Słodkie słowo wolność
Recenzja filmu: „Geograf przepił globus”, reż. Aleksandr Veledinsky
Być wolnym od dobra i zła. Jak kochać, żeby nie stać się niczyim niewolnikiem i żeby nikt nie był naszym? Wolność bez ograniczeń oraz idealna miłość – odwieczne marzenia poetów, uwielbianego Puszkina – doprowadzają bohatera (Konstantin Khabensky) na skraj szaleństwa. Pal licho, że nie potrafi zarobić na auto, pije na umór, wylatuje z kolejnych prac, nienawidzi rozwrzeszczanej młodzieży, którą musi uczyć geografii. Nieważne, że żona (Elena Lyadova) nazywa go dinozaurem, nieudacznikiem, wygania z łóżka, żąda rozwodu. No i że za jego zgodą wdaje się w romans z jego najbliższym przyjacielem (Aleksandr Robak): grubą rybą, asystentem posła, właścicielem firmy budowlanej, kobieciarzem, szczęśliwym posiadaczem nowoczesnego vana.
W tragikomedii „Geograf przepił globus” Aleksandra Veledinsky’ego świat podąża w zupełnie przeciwnym kierunku, niżby sobie tego życzył stoicko usposobiony niedoszły doktorant wydziału biologii uralskiego uniwersytetu. Niby niczym się nie przejmuje, ale powód do nerwowej zadumy, łagodzonej końskimi dawkami alkoholu, zawsze znajdzie. A Veledinsky fantastycznie buduje na wpół groteskowy nastrój filmu o domorosłym filozofie, fatalnym nauczycielu, współczesnym odpowiedniku Lwa Nikołajewicza Myszkina, bezskutecznie starającego się rozgryźć zagadkę ludzkiej natury.
Geograf przepił globus, reż. Aleksandr Veledinsky, prod. Rosja, 120 min