało i zabiorą na cmentarz w Koszycach. Ale on powiedział, że mi pomoże iść, że mam wesprzeć się na jego ramieniu. Od tej chwili skakałem na jednej nodze, ale po trzech dniach i ona zaczęła mnie niemiłosiernie boleć. I znowu, w tej samej chwili, kiedy postanowiłem się zatrzymać, ktoś do mnie podszedł – tym razem esesman.

Żeby zabić?
Niezupełnie. W Koszycach, z racji położenia, mówiliśmy kilkoma językami – po czesku, węgiersku, jidysz, hebrajsku, ale też niemiecku, który zresztą był moim językiem ojczystym. Kiedy ten esesman do mnie podszedł, zaczął ze mną rozmawiać. Byłem zszokowany, przecież do tej formacji kierowano najgorszy element, złodzieje, mordercy, gwałciciele. Przyznałem mu się, że nie mogę już dalej iść, że zatrzymam się, a on mnie zastrzeli, ale on powiedział, żebym tego nie robił, żebym się nie poddawał. Wyjął termos z gorącą, słodką kawą i mnie nią poczęstował. To mnie postawiło na nogi. Przychodził do mnie co kilka godzin, pytał o rodziców, ale dawał też kawę. Powiedział mi, że przeżyję wojnę i spotkam swoich rodziców.

Nie do końca miał rację, bo ojcu nie udało się przeżyć.
Sam pobyt w obozie przeżył, ale został wywieziony do Niemiec i tam został zabity. Ale faktycznie zarówno ja, jak i moja siostra i mama przeżyliśmy. I pomógł mi w tym ten esesman, który wtedy nie pozwolił mi umrzeć. Do końca marszu przychodził do mnie z tą kawą, to pomogło mi przetrwać. Chociaż ja wierzę, że kto inny nade mną czuwał. Kiedy przyszedł do mnie po raz ostatni, spytałem, „Nu, gdzie moja kawa”? Kawa się skończyła, ale obiecał, że za kilka kilometrów dojdziemy do miasteczka, wtedy znów mi ją przyniesie. Ale nie mogłem dłużej iść, nawet opierając się o ramię mojego kolegi, wtedy ten esesman wziął mnie pod ramię i w zasadzie obaj mnie nieśli. Kiedy po latach pisałem wspomnienia, zastanawiałem się, kim był ten mężczyzna i uznałem, że był aniołem, wysłańcem Boga.

Aniołem Życia?
Tak właśnie było. Ale to nie był koniec, ponieważ przerzucano nas z obozu do obozu, w każdym kolejnym warunki były coraz gorsze. W Gunskirchen byliśmy przez sześć tygodni stłoczeni w rodzaju namiotu w lesie – zamiast ścian było płótno. To był koniec zimy, wiatr, deszcz przenikał przez ten materiał, ludzie padali jak muchy, ale ich ciał nie wynoszono. Musieliśmy spać na nich. W końcu nas uwolniono, nie mieliśmy ubrań. Kiedy dotarliśmy do Lintzu, znaleźliśmy jakiś magazyn, w którym były niemieckie mundury SS. Byłem z pięcioma innymi młodymi chłopakami. Do pociągu, w którym jechaliśmy do Czechosłowacji, weszli Rosjanie szukający niemieckich żołnierzy. I oczywiście nas złapali, zawieźli na posterunek NKWD i zamknęli w jakimś pokoju. Waliłem w drzwi, aż przyszedł oficer. Powiedziałem mu „Ja jewrej”, ale on mnie wepchnął do środka i nie chciał słuchać, aż w końcu powiedział, że jestem wolny. Upierałem się, żeby wypuścił też moich kolegów, i na to się zgodził To był kolejny cud. Przecież wszyscy mogliśmy trafić na Syberię i zginąć z rąk Stalina.

Dom w Koszycach jeszcze stał?
Tak i stoi do dziś. Niestety nie mogę go odzyskać, ponieważ według obowiązującego prawa, musiałbym mieszkać 10 lat na Słowacji, a dopiero potem starać się o jego zwrot. Pieniędzy w ścianie też nie znalazłem, ani metalowego pudełka z biżuterią mamy ukrytego przez ojca w piwnicy.

Rozmowa została przeprowadzona w Warszawie w maju 2018 r. podczas pobytu rabina Nissena Mangela w Polsce.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną