Podręcznik „Historia i teraźniejszość” (HiT) W. Roszkowskiego wywołał żywą dyskusję, głównie ze względu na głoszone w nim stwierdzenia obyczajowe. Pobocznie zajmowano się innymi sprawami, np. od kiedy Ustrzyki Dolne należą do Polski lub czy warto wspominać o konferencji w Jałcie z uwagi na obecne międzynarodowe relacje Polski.
Natomiast raczej abstrahowano od tego, co HiT powiada o konkretnych osobach i ich poglądach, może wyjąwszy ludzi kultury, w tym masowej. Niżej zamierzam zająć się personaliami, głównie z zakresu filozofii. Jasne, że trudno tego rodzaju kwestie oddzielić od danego kontekstu politycznego, ale staram się nie wchodzić w rozmaite kontrowersje historyczne, np. dotyczące genezy i przebiegu takich czy innych wydarzeń historycznych. Niemniej chciałbym poruszyć pewną sprawę, pozornie gramatyczną, choć ujawniającą coś więcej.
W kilku miejscach czytamy o „wyzwoleniu” w 1945 r., a nie o wyzwoleniu. Ma to oznaczać, że Polska dostała się z jednej okupacji pod inną. Rozumiem, że dla Roszkowskiego i obozu, który reprezentuje, tego z czasów podziemia antykomunistycznego i tego, który kontynuuje tę tradycję, tak właśnie było. Gdy wojna się skończyła, miałem wprawdzie niespełna pięć lat, ale dobrze pamiętam, że Polacy uważali koniec wojny nie za koniec jednej okupacji i początek drugiej, ale jako to pierwsze, zupełnie niezależnie od realiów politycznych, które z czasem coraz bardziej doskwierały. W 1945 r. i następnych latach możliwość pójścia do polskiej szkoły średniej, studiowania na polskiej wyższej uczelni, czytania w miarę normalnej polskiej prasy itd. była zasadniczą zmianą ogólnej sytuacji społecznej. Niech będzie, że interes polityczny Roszkowskiego wymaga idealizowania takich niezłomnych jak Kuraś czy Rajs, ale niech gramatyka tego nie usprawiedliwia.
Czytaj też: Podręcznik Roszkowskiego hitem wydawniczym. Dzięki Poczcie Polskiej
Filozof ateista, radykalny pacyfista
Niniejszy felieton dotyczy trzech różnych osób. Dwie pierwsze to T. Kotarbiński i S. Kieniewicz, przedstawieni na s. 499 rzeczonej książki przy pomocy fotografii i krótkich informacji.
Oto treść: „Tadeusz Kotarbiński, 1886–1981, filozof ateista, twórca etyki niezależnej, jeden z czołowych »Budowniczych Polski Ludowej«”. Oraz: „Wybitny polski historyk Stefan Kieniewicz (1907–1992), żołnierz AK, bohater Powstania Warszawskiego, profesor Polskiej Akademii Nauk i UW, specjalista w zakresie historii Polski XIX w.”.
Kontrast jest oczywisty – z jednej strony mamy samo zło (ateizm, etykę niezależną od religii i odznaczonych orderem „Budowniczego Polski Ludowej”), a z drugiej dobro w postaci bycia wybitnym historykiem, żołnierzem AK i bohaterem powstania warszawskiego. Kieniewicz został potraktowany niesprawiedliwie (lub omyłkowo) jako profesor PAN, a był jej członkiem, korespondentem od 1965 r. i rzeczywistym od 1970. Kotarbiński również był profesorem UW i członkiem PAN, a nawet prezesem akademii. Roszkowski przeoczył (świadomie pominął?), że Kieniewicz został uhonorowany orderem „Sztandar Pracy” I klasy w 1980 r.
Kotarbiński uczestniczył w tajnym nauczaniu podczas wojny i jak sam wyznał, był tak radykalnym pacyfistą, że nie wziąłby do ręki broni nawet w obronie własnej, i dlatego nie myślał o wstąpieniu do AK. Notabene został umieszczony przez NSZ (organizację wielce cenioną przez Roszkowskiego) na liście do zlikwidowania za zadawanie się z Żydami. Kotarbiński odróżniał ateizm od bezbożnictwa, tj. szydzenia z religii, a jako jeden z pierwszych zwrócił uwagę na postać o. Kolbego.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że pomijając zrozumiałą i słuszną atencję autora HiT wobec Kieniewicza, chodzi o zdyskredytowanie Kotarbińskiego. To, co Roszkowski o nim napisał, jako żywo przypomina propagandę z czasów PRL w celu zdyskredytowania inaczej myślących – filozof ateista to coś w rodzaju materialisty wulgarnego, kategorii dość popularnej wśród marksistów broniących materializmu dialektycznego, a więc jedynie słusznego.
Czytaj też: Roszkowski, pan od Hitu. Co się stało z szanowanym kiedyś historykiem?
Hagiografia braci Kaczyńskich
Opozycjonista z lat 70. to Lech Kaczyński, którego duża fotografia wisi na s. 491. To niejedyna taka „opozycjonistyczna”, bo np. na s. 489 mamy zdjęcie podpisane: „Antoni Macierewicz i Jacek Kuroń podczas zebrania członków i współpracowników Komitetu Obrony Robotników”, a w tekście głównym zdanie: „Mimo pewnej rezerwy wobec niektórych członków KOR prymas poparł też list Komitetu do Sejmu w obronie poszkodowanych w wyniku pacyfikacji czerwcowych [w 1976 r.]”. Na s. 491 czytamy: „Wśród działaczy opozycyjnych zaczynał umacniać się »realistyczny« nurt, że z »Ruskimi« trzeba dogadać się, że nie należy domagać się pełnej suwerenności, że to jest nierealne, ale wymóc na komunistach pakiet większych swobód. Ten nurt tworzyli m.in. Jacek Kuroń czy Adam Michnik. Wielu opozycjonistów, jak np. głęboko zakonspirowane Polskie Porozumienie Niepodległościowe (PPN), Antoni Macierewicz czy bracia Lech i Jarosław Kaczyński, nie chciało jednak żadnych doraźnych kompromisów, jeśli chodzi o suwerenność Ojczyzny”.
Po pierwsze, poparcie prymasa Wyszyńskiego dla wspomnianego listu do Sejmu miało marginalne znaczenie. Zacytowana wzmianka z HiT zdaje się potwierdzać przypuszczenie, że Roszkowski chce przekonać o dominującej roli Kościoła katolickiego w biegu dziejów Polski po 1945 r. – sprawa KOR jest jednym z przykładów takiej narracji. Po drugie, bracia Kaczyńscy w latach 70. byli po prostu współpracownikami KOR. Nie ma powodu, żeby to pomijać lub pomniejszać, ale trzeba rzecz widzieć we właściwych proporcjach. W szczególności nic nie wiadomo o tym, jakoby ujawniali (to, co myśleli, to inna sprawa) takie stanowisko w sprawie suwerenności Polski, jakie przypisuje im Roszkowski. O co chodzi w swoistej hagiografii braci Kaczyńskich? W istocie o to samo co w przypadku Kieniewicza i Kotarbińskiego czy KOR i prymasa, mianowicie o budowanie kontrastów, jednych wywyższających, a innych deprecjonujących, także dla obecnych doraźnych celów politycznych.
Czytaj też: Nauczyciele kontra HiT. Może to dobrze, że Roszkowski przeholował?
Socjalizm, feminizm, genderyzm
Zacząłem od końca książki Roszkowskiego, a teraz czas na początek. Na s. 15–17 znajdują się filozoficzne uwagi o pojęciu prawdy. Autor wymienia dwa jej rozumienia, mianowicie wedle zasady „prawdziwe jest to, co głosi większość” oraz wyrażane zdaniem: „każdy ma swoją prawdę”, co uważa za niewłaściwe, podobnie jak relatywizację prawdziwości do interesów politycznych.
Słuszna tendencja i sugerująca opowiedzenie się za tzw. klasyczną koncepcją prawdy, głoszącą, że sąd jest prawdziwy, gdy stwierdza coś tak, jak jest. Tak jest, że polityczna relatywizacja stwierdzeń może prowadzić do fałszów, ale przykłady już wyżej komentowane i dalsze wskazują, że HiT nie jest wolny od co najmniej półprawd.
Oto przykład. Roszkowski sporo miejsca poświęca ideologii. Powiada (s. 19): „Wśród najbardziej obecnie popularnych ideologii politycznych należy scharakteryzować socjalizm, liberalizm, feminizm i ideologię gender, współczesną chadecję, czyli chrześcijańską demokrację, której jednak nie należy utożsamiać z chadecją sprzed 40 lat i więcej”. Roszkowski całkowicie pomija, że uznanie feminizmu i genderyzmu za ideologie polityczne jest wysoce kontrowersyjne. Zacytowany fragment sugeruje, że wymienione ideologie zostaną dalej scharakteryzowane przynajmniej w jakiś syntetyczny sposób. Nic takiego nie ma miejsca, a szkoda, bo np. socjalizm niejedno ma imię.
Jak rozumiana jest chadecja? Na ogół przyjmuje się, że powstała pod koniec XIX w. Sam termin „chadecja” (podobnie jak „chrześcijańska demokracja”) oznacza partię polityczną lub pewien nurt polityczny (ideologiczny). W tym kontekście koniec cytatu jest niejasny, ponieważ nie wiadomo, czym współczesna chadecja różni się od tej sprzed 40 lat. Widać wyraźnie, że to, jak jest w świecie ideologii wedle Roszkowskiego, jest filtrowane jego sympatiami ideowymi, np. że PiS jest modelowo najlepszą chrześcijańską demokracją.
Czytaj też: HiT. Uczniowie planują się zbuntować
Sartre i Hemingway
HiT zajmuje się genezą nazizmu (s. 19–23). Za patronów ideowych tej ideologii uważa Arthura de Gobineau, Friedricha Nietzschego i Houstona Chamberlaina, zaznaczając, że „raczej nie spodziewali się takich skutków swoich teorii”. Pominę Gobineau i Chamberlaina (może tylko warto zauważyć, że przyjął obywatelstwo niemieckie w 1916 r.). Dzieła Nietzschego (zmarł w 1900) były traktowane z wielką estymą w III Rzeszy. Wszelako spuścizna tego filozofa została zmanipulowana przez jego siostrę Elizabeth Förster-Nietzsche, fanatyczną nacjonalistkę i antysemitkę.
Zdecydowana większość dzisiejszych interpretatorów Nietzschego odrzuca nazistowską wykładnię jego poglądów. O tym trzeba napisać w podręczniku szkolnym, a nie poprzestawać na stronniczych uwagach w rodzaju (s. 21): „filozof odrzucający chrześcijańskie dziedzictwo Europy. Jego prace stały się punktem wyjścia dla powstania ideologii nazistowskiej”. Roszkowski wymienia inne nazwiska „powinowatych” z nazizmem, m.in. George’a B. Shawa (dziwacznie określonego „zręcznym dramaturgiem”). To prawda, że był zwolennikiem eugeniki, ale w przeciwieństwie do nazizmu nieopartej na kryteriach rasowych (nie jest to żadne usprawiedliwienie). Skoro już mowa o poplecznikach nazizmu, to razi brak wzmianki o Martinie Heideggerze. Z drugiej strony nic nie ma o Gustawie Radbruchu, inicjatorze odrodzenia prawa natury i krytyku pozytywizmu prawniczego.
Jean-Paul Sartre jest oczywiście bohaterem negatywnym w HiT. Nie wspomniano, że był uczestnikiem ruchu oporu we Francji w czasie II wojny światowej, ale podkreślono (s. 30, s. 31): „Znany pisarz (...) nie miał żadnych oporów przed wychwalaniem polityki ZSRR, mimo że wiedział o aktach ludobójstwa dokonywanych przez funkcjonariuszy totalitarnego systemu. (...) A mimo to Sartre’owi przyznano w 1964 r. literacką nagrodę Nobla. Co prawda jej nie przyjął, ale sam fakt takiego wyróżnienia człowieka tak mocno skażonego ideologią komunistyczną świadczy o tym, że ideologia ta już wtedy przeżerała niektóre umysły członków Komitetu Noblowskiego”; czyżby aluzja do przyznania Nobla Wisławie Szymborskiej i Oldze Tokarczuk?
Egzystencjalizm w wersji Sartre’a skłania do postawienia pytania, że może miał on jakieś głębsze powody dla swojego stanowiska poza skażeniem ideologią komunistyczną, np. wierzył, że ograniczony terror jest konieczny do zbudowania nowego ustroju. W samej rzeczy Sartre próbował syntezy marksizmu z egzystencjalizmem, konstrukcji zresztą odrzucanej przez marksistów, w Polsce np. przez Adama Schaffa, i łatwo zauważyć, że jego aprobata dla praktyk komunizmu (nie zawsze zresztą bezkrytyczna, co Roszkowski pomija, jak np. w wypadku wydarzeń węgierskich w 1956 r. czy interwencji w Czechosłowacji w 1968) wypływała z presumpcji antropologicznych dotyczących wolności, więzi społecznych itd. Nie piszę tego gwoli usprawiedliwiania Sartre’a, ale tylko dla pokazania, że nie należy trywializować postaw „skądinąd zręcznych dramaturgów”, np. (s. 223) tak: „główny autorytet egzystencjalistów, Jean-Paul Sartre, przyjaciel bolszewików, proponował dość iluzoryczne pojęcie sensu życia. Podobnie niezwykle popularny wówczas pisarz amerykański Ernest Hemingway; notabene skompromitowany współpracą z wywiadem sowieckim w czasie wojny domowej w Hiszpanii”.
HiT tak to podsumowuje (s. 31): „nie był pierwszym ani ostatnim intelektualistą i pisarzem, który uległ ideologii, w tym wypadku komunistycznej”. Nie ma powodu, aby ukrywać rozmaite detale z życia Sartre’a i Hemingwaya, ale może W. Roszkowski, niezłomny rycerz prawdy, napisałby coś o tym, jak instytucje Kościoła katolickiego pomagały niemieckim zbrodniarzom wojennym, np. Josephowi Mengele i Adolfowi Eichmannowi, w ucieczce do Ameryki Południowej? Przecież nie z powodu miłosierdzia chrześcijańskiego. Selektywność HiT w ocenach jest filtrowana przerostem ideowodów, podobnym do marksistowskiego, a to skutkuje niedomaganiem obiektywizmu.
Czytaj też: Jeszcze więcej hitów z HiT. O seksie, Zuckerbergu i zgniliźnie Zachodu
Oparli się marksizmowi
W HiT znajdują się wzmianki o nauce i filozofii polskiej. Nie jest ich zbyt wiele, a te, które są, rażą niekiedy ideologiczną stronniczością i niekompetencją. Na s. 298 mowa o naukowcach, którzy nie wrócili do kraju po 1945 r. Filozofów reprezentuje Adam Żółtowski, ale pominięty został słynny logik Jan Łukasiewicz. Na s. 372 znajdujemy w miarę pozytywną ocenę humanistyki, w szczególności: „Wybitnym filozofem był Roman Ingarden, a wielkim historykiem filozofii – Władysław Tatarkiewicz, niepodatni na wpływy marksizmu”.
Wygląda na to, że Ingarden nie tyle zasłużył się jako fenomenolog, a Tatarkiewicz autorstwem monumentalnej historii estetyki, ile tym, że oparli się marksizmowi. Jakoś Roszkowski przeoczył Kazimierza Ajdukiewicza i wspomnianego już Kotarbińskiego. Może dlatego, że uznał ich za mało odpor-nych na wpływy marksizmu. Tak czy inaczej: „Najgłośniejsi byli oczywiście dogmatycy marksistowscy, dla których największymi osiągnięciami filozofii były ostatnie uchwały partii sowieckiej”. Przyjmując, że tak było, notujemy niewielką zmianę w tej materii, ponieważ obecnie są tacy historycy, dla których dużym (może nie największym) osiągnięciem są ministerialne dyrektywy, jak pisać podręcznik do przedmiotu historia i teraźniejszość.
Kończąc ten fragment, muszę wyrazić zdziwienie, że Roszkowski pominął istotne fakty potwierdzające jego wizję historyczną, np. odsunięcie „burżuazyjnych” profesorów od dydaktyki, uniemożliwienie przez władze działalności Polskiej Akademii Umiejętności i czystkę w szkolnictwie wyższym (zwłaszcza w UW) w 1968 r. Pierwsze i drugie mogło wypływać z przeoczenia, ale trzecie wymagało przytoczenia nazwisk Bronisława Baczki, Zygmunta Baumana, Włodzimierz Brusa, Leszka Kołakowskiego (o nim jest trochę później – na s. 501) czy Schaffa. A jakże to uczynić, skoro represje wedle HiT dotykały wyłącznie żołnierzy niezłomnych i katolików à la Wyszyński?
Nowy człowiek
W ogólności solidaryzuję się z tymi, którzy uważają HiT za edukacyjny niewypał. Od strony edytorskiej brak indeksu osobowego jest skandalem, ale szczególnie naganny jest daleko idący brak obiektywizmu podręcznika mającego kształtować świadomość młodego pokolenia. Niewykluczone, że jakiś młody człowiek dowie się o Sartrze i Kotarbińskim po raz pierwszy z HiT. Potem weźmie do ręki ich książki i powie: „A fe, nie będę czytał rzeczy napisanych przez zakażonych komunizmem i ateistów, czołowych budowniczych PRL”.
Ale jest i ogólniejsza perspektywa. Oto internetowa wypowiedź (połączyłem dwie różne) anonimowych wielbicieli HiT: „Jacek Kuroń i Karol Modzelewski (chodzące »legendy opozycji«) w 1998 r. zostali odznaczeni orderem Orła Białego. Podczas ceremonii odznaczenia prezydent RP Aleksander Kwaśniewski stwierdził, uzasadniając owo odznaczenie i nawiązując do »Listu otwartego do Partii« z 1964 r., który popełnili Kuroń i Modzelewski, że byli pierwszymi, którzy otwarcie napiętnowali panujący w Polsce system dyktatury. Uroczystość zapadła mi w pamięć, bo były członek Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej dekorował dwóch byłych członków tej partii najwyższym polskim orderem, wskazując na nich jako pierwszych sprawiedliwych w kontekście oporu przeciwko systemowi komunistycznemu i zbywając całkowitym milczeniem walkę żołnierzy podziemia antykomunistycznego w latach 1945–1954. (...) Uroczystość była relacjonowana i komentowana przez wszystkie najważniejsze media. Żurnaliści oraz komentatorzy powtarzali za Kwaśniewskim, że Kuroń i Modzelewski byli pierwszymi, którzy otwarcie wystąpili przeciwko dyktaturze komunistycznej. Nie padło ani jedno słowo protestu wobec potwornego przecież zafałszowania historii zawartego w przypomnianym fragmencie uzasadnienia dla tych odznaczeń. Wartość podręcznika prof. Roszkowskiego polega na tym, że prostuje takie bezczelne kłamstwa. Komusze kłamstwa. (...) A Frasyniukowi wolno zachowywać się jak pijany menel, bo rzekomo ma wybitne zasługi. Problem w tym, że mało kto zna te zasługi, wszyscy natomiast wiele razy widzieli awanturującego się menela sypiącego plugawymi wyzwiskami”.
Trzeba na serio brać to, że celem HiT jest wychowanie nowego człowieka, wierzącego w takie rzeczy jak wyżej cytowane i podobne, a także nieświadomego, że obok Zbigniewa Herberta była też Szymborska. I na tym polega szkodliwość tej książki. W. Roszkowski w jednym z wywiadów stwierdził: „nie napisałbym czegokolwiek inaczej w swoim podręczniku”. Ciekawe, co by uczynił, gdybym mu wyjaśnił, że Izydora Dąmbska nie była przedstawicielką myśli chrześcijańskiej (s. 500), a Jerzy Kuryłowicz zdobył sławę jako lingwista ogólny, a nie orientalista (s. 501). Być może uznałby, że kieruje mną lewackie nastawienie do świata.
Czytaj też: HiT! Ruszyło pierwsze natarcie na uczniowskie mózgi