Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Obiecująca Kidawa-Błońska, ale do przełomu daleko

Stawiając na Małgorzatę Kidawę-Błońską, Koalicja Obywatelska po raz pierwszy od dawna pokazała, że jest zdolna do nieszablonowych i zaskakujących rozwiązań. Stawiając na Małgorzatę Kidawę-Błońską, Koalicja Obywatelska po raz pierwszy od dawna pokazała, że jest zdolna do nieszablonowych i zaskakujących rozwiązań. Dawid Żuchowicz / Agencja Gazeta
Jaki jest realny cel Grzegorza Schetyny w tej kampanii? Wygrać czy jedynie uniknąć odpowiedzialności za porażkę?

Najpierw będzie o pozytywach. Bo stawiając na Małgorzatę Kidawę-Błońską, Koalicja Obywatelska po raz pierwszy od dawna pokazała, że jest zdolna do nieszablonowych i zaskakujących rozwiązań. To ważny sygnał, gdyż niejeden wyborca opozycji pewnie już zdążył nabrać podejrzeń, że główna jej siła przejdzie obok decydującego starcia.

Zresztą była marszałek Sejmu jak mało kto nadaje się na twarz tej kampanii. Od lat należy do szerokiej partyjnej elity, jest rozpoznawalna, wyborcy zazwyczaj chętnie na nią głosują. Z drugiej strony nie pełniła dotąd stanowisk rządowych, więc nie sposób skojarzyć jej z błędnymi bądź niepopularnymi decyzjami. Nie zaliczała też żadnych kompromitujących wpadek.

A do tego dobrze wypada w mediach, nie kojarzy się z sejmowymi awanturami, stroni od radykalnego języka, może wzbudzać ciepłe uczucia nawet po drugiej stronie barykady. To zresztą nie przypadek, że propaganda PiS w pierwszym momencie po ogłoszeniu decyzji nie bardzo wiedziała, jak zaatakować samą Kidawę-Błońską, toteż skupiono się na podkreślaniu, że odgrywa rolę „kwiatka do kożucha” Schetyny. Swoją drogą, jeśli już używać takich metafor, to kożuch prezesa PiS musi być ukwiecony niczym wiosenna łąka. Ilu to bowiem asów samodzielności i podmiotowości objęło jak dotąd wysokie stanowiska państwowe w epoce „dobrej zmiany”?

Czytaj także: Kidawa-Błońska może ożywić kampanię KO

A kogo wystawi PiS?

Tak samo trudno dociekać premierowskich kompetencji Kidawy-Błońskiej, ignorując casusy Dudy i Szydło sprzed czterech lat. Bo to PiS jako pierwszy odstąpił przecież od sensownej (choć niepisanej) zasady, że oficjalna hierarchia władzy pokrywa się z faktyczną, wysokie stanowiska pełnią faktyczni decydenci i ogólnie wiadomo, kto ponosi odpowiedzialność. Za obecnych rządów premierzy stali się jedynie twarzami projektu, ich rolą jest przede wszystkim dobrze prezentować się w prozie codziennego rządzenia i poezji kampanii (co na jedno wychodzi, gdyż granice dawno zostały zatarte). A skoro ów model ogólnie się sprawdza, najwyraźniej wyborcom zresztą nie przeszkadzając, to nic dziwnego, że w końcu zainspirował konkurencję. Stąd też pomysł na Kidawę-Błońską.

W efekcie Kidawa-Błońska i Schetyna na chwilę przed zamknięciem list pozamieniali się na okręgi. Ona otworzy listę warszawską, on wróci do Wrocławia. I dobrze, gdyż oboje będą startować u siebie. No i świeżo ogłoszona kandydatka na szefową rządu będzie teraz walczyć o głosy bezpośrednio z Jarosławem Kaczyńskim, co powinno ją dodatkowo wzmocnić, dodać powagi i autorytetu.

Zaraz też pojawi się pewnie presja, aby PiS również jednoznacznie wskazał kandydata na premiera. Bo do tej pory rządzący uprawiali grę pozorów. Niby naturalnym kandydatem pozostaje obecny premier, choć dziwnym trafem nikt tego jak dotąd głośno nie powiedział. Równocześnie od jakiegoś czasu dobiegają zza kulis trudne do zweryfikowania plotki o poszukiwaniu alternatywnego kandydata. Nie można więc wykluczyć, że Kaczyński faktycznie chciał zachować sobie możliwość personalnego manewru po wyborach, nie osłabiając zarazem pozycji Morawieckiego w czasie kampanii.

Dopóki nieogłoszonym kandydatem KO na premiera był Schetyna, można było tę grę dalej swobodnie uprawiać. Teraz już trudniej, zwłaszcza w perspektywie ewentualnej debaty. Tymczasem Morawiecki dopiero co ośmieszył się pochlebstwem, że nawet nie sięga prezesowskim piętom i jakby co, to pierwszy będzie namawiał partyjnego pryncypała, aby dał mu zmianę. Jeśli mimo wszystko PiS podtrzyma poparcie dla obecnego premiera, Platformie nietrudno będzie go deprecjonować. W kampanijnej rywalizacji na wizerunki Kidawa-Błońska dysponuje więc na samym starcie kilkoma niebagatelnymi atutami.

Czytaj też: Małgorzata Kidawa-Błońska. Z dworku do wielkiej polityki

Realny cel kampanii Koalicji Obywatelskiej

Pytanie, czy uda się je wykorzystać. W tym miejscu zaczynają się schody. Na razie trudno bowiem oprzeć się wrażeniu, że pomysł z Kidawą-Błońską jest jak samotna rodzynka w zakalcowatym cieście KO. Że zrodził się przypadkiem, w głębokiej defensywie, pod presją niekorzystnych dla Platformy i jej lidera okoliczności. Z zamówionych badań ponoć wynikało, że Schetynie groziła bolesna przegrana w indywidualnym starciu z Kaczyńskim w Warszawie. Przy czym sama KO raczej na pewno pokona w stolicy PiS. Tyle że prezes ma szansę skoncentrować większość poparcia prawicowego elektoratu, podczas gdy wyborcy opozycji – jak wiadomo, niespecjalnie ceniący Schetynę – prędzej rozproszyliby swoje głosy między wiele nazwisk z listy Koalicji.

Z tej perspektywy głównym zadaniem Kidawy-Błońskiej jest uratować Schetynę przed prestiżową klęską, potencjalnie podkopującą jego przywódczą pozycję w partii po wyborach. A że w Platformie ogólnie rzecz biorąc nie ma wielkiej wiary w zwycięstwo, tym łatwiej było powierzyć iluzoryczne premierostwo wskazanej kandydatce. Sama Kidawa-Błońska raczej na pewno nie zagrozi zresztą Schetynie. Za to w razie przegranej kierownictwo partii będzie miało argument, że wybory były nie do wygrania, skoro wykorzystano najlepsze personalne zasoby.

Jaki jest więc realny cel tej kampanii? Wygrać czy jedynie uniknąć odpowiedzialności za porażkę? Czy kandydaturze Kidawy-Błońskiej towarzyszy stosowne oprogramowanie? W profesjonalnej polityce improwizacje na ogół się nie sprawdzają. Przydają się za to wyćwiczone schematy i precyzyjne planowanie w oparciu o dane empiryczne. A na tym polu dystans dzielący PiS od PO i reszty opozycji nadal jest ogromny.

O czym mogliśmy się niedawno raz jeszcze przekonać, obserwując spektakl zafundowany przez rządzących po awarii kolektora na Wiśle. Najpierw zaatakowano władze miasta najcięższymi oskarżeniami, pogróżkami prokuratorskimi, propagandową hiperbolą „katastrofy klimatycznej”. A chwilę potem rząd niby to łaskawie użyczył swego mocarnego ramienia, aby wyciągnąć nieudaczników z biedy. Przez kilka dni „machina bezpieczeństwa narracyjnego” pracowała na najwyższych obrotach, czemu zmagające się z kryzysem miasto nie miało jak skutecznie się przeciwstawić. Tymczasem główna opozycyjna partia, jak zwykle zajęta własnymi sprawami, postanowiła na pół gwizdka zaangażować się w brzydko pachnący temat. Udało się, ale koszty polityczne koniec końców poniesie cała Platforma.

Interaktywna infografika „Polityki”: Sprawdź kandydatów do Sejmu i Senatu

Czy Koalicja znajdzie w sobie dość energii?

Sam proces budowania ostatecznie już zarejestrowanych list wyborczych nie daje zresztą wielkich powodów do optymizmu. Nawet jeśli one same mniej więcej odpowiadają możliwościom Platformy oraz jej partnerów. Powraca to samo pytanie: czy Koalicja znajdzie dość energii, aby swoje listy skutecznie promować?

Bo nie widać wielkiego zapału. Ostatnio najczęściej dobiegały z Koalicji odgłosy niezadowolenia. Było kilka mniej lub bardziej spektakularnych rezygnacji z kandydowania. Do ostatniej chwili chaotycznie przesuwano niektórych kandydatów po mapie wyborczej. O ile zamianę Schetyny i Kidawy-Błońskiej łatwo obronić, o tyle w innych przypadkach najczęściej chaotycznie łatano dziury bądź zażegnywano konflikty. Tak jakby nie o optymalizację wyników tu chodziło, lecz o podział mandatowych łupów w obliczu zaostrzającej się reglamentacji.

Nie lepiej było z osławionym paktem senackim. Co do którego nie ma zresztą pewności, czy faktycznie obowiązuje. Podobno tak, choć nie zawsze i nie wszędzie, gdyż w paru okręgach nie udało się opozycyjnym stronnictwom dojść do porozumienia. W innych okolicznościach pewnie by można jakoś to uznać za odstępstwo od normy; w końcu wykwity osobistych ambicji nie są w polityce niczym niezwykłym. Trudno też w szerokiej formule zadowolić wszystkich, co najlepiej ilustruje samodzielny start w Warszawie lidera Obywateli RP Pawła Kasprzaka przeciwko wystawionemu przez KO postpisowskiemu konserwatyście Kazimierzowi Michałowi Ujazdowskiemu. Emocje nie zawsze idą w parze z politycznym rozumem.

Jak się (nie) dogadywała opozycja

Ale to nie jednostkowe napięcia są realnym problemem, tylko relacje między głównymi ugrupowaniami opozycji. To, że w większości udało im się porozumieć, raczej fałszuje obraz. Koniec końców podziałała (głównie na Platformę) presja opozycyjnej opinii publicznej. Wygląda jednak na to, że dogadano się bardziej dla świętego spokoju, aby nikt się nie czepiał. Wcześniej miała miejsce gorsząca szarpanina. Takiej niechęci i nagromadzenia złych emocji na opozycji bodaj jeszcze nie było. Najbardziej pomiędzy Platformą a blokiem lewicowym. Rewersem zawieszenia broni w rywalizacji o Senat pewnie więc teraz będzie bezpardonowa bitwa o mandaty poselskie. Oba ugrupowania zresztą sąsiadują na mapie wyborczej i nie można wykluczyć znaczących przepływów elektoratów między nimi. Wzajemne urazy mają więc solidną podbudowę polityczną sprzyjającą konfrontacji.

W marnym klimacie udało się jednak wystawić jako taki zestaw kandydatów. Choć wbrew wcześniejszym zapowiedziom nie doszło do szerokiego zaciągu gwiazd samorządu do Senatu. Z poparciem opozycji mają wystartować prezydent Gliwic Zygmunt Frankiewicz oraz Nowej Soli Wadim Tyszkiewicz. Miał być poligon przed ewentualną przyszłą reformą izby wyższej parlamentu i przekształceniem jej w ciało przedstawicielskie regionów. Plan się nie powiódł, choć samych samorządowców, którzy zrezygnowali z kandydowania, zrozumieć nietrudno. Musieliby opuścić swoje miasta, aby odegrać role parlamentarnych statystów. I to pewnie opozycyjnych.

Niespecjalnie też udało się opozycji nadać reprezentacji charakteru obywatelskiego. Ale za to zwerbowano całkiem spore jak na Senat grono rozpoznawalnych polityków (z Krzysztofem Brejzą na czele), co powinno uczynić rywalizację atrakcyjniejszą. Choć warto mieć świadomość, że ewentualne zwycięstwo w Senacie przy równoczesnym oddaniu PiS większości sejmowej będzie typową nagrodą pocieszenia.

Czytaj też: Wybory 2019. Decydujące starcie

Wyborcze starcie na wielu frontach

W kluczowym starciu o Sejm będzie znacznie trudniej. I na razie to PiS zdecydowanie lepiej kontroluje kampanię. Na polu symbolicznym, co potwierdziły – mimo absencji Donalda Trumpa – niedawne obchody rocznicy wybuchu II wojny światowej. Transfery z ostatnich programów społecznych od dawna już płyną do kieszeni wyborców. Nawet zapowiedź zrównoważonego budżetu, choć palcem na wodzie pisana, może pomóc zneutralizować część liberalnego elektoratu. Tymczasem największym problemem opozycji będzie mobilizacja własnego elektoratu. Trudno bowiem pobudzić wyborców, kiedy wszystkie karty wydają im się zawczasu rozdane.

Zapewne czeka nas tym razem asymetryczna kampania, która rozgrywać się będzie na wielu polach jednocześnie. Oczywiście główna oś sporu nadal przebiega między PiS i PO. Jednak obóz władzy zapewne będzie też konsekwentnie podgryzać w terenie PSL, dławić radykalne prawicowe alternatywy zgrupowane w Konfederacji oraz starać się aktywnie podsycać antagonizm między Platformą i Lewicą. Niezdolnej do koordynacji działań i wewnętrznie pokłóconej opozycji trudno będzie odpowiadać na takie działania. Proste mobilizacje elektoratów już bowiem nie wystarczą. Niezbędne za to będzie strategiczne wyrafinowanie, umiejętność przewidywania, refleks.

Z tej perspektywy zagrywka Grzegorza Schetyny z wysunięciem Małgorzaty Kidawy-Błońskiej jest całkiem obiecująca. Główna siła opozycyjna wreszcie czymś zaskoczyła. Do przełomu jednak daleko, czasu zaś niewiele.

Ludwik Dorn: Opozycyjna wojna o wyborców

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną