Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Trzaskowski potrzebuje takiej determinacji wyborców, jaką ma PiS

Zwolennicy Rafała Trzaskowskiego w Ciechanowie Zwolennicy Rafała Trzaskowskiego w Ciechanowie Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Utrwalił się pogląd, że „nie-PiS” jest inteligencki, różnorodny, bardziej kapryśny, bo na tym polega demokracja. Ale demokracja polega też na zdolności jej utrzymania.

Jaka jest realna sytuacja na ostatni dzień przed ciszą wyborczą? Zastanawia, że mimo wyrównanych sondaży wśród ekspertów panuje dość powszechna opinia, że wygra Andrzej Duda. Także bukmacherzy nie mają wątpliwości, a różnica w kursach na korzyść Dudy jest proporcjonalnie znacznie większa niż ta w sondażach. Skąd się to bierze? Z kilku przyczyn, które warto poznać, aby się z nimi zmierzyć.

Czytaj też: Niemcy mnie biją i inne rozpaczliwce

Niedoszacowanie Dudy w exit poll

Jego rzeczywisty wynik był lepszy o 1,7 pkt proc., i to przy kilkuset uwzględnionych komisjach wyborczych oraz dziesiątkach tysięcy uczestników badania. Istnieje więc domniemanie, że rutynowe sondaże na próbie tysiąca osób mogą być jeszcze bardziej zafałszowane. Zresztą wiele badań przed pierwszą turą zaniżało poparcie dla Dudy w podobnym stopniu, zarazem w miarę dobrze oddając wynik Trzaskowskiego. Jeśli zatem dodać te ukryte ok. 2 pkt proc. do ostatnich sondaży, to Duda staje się niekwestionowanym zwycięzcą.

To również swego rodzaju instrukcja do analizowania exit poll w wieczór 12 lipca. Jeśli badanie pokaże minimalną, w granicach kilku dziesiątych procenta, wygraną Rafała Trzaskowskiego, to ze sporym prawdopodobieństwem będzie można sądzić, że zwyciężył Duda. Z drugiej strony każda, choćby minimalna przewaga w exit poll Dudy najpewniej będzie oznaczać, że wynik jest rozstrzygnięty. Dopiero przewaga Trzaskowskiego w exit poll w granicach 2 pkt proc. i więcej zmieniłaby sytuację. Tak wynika z doświadczeń, chyba że wszystko będzie zupełnie inaczej niż zwykle, czego też nie da się wykluczyć. Wszelkie rozważania opierają się na tym, co jest znane, z dopuszczeniem czynnika niewiadomego.

Czytaj też: Kulisy debaty w Końskich. Znalazł się scenariusz?

Zbyt duża różnica z pierwszej tury

Ma znaczenie, że nie było dotąd przypadku odrobienia takich strat. Trzaskowski jako finalista wyborów ma najgorszy wynik pierwszej tury od 25 lat, a Duda najlepszy. Działa też pamięć o poprzednich elekcjach, kiedy wydawało się, że jest blisko, a realny wynik wyborów sprowadzał na twardą ziemię. Zwycięstwa PiS stały się swego rodzaju normą.

Coś się zatem musi stać pierwszy raz od dawna, trzeba liczyć na sytuację wyjątkową, a to zawsze mocno obniża prawdopodobieństwo takiego zdarzenia. Istnieją też inne, pomocnicze badania, jak te niedawne IBRiS, gdy zapytano, który z kandydatów na prezydenta lepiej sprawdzi się w czasach kryzysu: Andrzej Duda – 46 proc., Rafał Trzaskowski – 39 proc.

Staszewski: Prezydent wciąż chce walczyć z „ideologią LGBT”

Przewaga sondaży pokazujących zwycięstwo Dudy

Wyniki badań były różne, ale większość dawała wygraną obecnemu prezydentowi. Średnie wyciągane z dowolnych okresów też zawsze były dla Dudy. Nie pojawił się po stronie Trzaskowskiego żaden jednoznacznie wznoszący trend, przeciwnie, w ostatniej fazie kampanii taki trend dał się zauważyć po stronie kandydata PiS.

Czytaj też: Wybory ważniejsze niż walka z pandemią?

Trudności frekwencyjne

To jednak środek sezonu urlopowego, są kłopoty z głosowaniem w drugiej turze przez tych, którzy w pierwszej dopisali się do list w wakacyjnych kurortach. Duża, ale niższa niż w wyborach parlamentarnych frekwencja w największych miastach w pierwszej turze. Z drugiej strony mobilizowanie przez PiS seniorów, mieszkańców mniejszych miast, jeszcze większe pobudzanie tzw. pasa biblijnego, czyli południowo-wschodnich regionów kraju, za pomocą finansowych prezentów i konserwatywnej ideologii w wersji agresywnej. A ci wyborcy rzadziej wyjeżdżają.

Ponadto nie jest jasny stopień poparcia dla Trzaskowskiego ze strony kandydatów, którzy odpadli w pierwszej turze, i ich elektoratów. Żadne życzliwsze deklaracje nie padły. Ma to wymiar praktyczny, ale też symboliczny, bo osłabia powagę toczącego się sporu. Skoro polityczni liderzy nie byli w stanie przezwyciężyć animozji, to może jednak nie są to wcale najważniejsze wybory od 30 lat, może wciąż to zwyczajna, partyjna gra. Ten podprogowy przekaz może wpłynąć na udział w wyborach.

Czytaj też: Duda, pierwszy wirusolog kraju. Z Trumpem do pary

Brak momentu przełomowego

Rafał Trzaskowski miał dość udaną kampanię, zwłaszcza na tle poprzednich batalii jego formacji. Jednak głównym przełomem do końca pozostało jego wejście do gry i zastąpienie Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Efekt nowości i świeżości napędzał kampanię przez kilka pierwszych tygodni, ale w końcu naturalnie się wyczerpał. Potem była kontynuacja i rozwijanie wątków, doskonalenie retorycznych chwytów, ale nowy dopalacz się nie pojawił.

Duda nie dawał wielu prezentów, może poza kwestią ułaskawienia pedofila i sprawą szczepionek, ale były to bomby o ograniczonym zasięgu. Nie było też głównego, zapadającego w zbiorową świadomość przekazu, takiego, jaki dał sukces Dudzie i PiS w 2015 r. w postaci 500 plus i zobowiązania do obniżenia wieku emerytalnego. Obietnica dodatku emerytalnego za wychowanie dzieci ze strony Trzaskowskiego pojawiła się za późno, aby odpowiednio wybrzmieć. To ewidentny błąd jego sztabu. Z takim projektem Trzaskowski powinien był wystartować już w maju.

Powstaje zatem pytanie: czy mimo wszystko może się zdarzyć „anomalia”, czyli zwycięstwo Rafała Trzaskowskiego? Wciąż jest to możliwe. Musi zaistnieć przynajmniej jedna z dwóch okoliczności.

Czytaj też: Gesty tajne, łaski jawne. Jak ułaskawiał Andrzej Duda

Może sondaże są jednak prawdziwe?

Być może sondażownie po wpadce metodologicznej Ipsos w exit poll (to nie zarzut, bo sytuacja zawsze jest inna, a demoskopia musi się do niej dostosowywać) poprawiły algorytmy i zdążyły zneutralizować efekt przeszacowania Dudy dzięki lepszej interpretacji odmów respondentów badań. Wtedy różnice są rzeczywiście minimalne i kwestia zwycięstwa przed niedzielą – otwarta. Wówczas może zdecydować kilkadziesiąt tysięcy, a nawet mniej głosów, i gra trwa.

Czytaj też: Czas na wielką mobilizację – rozmowa z Rafałem Trzaskowskim

Absolutna, „pozasondażowa” mobilizacja

Jeśli deklarowane, widoczne choćby w mediach społecznościowych czy na wiecach wzmożenie wolnościowego elektoratu nie jest złudzeniem informacyjnej „bańki” i zmaterializuje się 12 lipca, wynik Trzaskowskiego może się poprawić. Potrzebny jest mu jednak „ponadnormatywny” elektorat, którego nie widać w sondażach, ale który stawi się przy urnach.

Tak było w wyborach europejskich na wiosnę 2019 r. w przypadku PiS. Wówczas nagle ruszyło do głosowania kilka procent (5–6 w stosunku do prognoz) ogółu wyborców wcześniej niewykrywanych w sondażach. Różnica między PiS a Koalicją Europejską miała według prognoz wynieść ok. 3 pkt proc., a stanęło na ok. 8 pkt. Mobilizacja nastąpiła w ostatniej chwili, już poza zasięgiem badań.

Pytanie, czy to, co było możliwe w przypadku PiS, może się powtórzyć w drugą stronę. Tak się w pewnej mierze (ale mniejszej) stało w wyborach parlamentarnych na jesieni 2019 r., co spowodowało mniejszą, niż przewidywano, skalę wygranej PiS w wyborach do Sejmu i minimalną przegraną tej formacji w wyborach do Senatu. Jeśli podobny efekt – ale wyraźniejszy – powtórzy się, to Trzaskowski jest w stanie wygrać te wybory. Tym razem to demokraci muszą zaskoczyć, pokazać siłę, której nie uwzględnili ludzie Adama Bielana. Wtedy nawet ewentualne niedoszacowanie Dudy jest do zniwelowania.

Trzaskowski potrzebuje zatem nie tyle cudu, ile takiej determinacji swoich zwolenników, ich pewności własnych racji, przywiązania do wolnościowej idei, jaką dotąd wykazywali po swojej stronie i wobec swoich wartości sympatycy PiS. Przez lata utrwalił się demobilizujący pogląd, że z „wyznawcami” szefa PiS nie da się walczyć, bo to inna kategoria: ludzi uwiedzionych i niesamodzielnych mentalnie. A „nie-PiS” jest inteligencki, różnorodny, krytyczny, bardziej kapryśny, bo na tym polega demokracja. Ale demokracja polega też na zdolności jej utrzymania. Oddanie systemu w ręce jego przeciwników w imię zachowania „naturalnych demokratycznych różnic” byłoby polityczną głupotą.

Zwycięzca będzie tylko jeden

Wygrana Dudy nie oznacza końca świata, życie będzie się toczyć dalej, jak choćby na Węgrzech czy w Turcji. Ale byłaby znakiem, że wyborcy bardziej chcą zachować władzę PiS, niż jego przeciwnicy jej się pozbyć. Jarosławowi Kaczyńskiemu to wystarczy. Dostanie dowód, na który czeka: że to, co robił od 2015 r., zostało ostatecznie zaaprobowane, i to większościowo, już bez metody d’Hondta. Niedostateczne poparcie dla jedynego dzisiaj kandydata opozycji, wyłonionego w uczciwych „prawyborach” pierwszej tury, będzie sygnałem, że Kaczyński dostał wolną rękę. Późniejsze żale, reklamacje i narzekania na „zły PiS” ze strony tych, którzy „mieli wątpliwości”, a niepisowski kandydat wydał im się „nieidealny”, zostaną odrzucone bez rozpatrzenia. Ta gra będzie miała tylko jednego zwycięzcę.

Czytaj też: Kto rozstrzygnie o wyniku drugiej tury? Sondaż

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną