Tyle dobra, tyle piw
Po śmierci przybranej matki powiedział: nareszcie jestem znany
Chłopcy siedzieli w piwnicy w domu Chrystiana i pili piwo. W nogawce spodni Chrystiana zaczepiona była pochwa, a w niej nóż żołnierski. Znajomy dał mu ten nóż do naostrzenia, a on nosił go przy sobie. Taki fason. Kolega, który też pił piwo w piwnicy, ubrany był w żołnierską panterkę: sama męskość. Zaczynało być zimno, należało pójść do mieszkania Chrystiana na parter.
Chrystian
Chrystian jest chłopcem jak z obrazka – jasne włosy, słodka twarz. W jasełkach mógłby grać anioła. Matka porzuciła go po urodzeniu w szpitalu. Może na odchodnym zostawiła mu (porzucające często tak robią) wyszukane imię, jak pamiątkę – Chrystian. Zawsze się denerwował, kiedy ktoś nie wymawiał wyraźnie pierwszej litery w imieniu, zastępując ją banalnym K.
Po śmierci przybranej matki powiedział: nareszcie jestem znany. Już nie tylko sławne imię (Chrystian Andersen jestem – mawiał w szkole podstawowej), ale i życiorys siedemnastolatka opisany został przez gazety, telewizja przyjechała. I te słowa zmroziły nauczycielki ze szkoły podstawowej chyba najbardziej.
Gdyby w jakiś czas po jego przyjściu na świat matkę pozbawiono praw rodzicielskich i oddano którejś z niepłodnych par czekających na noworodki do adopcji, może uratowałby się on sam, jego koledzy i matka zastępcza.
Lecz Chrystiana zostawiono w domu dziecka, uznając, że matka to matka, więc któregoś dnia może nawróci się na dziecko. Albo że dziecko wychowa się bez szwanku na dyżurach pań wychowawczyń w sierocińcu.